Szajka wyłudzała kredyty w Krakowie, po latach ma proces

Oskarżony Artur P. przed sądem fot. Artur Drożdżak

Sąd Okręgowy w Krakowie skierował do mediacji sprawę czterech oskarżonych o oszustwa bankowe i bez terminu odroczył ich proces. Mężczyźni odpowiadają za czyny z 2012 i 2013 roku, ale sprawa była zawieszona przez długie lata. Teraz weszła na wokandę.

W czwartek mec. Tomasz Wróbel złożył wniosek wskazując, że jego klient jest gotowy spłacić dużą część pobranych kredytów, ale w tym celu trzeba podjąć rozmowy z bankami, które padły ofiarą przestępstwa.

Mediacja pomoże zakończyć proces

– Dlatego zasadny jest wniosek o mediację w tej sprawie. Tym bardziej, że mój klient przyznaje się do winy i sprawę chce już zakończyć – nie krył adwokat. Sąd przychylił się do takiego stanowiska, a prokurator się nie sprzeciwił takiemu rozwiązaniu.

Z czterech oskarżonych dwóch pojawiło się na rozprawie, odpowiadają z wolnej stopy, niektórzy byli w aresztach tymczasowych. Dwaj to recydywiści.

Z ustaleń Prokuratury Rejonowej dla Krakowa Podgórza wynika, że szajka posługiwała się podrobionymi dokumentami lub we wnioskach kredytowych wpisywała dane osób, które nie miały pojęcia, że ktoś wykorzystuje ich dokumenty i zaświadczenia o zatrudnieniu oraz o osiąganych zarobkach. Sprawcy mieli skany ich dokumentów tożsamości, pisma składali do banków przez biura pośrednictwa kredytowego. Czasami dane we wnioskach wpisywały przypadkowe osoby, które sprawcy o to prosili.

Pobrali z banków ponad 600 tys. zł

Oskarżeni odpowiadają za wyłudzenie ponad 600 tys. zł, usiłowali też oszukać banki na kolejne 210 tys. zł, ale nie zawsze otrzymywali pożyczkę lub kredyt. Generalnie przyznawali się do winy podczas śledztwa. Potem ich proces zawieszono przed krakowskim sądem, ale teraz w końcu nastąpił przełom. Po mediacji, która ma potrwać dwa miesiące, sąd wyznaczy termin rozprawy i możliwe, że od razu oskarżeni poddadzą się karze.

Pokrzywdzeni z pozwów cywilnych dowiadywali się, że koś na ich dane pobierał kredyty. Główny oskarżony 55 -letni Artur P. twierdzi, że nie brał tylko kredytów na dane Marka K., bo w tamtym czasie był za granicami kraju. W pozostałej części potwierdza ustalenia śledczych. Grozi mu do 12 lat więzienia.