News LoveKraków.pl

Krakowska fotoreporterka kochała góry. Straciła w nich życie. Czy ktoś przyczynił się do jej śmierci?

Urszula Olszowska fot. Archiwum prywatne
Krakowska fotoreporterka Urszula Olszowska zginęła w Tatrach w 2010 roku. Miała zaledwie 24 lata. Do dziś tajemnica jej śmierci pozostaje niewyjaśniona.
Urszula Olszowska kochała góry, chodziła w nie od lat. Czasami ze znajomymi, innym razem z rodziną. Były to zarówno jednodniowe wycieczki, jak i dłuższe wyprawy, które wiązały się z noclegami w schroniskach. Dziewczyna dobrze radziła sobie w górach. Czuła się tam pewnie. W 2010 roku zginęła w Tatrach. Śledczy, którzy badali tę sprawę, nie wykluczyli żadnej możliwej przyczyny śmierci dziewczyny. Łącznie z taką, że ktoś mógł się do tej śmierci przyczynić.

Pożegnanie z ojcem

Kraków, 28 lipca 2010 r. Tego dnia rano Urszula przebywała w domu z ojcem, siostrą oraz z dziadkiem. Za oknem padał deszcz, było zimno i wietrznie. Ok. godz. 9 dziewczyna pospiesznie zaczęła przygotowywać się do wyjścia z domu. Zrobiła lekki makijaż, narzuciła na siebie sportową, granatową kurtkę z kapturem, założyła dżinsy, wskoczyła w buty trekingowe, pożegnała się z ojcem i szybkim krokiem wyszła. Wzięła ze sobą wypchany kilkunastoma rzeczami plecak.

Ojca Uli zaniepokoił fakt, że córka w pośpiechu wyszła z domu. Chwilę później zadzwonił do niej na telefon komórkowy. Nie odebrała. Po kilku minutach oddzwoniła i poinformowała tatę, że jedzie na Rynek Główny spotkać się z kolegą i że wróci po południu. Wiadomość nieco uspokoiła mężczyznę. Wiedział, że córka od jakiegoś czasu spotyka się z chłopakiem o imieniu Grzegorz. Kilka dni wcześniej dziewczyna wspominała matce, że zamierza z nim porozmawiać na temat ich dalszej znajomości.

Gdy ojciec rozmawiał z Ulą przez telefon o jej rzekomym wyjściu na Rynek, nie przypuszczał, że słyszy swoją ukochaną córkę po raz ostatni.

Mężczyzna dzwonił do Urszuli jeszcze po godz. 13. Jednak dziewczyna albo wyłączyła telefon, albo znajdował się poza zasięgiem sieci. Ojciec nie dawał za wygraną. Telefonował do córki wielokrotnie. Bezskutecznie. Następnego dnia zgłosił jej zaginięcie w krakowskim komisariacie policji.

Spotkanie w Zakopanem

Jak się później okazało, po wyjściu z domu Ula udała się na dworzec w Krakowie, gdzie zakupiła bilet autobusowy do Bukowiny Tatrzańskiej. Wysiadła w Poroninie. Gdy później sprawę zaginięcia i śmierci dziewczyny badali śledczy, nie udało im się ustalić, gdzie nocowała i z jakiego miejsca ruszyła w Tatry.

W Poroninie Ula odwiedziła pracownię artystki ludowej, która od wielu lat zajmuje się produkcją strojów oraz wykonuje hafty. Pani Stanisława była ostatnią ustaloną osobą, która miała kontakt z dziewczyną. Ula spędziła w jej pracowni blisko dwie godziny. Dziewczyna dopytywała artystkę, jakie stroje szyje. Była uśmiechnięta, ale jednocześnie lekko zdenerwowana i spięta, przecierała czoło, chwilami stawała się zamyślona. Ok. godz. 16 Ula zorientowała się, że zrobiło się późno, a ona spieszy się na spotkanie do Zakopanego. Nie wiadomo jednak, czy była tam z kimś umówiona, a może po prostu to wymyśliła, żeby mieć pretekst do zakończenia wizyty w pracowni.

Urszula Olszowska, archiwum prywatne
Urszula Olszowska, archiwum prywatne


Urszuli szukała policja, ale również na własną rękę ojciec. Początkowo jeździł do schronisk w Beskidach. Zostawiał tam zdjęcia córki, licząc na to, że ktoś ją rozpozna. Później zaczął jej szukać w Tatrach. 13 września 2010 roku dotarł do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. Pokazał zdjęcie pracującej tam kobiecie, a ta przekazała fotografię swojej koleżance, która rozpoznała Ulę. Okazało się, że 7 sierpnia grupa turystów zostawiła w schronisku plecak. Były w nim m.in. dowód osobisty i legitymacja studencka zaginionej dziewczyny.

Zdjęcia wodospadu

Tatry, 7 sierpnia 2010 roku, sześć dni po zgłoszeniu policji zaginięcia Uli. Szlakiem od Koziej Przełęczy do Doliny Pięciu Stawów przechodziła wówczas grupa znajomych, którzy wybrali się na wycieczkę w góry. W pewnym momencie postanowili, że podejdą w rejon Siklawy. Żeby sfotografować wodospad, dwóch mężczyzn odłączyło się od grupy. Zeszli ze szlaku i przeszli kilkadziesiąt metrów w dół, w rejon Siklawy. Nad brzegiem zobaczyli czarny plecak, który był zamknięty i cały zawilgocony. Jak się później okaże, należał do Uli.

Turyści otworzyli plecak, żeby zobaczyć, co jest w środku. Znaleźli m.in. dowód osobisty, 120 złotych w gotówce, kartę bankomatową, legitymację studencką oraz telefon komórkowy, który był wyłączony. Próbowali go uruchomić, ale bezskutecznie. Zanieśli plecak do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów, w którym nocowali. Tam przekazali go kobietom na recepcji. Pracujący w schronisku mężczyzna poinformował o znalezisku dyżurnego ratownika Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Ten sprawdził bazę danych TOPR, ale w rejestrze zaginionych nie było Uli. O znalezieniu plecaka ratownik nie zawiadomił policji.

Informację, że został odnaleziony i że znajdują się tam dokumenty zaginionej Uli, policjanci otrzymali dopiero 13 września, kiedy ojciec dziewczyny dotarł do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. Dwa dni później, 15 września 2010 roku, ratownicy TOPR odnaleźli ciało Urszuli Olszowskiej w rejonie Siklawy. Leżało na brzuchu w potoku Roztoka. Z wody wystawała część głowy oraz pleców.

Ula Olszowska, archiwum prywatne
Ula Olszowska, archiwum prywatne


W korycie potoku została także odnaleziona damska kurtka, która należała do Uli. Znajdowały się tam również czapka i górski kij. Nie należały do dziewczyny. To jednak nie koniec. Poniżej wodospadu Siklawa znajdowała się peleryna Uli, którą ojciec sam dostarczył na policję. Funkcjonariusze nie podjęli żadnych działań, by ją stamtąd zabrać. W 2010 r. w Komendzie Powiatowej Policji w Zakopanem nie pełnił bowiem służby ani jeden policjant, który ukończył specjalistyczny kurs w zakresie poruszania się w terenie wysokogórskim.

Peleryna była zaczepiona sznurkiem dolnego ściągacza o skały. Rękawy miała wywleczone na drugą stronę, a na plecach widniało rozdarcie. Pelerynę, własnoręcznie uszytą dla córki, rozpoznała matka Urszuli.

Plecak, który odnaleźli turyści, trafił do laboratorium kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie. W jego kieszeni była krew oraz DNA mężczyzny. Okazało się, że należą one do zakopiańskiego policjanta. Mężczyzna nie wykluczył, że dotykał plecaka bez rękawiczek, stąd jego ślady. Zaprzeczył jednocześnie, żeby był skaleczony podczas wykonywania czynności. Zapewnił, że nie miał związku z zaginięciem i śmiercią Urszuli Olszowskiej.

Telefon na policję

Sprawę Uli nagłaśniały media. Po wyemitowaniu przez telewizję programu na temat jej zaginięcia, na policję zadzwonił mężczyzna, który odmówił podania jakichkolwiek danych. Twierdził, że końcem lipca 2010 roku był w okolicach Siklawy, gdzie usłyszał podniesione głosy, w tym również głos kobiety.

Ale to nie koniec. Przekazał policjantowi, że widział młodą, samotną kobietę, która podążała szlakiem, a za nią szedł mężczyzna w towarzystwie 8-, 10-letniej dziewczynki. Miał mieć zabandażowaną dłoń. Zdaniem dzwoniącego na policję, zachowywał się dziwnie, był zdenerwowany i szedł szybkim krokiem. W pewnym momencie miał polecić dziecku powrót do schroniska. Natomiast sam poszedł za młodą kobietą.

Mężczyzna kontaktował się z policją trzykrotnie. Udało się ustalić numer telefonu, ale był na kartę, a jego posiadacz nie zgłosił swoich danych operatorowi sieci komórkowej. Przesłuchanie mężczyzny nie było możliwe. Z akt śledztwa wynika, że jego wiedza na temat zaginięcia Urszuli w dużej części pochodziła z mediów. Co jakiś czas zmieniał podawane informacje, a na pytania policjanta nie był w stanie precyzyjnie odpowiedzieć. Nie zdecydował się na złożenie oficjalnych zeznań. Obawiał się problemów, jednak nie był w stanie powiedzieć, jakich konkretnie.

Ciągnięcie zwłok

Śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Uli prowadziła Prokuratura Okręgowa w Nowym Sączu. Zostało umorzone w grudniu 2011 roku. Śledczy nie wykluczyli żadnej możliwej przyczyny śmierci dziewczyny: od samobójstwa, przez nieszęśliwy wypadek, po udział w zdarzeniu osób trzecich.

Prokuratura nie miała wątpliwości, że przyczynę śmierci młodej kobiety trudno ustalić, bo jej ciało zostało odnalezione dopiero w połowie września, kiedy proces jego rozkładu był już duży. W marcu 2020 r. wspólnie z Dawidem Serafinem (wówczas dziennikarzem Onetu, dziś Interii) opisałem, że podczas sekcji zwłok u dziewczyny stwierdzono złamanie żuchwy i wybite górne zęby. Zdaniem lekarzy, którzy prosili nas o anonimowość, obrażenia mogły powstać w wyniku ciągnięcia zwłok. Specjaliści z Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie nie wykluczyli, że przyczyną zgonu mogło być utopienie lub uduszenie.

Sprawą zainteresowała się Prokuratura Krajowa. Co dotychczas ustalono? – Z uwagi na dobro postępowania, planowane i wykonywane czynności procesowe, na obecnym etapie nie udzielamy bliższych i szczegółowych informacji, dotyczących śledztwa oraz jego przebiegu – przekazała nam prokuratura.

W momencie śmierci Ula Olszowska miała zaledwie 24 lata. Była fotoreporterką „Gazety Krakowskiej”. Uwielbiała fotografować rzeczywistość wokół siebie. W jej pokoju można było znaleźć kilka aparatów. Była skryta, pozytywnie nastawiona do ludzi i ambitna. Ula została pochowana na jednym z krakowskich cmentarzy. Wraz z nią spoczęły jej marzenia i plany na przyszłość.
News will be here