"Kiedy jadę do Ukrainy, nawet nie mówię o tym dzieciom" [Rozmowa]

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Wiele osób aktywnie pomaga Ukrainie w czasie odpierania rosyjskiej agresji. Grupa krakowskich radnych od dłuższego czasu jeździ w niebezpieczne rejony, wożąc ze sobą pomoc humanitarną i sprzęt dla wojska. Gdy rozmawiamy z Łukaszem Wantuchem, trwają przygotowania do kolejnej wyprawy.

Muzyk Roger Waters za swoje wypowiedzi w sprawie wojny na Ukrainie, został niedawno uznany za persona non grata w Krakowie, do czego mocno się przyczyniłeś. Mamy tu do czynienia ze zjawiskiem cancel culture? To problematyczna sprawa, która nie zawsze jest czarnobiała, bo dotyczy kasowania dorobku artysty ze względu na jego poglądy.

Łukasz Wantuch, radny miasta Krakowa: Tyle że to nie były poglądy artysty, tylko publicysty, a nawet polityka. Mamy więc prawo oceniać jego wypowiedź właśnie pod takim kątem i podejmować kroki odpowiednie w stosunku do jego zachowanie i tego, co mówi. Został więc „skancelowany” jako osoba, która jawnie wspiera Putina i jego agresje na Ukrainę.

Co Cię najbardziej zabolało, zdenerwowało w jego wypowiedziach?

Stawianie znaku równości między ofiarą a agresorem. Pan Waters wiele mówi o prawach Rosjan, ale wydaje mi się, że zapomina o prawach Ukraińców. To wojska rosyjskie były w Buczy czy Izium.

Od początku rosyjskiej agresji mocno włączyłeś się w pomoc Ukrainie. Wiele osób uważało, że jest to umotywowane politycznie. Jak im odpowiesz?

Robię swoje, a jak się komuś nie podoba, cóż… Wszystko można podpiąć pod politykę, ale jeśli ktoś tak uważa, zapraszam na Ukrainę, wyjeżdżamy raz w tygodniu. Zobaczy, jak to wygląda i wtedy pogadamy o polityce.

Kraków ma solidną reprezentację osób jeżdżących z pomocą humanitarną. Jakie macie najbliższe plany?

Powrót do Izium. Właśnie jak teraz rozmawiamy (piątek po południu – przyp. red), pakujemy się i w sobotę jedziemy naszym konwojem sześciu samochodów do Ukrainy. Z Polski wieziemy część rzeczy, a te cięższe, których nie opłaca się stąd wozić, które można zdobyć już na miejscu, kupimy w Ukrainie.

Co jest teraz potrzebne?

Wszystko, bo też wszystko w tych miejscach, do których jeździmy, jest zniszczone. W promieniu 50 kilometrów nie ma tam prądu, wody czy gazu. Ostatnio widzieliśmy, jak seniorzy noszą wodę w pięciolitrowych butelkach, dlatego wieziemy baniaki z wodą. Przypominam, że mowa tu o miejscu oddalonym o dwie godziny lotu samolotem z Krakowa.

Jak wygląda sytuacja we wcześniej wyzwolonych miejscowościach?

Powoli się normuje. Ukraińcy przywiązują dużą rolę do odbudowy. W Buczy czy Irpieniu jest już prąd. My jednak jedziemy w strefę wojny. Tam nie ma mowy o odbudowie, bo wciąż istnieje zagrożenie rosyjskiej kontrofensywy.

Przypomniała mi się taka sytuacja, gdy spotkaliśmy tamtejszych grzybiarzy. Chcieliśmy od nich odkupić te grzyby, ale nie zgodzili się. Stwierdzili, że pieniądze im są teraz niepotrzebne i że wolą coś zjeść.

Ci ludzie nie chcą się stamtąd wydostać? Wolą zostać?

Tak i to są głównie seniorzy, nawet 90% tych, co zostali to osoby starsze, które zdecydowały, że chcą umrzeć tam, gdzie żyły. Młodzi uciekli. Dlatego zamiast pampersów dla dzieci, wozimy te dla seniorów i podkłady pod prześcieradła.

Młodsi wyjechali, dużo z nich trafiło do Polski. Nadal spotykamy się z komentarzami, głównie w stosunku do mężczyzn, że co oni tu robią, że powinni wracać, bronić kraju. Sam ostatnio skrytykować organizatorów codziennych manifestacji proukraińskich na Rynku Głównym.

Tyle że to była kwestia nadgorliwości jednej osoby. Wytłumaczyłem, że to bez sensu robić manifestacje tak często, bo ludzie się przyzwyczajają i nie robi to na nich wrażenia. A wracając do problemu. Wyobraźmy sobie taki scenariusz: Ukraina przegrywa, Putin atakuje i zajmuje Polskę. Grozi użyciem broni atomowej, jeśli NATO zainterweniuje. Co robią zwykli Polacy?

Wielu uciekłoby z kraju.

Dokładnie. I próbowali ułożyć sobie życie we Francji czy Niemczech do czasu, aż wojna się skończy. Więc niech sobie każdy zada pytanie, co by zrobił, gdyby się znalazł w takiej sytuacji.

Walczysz jeszcze z rosyjską dezinformacją w mediach społecznościowych?

Niewiarygodne jest to, jak szybko te konta się mnożą. Moim zdaniem na te działania idą miliony dolarów, a cała akcja jest koordynowana z jakiegoś ośrodka. Wystarczy cokolwiek napisać i już się pojawiają fejkowe profile piszące o Wołyniu, o używaniu samochodów przez Ukraińców i tak dalej.

Masz jeszcze czas, by zajmować się Krakowem?

Oczywiście. Jestem przede wszystkim radnym Krakowa. Wyjazdy planuję na weekendy albo gdy mam urlop. Musiałem na to odpalić drugi silnik. Myślę, że jak się spojrzy na moje interpelacje, projekty uchwał, widać, że to, co robię dla Ukrainy, nie jest kosztem Krakowa.

Będąc na Ukrainie, blisko działań wojennych, boicie się, czy już przywykliście do latających rakiet nad głowami?

Nie wziąłbym ze sobą nikogo, kto powie, że się nie boi. Tylko głupi się nie boją, a my takich ze sobą nie bierzemy. Każdy się boi, każdy wyjazd jest niebezpieczny. Ostatnio mieliśmy taką sytuację, że wracaliśmy polną drogą w nocy z Iziuma. I na tej samej drodze kilka dni wcześniej rosyjscy dywersanci przebrani w ukraińskie mundury wymordowali patrol Ukraińców, pięć osób.

Strach jest dobry, bo wzmacnia twoją czujność. Jeżdżąc tam, widzimy rakiety na niebie, działający system obrony przeciwrakietowej. Te rakiety są zagrożeniem w niemal każdym miejscu na Ukrainie. Kiedy wyjeżdżam nawet nie mówię o tym mojej mamie czy dzieciom. Informuję o tym, kiedy już wrócę.

Na zdjęciu widziałem radnego Andrzeja Hawranka w pełnym rynsztunku: hełm, kamizelka, moro.

Tak trzeba. W prawdzie, gdy blisko uderzy rakieta, nic nie pomoże, ale te elementy mogą uchronić przed odłamkami. W ogóle są tam trzy typu zagrożeń: artyleria, która ma zasięg tak do 20 km (byliśmy w Charkowie, kiedy jeszcze był w jej zasięgu), rakiety i właśnie grupy dywersantów. Ci, przebrani w ukraińskie mundury, mogą nas zawsze zatrzymać pod jakimś pretekstem i rozstrzelać. I to pomimo tego, że jeździmy z obstawą wojskową. Na miejscu jesteśmy jak najkrócej. Robimy swoje i wracamy.

Samochody, którymi się poruszacie, są w jakiś sposób dodatkowo zabezpieczone?

Auta, które mamy dzięki firmie Strabag wraz z kartami paliwowymi, są oznaczone jako pomoc humanitarna. To jedyna ochrona. Nie ma mowy o pancerzu czy kuloodpornej szybie, bo to dodatkowe koszty i kilogramy, a my jeździmy na maksa wyładowani towarem.

To, co jest aktualnie potrzebne, zamieszczasz na swoim profilu na Facebooku?

Tak, to najlepszy i najszybszy model komunikacji. Jeśli chodzi o to, co ze sobą bierzemy, to połowa to pomoc humanitarna, druga połowa rzeczy dla armii – łóżka polowe, kurtki, drony, kamizelki kuloodporne czy batony wysokoenergetyczne.

Do kiedy planujecie pomagać?

Dopóki ludzie będą nas wpierać. Dopóki będziemy mieli pieniądze i potrzebne produkty. Można jechać z dobrym słowem, ale dobra materialne są niezbędne.