Hyper Son: Każdy z nas jest jak inny neon w tym mieście [Rozmowa]

Hyper Son w pełnym składzie. Od lewej: Maciej Kwarciński, Maciej Kita i Mateusz Frankiewicz

Chłopaki z różnych muzycznych bajek. Czy to przepis na sukces? Na krakowskiej scenie debiutuje właśnie zespół Hyper Son. Jeżeli jeszcze nie słyszeliście „Miast”, „Neonów” czy „Mantry”, musicie szybko nadrobić zaległości. Premiera pierwszego albumu już niebawem, bo na początku października. LoveKraków.pl podpytało muzyków, dlaczego razem z ich piosenkami warto błądzić po ulicach miast oraz co oznaczają dla nich porównania do twórczości Dawida Podsiadły i Taco Hemingwaya.

Natalia Grygny, LoveKraków.pl: Chłopaki, jak w ogóle doszło do waszej współpracy? I zdradźcie, kto ukrywa się pod nazwą Hyper Son?

Mateusz Frankiewicz: Pomysł narodził się w 2017 roku, podczas jesienno-zimowego przestoju. Tak jak to już bywa w świecie muzycznym. Podczas pracy nad drugą płytą mojego solowego, hip-hopowego projektu spotkałem się z siedzącym tu Maćkiem Kitą, gitarzystą – i jak się okazało świetnym wokalistą. Zaśpiewał refren do utworu „Neony”, który później stał się naszym pierwszym dziełem.

Maciej Kita: Można powiedzieć, że z momentem powstania trzeciego utworu zaczęliśmy myśleć o kontynuacji. Ale już w szerszym zakresie, wraz z Maćkiem Kwarcińskim, który jest przede wszystkim ekspertem od brzmień syntezatorowych, bardzo popowych. Tak naprawdę każdy z nas daje do tego zespołu coś od siebie. Razem zespajamy wszystkie cząstki i tworzymy Hyper Son. Taką trójcę, jeszcze odbieraną w mediach internetowych jako jedna osoba. Dlatego podczas jesiennego koncertu premierowego wszystko się wyjaśni.

Zagracie tu, w Krakowie?

Maciej Kwarciński: Tak będzie najłatwiej to zorganizować. W końcu to nasz teren.

Jak ludzie odbierają waszą muzykę?

Maciej Kita: Przekazujemy określone emocje, a odbiorcy dokładnie rozumieją, o co nam chodzi. Zaskakujące jest również to, że nie mamy z nimi żadnego bezpośredniego kontaktu. Nie zagraliśmy jeszcze ani jednego koncertu i jak dotąd meandrujemy sobie w internetowym świecie. Cieszy nas, że już teraz możemy przekazać to, co nam siedzi w głowach i sercach tak, żeby ktoś to odpowiednio odebrał.

Mateusz Frankiewicz: Mnie interesuje przede wszystkim to, co ludzie sobie wyobrażają i czują, słysząc te poszczególne głosy i brzmienia. Rozbrajają nas komentarze, kiedy słychać trzy różne głosy obok siebie, a ktoś pisze: „masz niezłe flow”. Nie wiadomo, co wtedy powiedzieć. Ale to dobrze, bo będzie niespodzianka.

Właśnie miałam o to zapytać. Znalazłam wpis, że jesteście taką mieszanką Taco Hemingwaya z Dawidem Podsiadłą. Świadomie zmierzacie w tym kierunku?

Maciej Kwarciński: Jeśli chodzi o mnie, od dawna jestem ogromnym fanem Dawida Podsiadły. I to od początków jego kariery, odkąd miał niewiele ponad tysiąc polubień na Facebooku. Kiedy wydał pierwszy album i kiedy słuchałem go po raz pierwszy, wiedziałem, że ten człowiek zmieni oblicze polskiego popu – co właściwie zrobił. Traktuję te porównania jako komplementy. Bo zawsze niestety ludzie słysząc takie eksperymentalne rzeczy na pograniczu popu i hip-hopu, szczególnie męskie głosy, będą to kojarzyć z Taco Hemingwayem. W końcu to on wyznaczył ten kierunek.

Wy pewnie też macie w planach wyznaczyć swój, kojarzony właśnie z Hyper Son.

Maciej Kita: Jeśli chodzi o wyznaczanie kierunku i dopasowania nas do odpowiedniej kategorii muzycznej, nie ukrywamy – jasne, że chcemy! Nie twierdzę, że będzie on nowy, ale kojarzony właśnie z naszą twórczością. Przesłaniem i celem tej muzyki jest to, aby jej nie kategoryzować i nie szufladkować jej w jednym miejscu i szerzej na nią spojrzeć. Czerpiemy nie tylko m.in. z hip-hopu, ale też z indie-popu i innych gatunków. Wspomniane porównania są dla mnie jak najbardziej w punkt…

Miasto jest bardzo modnym tematem, staje się też jednym z bohaterów piosenek. I takie wrażenie odniosłam, słuchając waszych utworów. Singiel „Miasta” oddaje ten cały miejski zgiełk…

Maciej Kwarciński: Dokładnie to mieliśmy na myśli, robiąc ten kawałek. Podczas nagrywania płyty intuicyjnie dążyliśmy do takiej miejskiej stylistyki. Mieszkamy w Krakowie, bardzo często wychodzimy na miasto, czujemy jego klimat. Ono ciągle się przewija w trakcie albumu i pomaga wyrazić emocje. Czasami wyrażamy to w pierwszej osobie, czasami w trzeciej.

Mateusz Frankiewicz: Mam kolegę – muzyka, który pochodzi z gór. Zawsze opowiadał, że kiedy wraca do miasta, to „włącza” mu się depresja, zaczyna się martwić milionem spraw. A kiedy wraca w góry, to wszystko znika. To, o czym piszemy, z tym się kojarzy, nawet jeżeli jest o miłości – nie ma tam konkretnego imienia. Zresztą trudno zwracać się do jednej osoby, skoro nieraz udzielamy się w piosence wszyscy. Byłoby to nieco absurdalne. Ciężko jest zdefiniować stylistykę miejską, bardziej oddaje to ta liryka.

Maciej Kita: Muzyka jest różna, a tu jest wielobarwność. Mam takie skojarzenie, że każdy z nas reprezentuje inny neon w tym mieście. Odnosząc się jeszcze do bohatera lirycznego. Można to również interpretować to tak, że jest jednym organizmem z miastem. Miasto oddycha, wyznacza mu tempo, te utwory są delikatne, kiedy ma jakieś przemyślenia, kiedy zasypia i wszystko gaśnie. Próbuje się wyciszyć, ale miasto tak naprawdę nie do końca na to pozwala. Natomiast kiedy żyje nim i tętni, tak jak w utworze „Miasta” czy „Neony”. Można powiedzieć, że bohater jest w symbiozie z miastem i stara się odnaleźć swoje miejsce w tym środowisku.

Maciej Kwarciński: To może być każdy człowiek. Każdy może się identyfikować z tym podmiotem.

Z waszym albumem będzie można zatem „błądzić po mieście”?

Mateusz Frankiewicz: Zdecydowanie tak. Będzie to album, który uważamy za miód na uszy dla załamanych ludzi. Nieszczęśliwie zakochanych lub takich, którzy uwielbiają miejski marazm, melancholię…

Maciej Kwarciński: Każdy z nas ma swoje inspiracje. Mateusz jest osadzony w hip-hopie, ja lubię muzykę pop-alternatywną, a z kolei Maciek jest jeszcze z innej bajki – lirycznej, popowej. Pracując nad kawałkiem, każdy dorzuca coś od siebie. Żeby nie było – one naprawdę powstają na bazie kompromisu, bo każdy coś chciałby przeforsować.

Maciej Kita: To jest praca organiczna. Niektóre pomysły od razu odrzucamy, kolejne jakoś zmieniamy. Na końcu powstają właśnie… hity (śmiech).

Taka mieszanka wybuchowa. Jak widać nie tylko muzyczna.

Mateusz Frankiewicz: Przeważnie kiedy mamy wszystko gotowe, przyjeżdża nasz kolega z Warszawy i konstruujemy ostateczne brzmienie. Ważne jest to, że siedzimy w tej muzyce i mamy dostęp do tego, że finalna jej jakość ma wymiar profesjonalny.

Maciej Kita: A że kolega przyjeżdża z Warszawy, jeszcze większego miasta, to robi to już w absolutnie wielkomiejski sposób (śmiech).

Mateusz Frankiewicz: Hehe… z Warszawy.

To skoro już o Krakowie mowa, to za co kochacie ten Kraków?

Maciej Kwarciński: Jestem rodowitym krakusem, mieszkałem od zawsze w samym centrum. Za co kocham to miasto? Przede wszystkim za niesamowity klimat, którym człowiek tu przesiąka, to, że idzie się o czwartej nad ranem przez miasto i ono żyje. Ja na przykład kocham ten ruch, ten pęd miasta. Oczywiście kocham za wąskie uliczki, alejki i za te ciekawe miejsca, którymi Kraków jest wręcz zbombardowany.

Maciej Kita: Z naszej trójki jestem w tym mieście zdecydowanie najkrócej. Natomiast od zawsze byłem zakochany w Krakowie, m.in. ze względów historycznych, bo to moja wielka pasja. Uważam, że to najbardziej tętniące historią miasto w Polsce. I tak już będzie. Kocham Kraków za kontrasty. To miejsce, gdzie można zaznać wielkomiejskiego blichtru, szybkiego miejskiego życia w centrum i każdy wieczór spędzać w innym klubie, a jednocześnie można się wyciszyć w miejscach z widokiem na panoramę miasta.

Mateusz Frankiewicz: Takie miejsca dzieli od siebie nieraz dziesięć minut drogi.

Maciej Kita: Właśnie. I do tego te żółte światła podkreślające zabytkowy charakter miasta, zamieniające się na alejach w pęd samochodów. Olbrzymie masy ludzi na Rynku Głównym… Ciężko znudzić się tym miastem. Przynajmniej ja tak mam. Ciągle można napawać się różnymi rzeczami, a pęd zdarzeń sprawia, że powrót po dwóch-trzech latach smakuje jak pierwsza wizyta w tym miejscu. To miasto kolorowe i nie bez powodu w XIX wieku było to zagłębie tej bohemy artystycznej.

Mateusz Frankiewicz: Pochodzę z Nowej Huty i moim zdaniem Kraków jako miasto uniwersyteckie, jest miejscem pluralistycznym. I za to go lubię. Ściera się tu wiele poglądów, bardzo często skrajnych. I to jest właśnie fantastyczne.

 

 

News will be here