Podążaj w stronę światła. Luminaa [Recenzja]

To nie jest zwykłe miejsce. I nie chodzi tu tylko o to, że na pierwszy rzut oka wygląda na bardzo dizajnerskie. To nie jest ani restauracja, ani też klub. A mimo tego w soboty możecie zabawić się na niezłych imprezach a w tygodniu zjeść coś dobrego. Bo jedzenie faktycznie jest dobre, co również jest dziwne.

Miejsce to nie zrobiło na mnie dobrego wrażenia na wejściu. Było zdecydowanie za ciemne, czułam się w nim bardziej jak gdybym przyszła na imprezę, a nie na kolację. Światło mocno klubowe, bar w centralnym miejscu bijący po oczach, sofy obite białą niby-skórą, trupie czaszki w przeszklonej szybie. Niby ciekawie, ale czy ten klimat sprzyja jedzeniu? Niezrażona poprosiłam miłą panią kelnerkę o maksymalne rozjaśnienie pomieszczenia. Wielki żyrandol zwisający z sufitu rozbłysnął, ukazując przestronne wnętrze z blatami z zielonkawego lako-belu i świetnymi krzesłami. I chociaż nadal czułam się jak w klubie, to wreszcie mogłam zająć się potrawami w menu.

Nie spodziewałam się, że polędwiczki w cieście kokosowym podane z sosem słodko-kwaśnym (14 zł) zrobią na mnie takie wrażenie! To była przystawka, ale spokojnie może robić za danie główne dla kobiety. Fajnie podana, ciasto konkretne – grube, ale mięciutkie, przepyszne. Krewetki Tygrysie w tempurze podawane w sosie majonezowym (19 zł) były adekwatne do swojej ceny. Nigdy ta przystawka nie robiła na mnie wrażenia za to zazwyczaj jej chora cena – tak. W Luminaa można ją zjeść za przyzwoite pieniądze.

Idąc za ciosem i pozostając w klimacie azjatyckim, wybrałam Thai lee z krewetkami i makaronem chińskim (15 zł). Kazimierz jest chyba zagłębiem najlepszych zup kokosowych, bo to już któreś z kolei miejsce z przepyszną zupą. Słodkawo-ostra, wyraźna, o aksamitnej strukturze – naprawdę wielkie brawa dla kucharza za to danie. W karcie można znaleźć też zupy dnia (10 zł), którą tym razem okazał się całkiem niezły żurek. Lubię zupy dnia. Fajnie, kiedy miejsce ma do zaoferowania coś więcej niż karta. W ogóle jestem zwolennikiem slow food i sezonowości, ale wiem, jak trudno jest utrzymać taki standard w restauracji. Cieszy mnie, kiedy kucharz jest na tyle kreatywny, że chce mu się pokombinować nad garem chociażby zupy dnia.

Zdania nad daniami głównymi były podzielone: mój stek z polędwicy wołowej podany w sosie pieprzowo-pomarańczowym (38 zł) o stopniu wysmażenia medium (rare), był soczysty i bardzo mi smakował. Po zanurzeniu go w sosie nabierał charakteru, co dla mnie tworzyło całość kompletnego dania. Za to burger wołowy (21 zł) przy obecnej konkurencji i zaciętej wojnie o krakowskie podniebienia wypadł, niestety, słabo. Nie chodzi o to, że nie dało się go zjeść. Był w porządku. Ale tylko w porządku. Mając za sobą wizyty w kilku burgerowniach w Krakowie, chyba mogę powiedzieć: zamieńcie burgera na club sandwich! Myślę, że wszyscy na tym skorzystają.

Byłam już pełna, więc na deser skosztowałam fantastyczny koktajl. Miejsce to słynie z barmanów, którzy potrafią wyczarować cuda. Lubię kiedy profesjonalista zrobi dla mnie coś pysznego bez podawania mu receptury. Bo sztuką prawdziwego barmana jest zebranie w drinku twoich smaków, zachcianek, kaprysów. Kto by pomyślał, że z pierwszego – powiedzmy sobie szczerze – nie najlepszego wrażenia wyjdzie tak smakowity charakter Luminaa, zarówno od strony kuchni jak i baru. Słyszałam, że można tam trafić na niezłe imprezy pod patronatem Jacka Danielsa. To, co, kiedy widzimy się w Luminaa?