Miał zarabiać miliony na izraelskim Foreksie. Oszukał nawet ciotkę

fot. pixabay.com

Przed sądem zeznają kolejne osoby, które dały się oszukać Jarosławowi K. Wśród nich znalazło się wujostwo oskarżonego oraz nauczyciel, który powierzył mu oszczędności życia. Miał zarobić miliony i tego domaga się oszukany mężczyzna.

55-letni oskarżony jest siostrzeńcem Mirosławy R. Kiedy jego matka zmarła w 2015 roku, spotkali się w Gdańsku. Wtedy Jarosław K., którego piramida finansowa zaczynała drżeć w posadach, zachęcał ją oraz Jarosława R., swojego wuja, do zainwestowania w jego umiejętności zarabiania pieniędzy.

Małżeństwo zgodziło się i wpłaciło 100 tysięcy złotych. Oskarżony już wtedy nie szastał odsetkami i zaproponował im 2% w skali miesiąca. W przypadku innych klientów, gdy interes szedł wyśmienicie, umowy opiewały nawet na 10% w skali miesiąca przy kapitale ponad 250 tysięcy złotych. Wujostwo otrzymało odsetki z dwóch trzymiesięcznych umów – w sumie 18 tysięcy złotych. Reszty swoich pieniędzy nie zobaczyli do tej pory.

Nie wierzyłem, nie ufałem

Przed sądem poszkodowany zeznał, że nigdy nie wierzył w umiejętności finansowe K. – W latach 80. pomogłem mu znaleźć prace w pegieerze na stanowisku zootechnika. Przemiana w inwestora zdziwiła mnie. No, ale opowiadał, że pracował długo w banku, przeszedł szereg szkoleń i nabrał doświadczenia – stwierdził Jarosław R.

Wuj oskarżonego zaczął się przekonywać do Jarosława K., kiedy ten opowiadał, że kupił mieszkanie w Krakowie, dom w Giebułtowie i osiąga sukcesy jako doradca finansowy. To uśpiło jego czujność. Sprawdził jeszcze w Internecie, czy nikt nie pisał o oszustwach, ale nie znalazł słowa o K. – W tym czasie oskarżony delikatnie i umiejętnie zachęcał mnie do zainwestowania. W końcu osiągnął cel – powiedział Jarosław R.

Jako że państwo R. pojawili się już w czasie, gdy finansowy kolos chwiał się na swoich glinianych nogach, kontakt wkrótce się urwał. Małżeństwo postanowiło pojechać do Giebułtowa i odebrać swój kapitał, pomniejszony o to, co już dostali od Jarosława K. Ten opowiedział przekonującą historię, iż problemy są przejściowe. Wydrukował również rzekome potwierdzenie, że na jego koncie zalega około miliona dolarów. Jak się później okazało, był to wydruk z wersji demonstracyjnej programu związanego z platformą finansową.

Zdaniem Jarosława R., w pewnym momencie oskarżony przyznał się, że stworzył piramidę finansową. – Wtedy zrozumiałem, że jesteśmy na jej końcu i pieniędzy nie odzyskamy. Opuściliśmy Giebułtów, nie chcąc się więcej denerwować. Pieniądze w końcu nie są najważniejsze – stwierdził.

Co z żoną, Dobrosławą?

W trakcie pobytu w Giebułtowie oraz przy różnych okazjach wujostwo Jarosława K. rozmawiało z jego żoną, Dobrosławą, z którą był w związku około trzech lat. Poszkodowany powiedział, że kobieta weryfikowała życiorys swego małżonka i opowieści, które jej przedstawił, nie zgadzały się z tym, co wiedział Jarosław R. – Stworzył i żył w wirtualnym świecie – dodał poszkodowany.

Dobrosława na początku stwarzała pozory, zdaniem świadka, osoby nie mającej pojęcia o tym, czym zajmuje się jej mąż. Pomogła nawet zdekonspirować fałszerstwo związane z wydrukiem wyciągu bankowego, na którym widniały 3 miliony złotych.

Z drugiej strony, jak przyznał Jarosław R., nieruchomości kupowane przez K. były na jego żonę. Dodatkowo jej dom w Międzybrodziu został wyremontowany. – Z jej dochodami, musiałaby bardzo długo zbierać na wymianę dachu – zeznał świadek. Jarosław R. stwierdził, że miała niską rentę, dorabiała jako tłumaczka oraz otrzymywała „procent z działalności oskarżonego”.

– Oceniając jej inteligencje, trudno mi było uwierzyć, że nie zorientowała się, że oskarżony prowadzi działalność przestępczą. Pytałem o to, w jakich godzinach wchodzi na forex i inwestuje. Powiedziała, że nie zauważyła, aby inwestował pieniądze. Według jej słów, najważniejszą działalnością K. było chodzenie na spotkania z inwestorami i pozyskiwanie pieniędzy. Żadnych inwestycji nie było – podkreślił wuj oskarżonego.

Gdzie jest mój milion?

Inny z 53 poszkodowanych, Krzysztof H. dał się złapać na haczyk przez swoją znajomą w 2013 roku. Przyniósł na początek 10 tysięcy złotych. Podpisali umowę trzymiesięczną, 7% zarobku w skali miesiąca. W sumie mężczyzna podpisał 25 takich dokumentów. Choć wydawało się, że w porę wycofa się z tego interesu.

W 2014 roku zażądał zwrotu kapitału – 100 tysięcy złotych. Pieniądze dostał (okazało się później, że to nie były już jego pieniądze, tylko innych ofiar oszusta). Żądza pieniądza jednak wygrała. Jak przyznał, to było zwykłe sprawdzenie Jarosława K. Wrócił więc z gotówką, którą wcześniej zabrał, a dodatkowo przyniósł kolejne 150 tysięcy złotych. Kwoty na umowach robiły się coraz większe, dochodziło rollowanie odsetek, aneksowanie i wraz z większą kwotą, zwiększało się oprocentowanie.

W ostatnich umowach była mowa o 10% w skali miesiąca. Doszło do tego, że Krzysztof H. miał zarobić ponad 1,2 miliona złotych. Oczywiście tych pieniędzy nigdy nie zobaczył. Przed sądem zeznał, że wróciło do niego ok 250–300 tysięcy złotych w gotówce, ale domaga się tego, co obiecał mu Jarosław K. w swoich nierealnych umowach.

Proces trwa.

News will be here