Arkadiusz Głowacki nie należy do najbardziej bramkostrzelnych obrońców Ekstraklasy. Wydawałoby się więc, że piękny gol w derbach będzie dla niego szczególnym powodem do świętowania. Jednak kapitan Wisły po meczu emanował skromnością. – Ważne że wygrała drużyna. Cóż z gola, gdyby nie udało się dowieźć zwycięstwa do końca? – mówił.
Głowacki otworzył wynik spotkania pakując piłkę do siatki po dośrodkowaniu z rzutu wolnego Semira Stilica. Przyznał, że nowy nabytek Białej Gwiazdy dobrze wprowadził się do zespołu, ale z pewnością nie jest to szczyt jego możliwości – Semira stać na jeszcze lepszą grę, może znaczyć dla nas jeszcze więcej – zaznaczył „Głowa”. – Do kolejnych spotkań podchodzimy optymistycznie, bo każdy z nas na boisku wiele rzeczy może zrobić lepiej.
Jego słowa odzwierciedlenie znajdują w dzisiejszej Świętej Wojnie. Mimo pewnego zwycięstwa, zawodnicy Franciszka Smudy nie ustrzegli się błędów i niewiele brakowało, by wypuścili z rąk dwubramkowe prowadzenie. – Przeciwnik poczuł krew i dążył do wyrównania. Nie ma co ukrywać, że było ciężko i to na własne życzenie – przyznał obrońca. Zwrócił też uwagę na niewykorzystane sytuacje Pawła Brożka: – Na początku drugiej połowy mogliśmy zamknąć ten mecz, a pozwoliliśmy Cracovii wrócić do gry.
Race są bezpieczne?
Głowacki odniósł się także do wydarzeń kibicowskich i kilku rac, które wylądowały na murawie. – Nie sądzę, żeby kibice chcieli nam zrobić krzywdę. Obawiam się jednak, że w kolejnym meczu zagramy bez publiczności, a na klub zostaną nałożone kary – kręci głową. – Do tej pory na naszych meczach nie zdarzały się takie incydenty. Panowało zrozumienie, że klub nie może sobie pozwolić na straty finansowe.
Jego zdaniem ten element kibicowania nie stanowi większego zagrożenia dla otoczenia. – Nie znajduję w pamięci sytuacji, by nawet 20 rac wyrządziło komuś krzywdę. Rozumiem kibiców, od dawien dawna jest to jeden z elementów opraw. Jednak druga strona też ma swoje racje, są przepisy, które trzeba respektować. Sytuacja jest patowa – kończy strzelec gola.