Kraków skończy nędznie jak Łódź! [List od Czytelnika]

fot. fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Jacek Majchrowski jak dumny paw stroszy majestatycznie ogon chwaląc się tym, że Kraków jako jedyne miasto w Europie znajduje się w pierwszej dziesiątce potęg outsourcingowych. Wątpię czy jest się z czego cieszyć, jeśli miasto kultury i nauki, mające ogromne zasoby talentów ludzkich, stało się wylęgarnią korporacyjnych kołchozów.

Przytoczę słowa Romana Lubaczewskiego, które wypowiedział w wywiadzie dla Gazety Wyborczej Kraków: „Kiedyś współpracowaliśmy z Wrocławiem, ich strategia była taka, by pójść w wielu kierunkach. Postawili na produkcję, nowe technologie itd. Myślę, że to bardzo rozsądne podejście. Przyjdzie taki dzień, zupełnie poza naszą kontrolą, że biznes SSC popadnie w stagnację i nie wiem, co stanie się wtedy z Krakowem, który ma tak naprawdę jednorodny profil biznesowy. Gdyby ktoś mnie zapytał, jaki jest drugi, gdzie ludzie mogą szukać zatrudnienia, nie potrafiłbym im odpowiedzieć.”

Ja jestem w stanie wymienić jeszcze turystykę. I rzeczywiście na tym Kraków niestety się kończy. Outsourcing i turystyka to właściwie jedyne gałęzie biznesu w naszym mieście, które są rozwinięte. Podzielam przy tym obawy Romana Lubaczewskiego o przyszłość Krakowa, bo jest ona dosyć analogiczna do Łodzi.

Jak upadła Ziemia Obiecana?

Jeszcze 30 lat temu to miasto nazywane było Ziemią Obiecaną. Łódź konkurowała nawet z Warszawą, a liczba jej mieszkańców zbliżała się do 900 tysięcy i jako jedyna obok stolicy mogła przekroczyć realnie milion osób. Kraina mlekiem i miodem płynąca. Europejska potęga włókiennicza. Nikt wtedy nie przejmował się, że poza ciuchami nie ma tam właściwie niczego innego. Do czasu.

Gdy po odejściu od komunizmu, Polska otworzyła się gospodarczo na świat, Łódź musiała zmierzyć się z tanią konkurencją z Chin, Bangladeszu czy Turcji. I w taki oto sposób homogeniczna gospodarka tego miasta doprowadziła do jego totalnego upadku, z którego do dzisiaj, po prawie ćwierć wieku, dalej nie może się podnieść. Nagle przestała być rajem, a stała się bohaterką mrożących krew w żyłach dokumentów o pavulonie, łowcach skór, nożownikach i dzieciach w beczkach. Dramatycznie wzrosła przestępczość i bezrobocie, upadły fabryki, wspaniałe kamienice popadły w doszczętną ruinę. Liczba zameldowanych spadła o prawie 200 tysięcy i dalej leci w dół. Przewiduje się, że za 20-30 lat Łódź będzie miała grubo poniżej pół miliona mieszkańców, co oznacza, że zmniejszy się dwukrotnie w stosunku do tej z czasów prosperity!

Tak właśnie kończą miasta, które stawiają wszystko na jedno kopyto. I to nie tylko w Polsce. Ta reguła odnosi się do całego świata. Samochodowe Detroit wymarło razem z zapaścią amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego. Rosyjskie surowcowe twory giną jeden po drugim, gdy upada kopalnia czy zakład, który był głównym ich karmicielem. Przykłady można mnożyć. Gdy miasto traci swoją podporę, a nie ma innej w zanadrzu, to wszystko się wali, bo nie ma możliwości oprzeć się o inny filar.

Kraków to kolos na glinianych nogach

To, że Kraków ma kruche fundamenty swojej ekonomii wiadomo nie od dziś. Zastanawia mnie, dlaczego prezydent i radni kompletnie nic z tym nie robią? Turystyka to ważna i- co istotne- naturalna baza dla lokalnej gospodarki, ale niestety podatna na wstrząsy. Nasze miasto nie będzie wiecznie modne. Może się znudzić i opatrzeć. Co wtedy? Nie pomoże nam destabilizująca się sytuacja geopolityczna na wschodzie. Poszerzanie oferty dla turystów też nie będzie przyciągać ich w nieskończoność. Poza tym płace w turystyce są bardzo niskie.

Outsourcing też nie jest rozwiązaniem na dłuższą metę. Prezydentowi z łatwością przychodzi kreowanie Krakowa jako europejskiego tygrysa gospodarczego, w oparciu o rosnące jak grzyby po deszczu korporacje, tylko zapomina o tym, że te centra mogą przenieść się za jakieś 10 lat w inne miejsca na świecie. A jest to możliwe, bo ci którzy teraz przeprowadzają się pod Wawel, powtarzają, że jednym z najistotniejszych czynników przeprowadzki był fakt, że „Kraków jest tani”. Gdy takim przestanie być, znikną też centra biznesowe. O ile opustoszałe biurowce są ponurym widokiem, ale możliwym do zniesienia, to co powiedzieć o dziesiątkach tysięcy ewentualnych krakowian, którzy wylądują na bruku po utracie pracy?

Władze miasta pogrążone w samozadowoleniu

Osoby rządzące Krakowem lubią chwalić się rozwojem gospodarczym miasta, zapominając przy tym, że przyszłość w perspektywie długofalowej nie rysuje się zbyt optymistycznie. Same statystyki też nie dają podstaw do optymizmu. Według danych GUS, produkt krajowy brutto na jednego mieszkańca spadł w Krakowie z prawie 160% w 2006 roku do nieco ponad 151% w 2011. W tym samym czasie o wiele biedniejszy wówczas Wrocław (143%) zrobił gigantyczny skok (152%) i przegonił Kraków! Tamto miasto od dawna zresztą szybko pnie się w rankingach i chwalone jest za spektakularny sukces gospodarczy. Nawet najbogatsza Warszawa dalej się bogaci, czy wyżej wspomniana Łódź. Tylko Kraków biednieje.

Wedle badania TNS z grudnia ubiegłego roku, na pytanie: „Czy chcesz wyjechać z Polski za pracą?”, twierdząco odpowiedziało aż 29% młodych krakowian, co jest obok Łodzi najgorszym wynikiem w kraju. Gdańsk i Wrocław ma ten odsetek dwukrotnie niższy.

Jakby tego było mało, władze rozpowszechniają nieprawdziwe dane dotyczące bezrobocia. Prezydent stwierdził kilka miesięcy temu (bodajże na antenie TVP Kraków), że bezrobocie jest u nas najniższe po Warszawie. Nie wiem skąd wyczarował takie dane, bo statystyki GUS z października 2014  roku całkowicie temu przeczą. Kraków miał wtedy bezrobocie na poziomie 5,2%. Niższe miała nie tylko Warszawa (4,4%), ale i Katowice, Wrocław, Sopot czy Poznań. Stopa osób bez pracy w tym ostatnim mieście była zresztą prawie dwukrotnie niższa niż u nas. Nie chcę dokładać do pieca wspominając o wysokości zarobków, bo na tym polu też nie jest różowo, szczególnie w połączeniu z najwyższymi po Warszawie cenami nieruchomości.

Wrocław będzie dla Krakowa jak Londyn dla Polaków

Mnie osobiście nie smuci to, że Kraków nie jest najbogatszym miastem w Polsce i z najniższym bezrobociem, bo byłaby to bajka. Niepokoi mnie jego nieustannie słabnąca pozycja gospodarcza na tle kraju. Polska bogaci się szybciej od stolicy Małopolski, a mamy przecież potencjał, o którym inne miasta mogą sobie jedynie pomarzyć. Dzieje się coś złego, i mimo że to widzimy, nic z tym nie robimy. Kraków nie ma żadnej strategii gospodarczej. Nawet projekt Nowa Huta Przyszłości stoi jakoś w miejscu. Drepczemy w miejscu, gdy inni uciekają nam znacznie szybciej do przodu.

W niedalekiej przyszłości, być może nie będziemy już musieli wyjeżdżać daleko na Zachód za chlebem, bo Kraków zacznie na tyle odstawać od kraju, że zamieni się w Polskę „B”. Tym wymarzonym Londynem stanie się dla nas dynamicznie bogacący się Wrocław.

Grzegorz