Te zdjęcia skrywa niejeden rodzinny album. Tajemnice pośmiertnej fotografii

Przykład fotografii pośmiertnej fot. Fotografia pochodzi ze zbiorów Muzeum Historii Fotografii (źródło: facebook)

Muzeum Historii Fotografii zaprasza na cykl „W cieniu – spotkania i rozmowy o fotografii”. Już 24 stycznia odbędzie się spotkanie poświęcone fotografii pośmiertnej.

U niektórych wywołuje nieprzyjemny dreszcz, u innych po prostu zniesmaczenie. Mowa o fotografii post mortem, czyli fotografii pośmiertnej. To nadal jedne z najbardziej tajemniczych obrazów, które wywodzą się z prastarych tradycji pośmiertnego obrazowania i kultu przodków.

Jeszcze w połowie XX wieku zwyczaj wykonywania zdjęć trumiennych był powszechny. Niejeden rodzinny album, muzealny magazyn czy prywatna kolekcja skrywają obrazy, na których widnieją martwe ciała.

– Na spotkaniu zastanowimy się co jest źródłem siły i wyjątkowości trupich portretów? Dlaczego ich widok napawa nas niepokojem? Co mówią nam one o fotografii i obecnym miejscu śmierci w kulturze? – czytamy na stronie Muzeum Historii Fotografii.

Spotkanie poprowadzi Bartosz Flak – antropolog kultury, adiunkt w Muzeum Fotografii w Krakowie, kurator i autor tekstów z zakresu teorii fotografii.

Post-mortem po angielsku

Chociaż w dzisiejszych czasach taki rodzaj fotografii może wywoływać co najmniej zdziwienie, od lat 40-tych XIX wieku fotografia pośmiertna była czymś powszechnym, zwłaszcza w Anglii. W ten sposób rodziny chciały zachować pamięć o bliskich im osobach.

Nie bez powodu mówi się, że to właśnie wiktoriańska Anglia do perfekcji opanowała tę „sztukę”. Do utrzymania odpowiedniej pozycji zmarłego wykorzystywano drewniane kołki czy sznurki. Co więcej, zadzani na krzesłach umarli bardzo często przypominali… żywych. Ubierano ich bowiem elegancko i odpowiednio czesano, aby sprawiali wrażenie zadowolonych.

Po dziś dzień zachowały się również pośmiertne fotografie dzieci, którym asystują tzw. hidden mothers, czyli „ukryte matki”. Kobiety były zakryte tkaniną od stóp do głów i trzymały swoje dzieci podczas kilkuminutowego naświetlania światłoczułego materiału. Wśród zachowanych zdjęć znalazły się również takie, na których matki trzymają zwłoki potomstwa w otoczeniu żyjącego rodzeństwa.

Jak to było w Polsce?

Jeżeli chodzi o Polskę, to fotografia mortualna trafiła  na podatny grunt. Autorzy zdjęć na początku koncentrowali się wyłącznie na zmarłych, ale z biegiem czasu uwieczniali cały obrzęd. I tutaj kompozycję zdjęcia zaczęły uzupełniać kwiaty, świece czy porcelana.

„Portret pięciu poległych” Karola Beyera z 1861 roku to pierwsza bardziej znana tego typu fotografia. Wiąże się z nią tragiczna historia.

Beyer swoje pierwsze atelier otworzył w 1845 roku w Warszawie – od tego czasu robił fotografie zarówno żywym, jak i martwym. Ale to rok 1861 przyniósł jego pracy rozgłos. Wówczas miało miejsce wystąpienie antycarskie – 25 lutego ówczesnego roku z rozkazu carskich władz wojsko zastrzeliło w Warszawie 5 młodych mężczyzn, uczestników pokojowej manifestacji patriotycznej. Fotograf zrobił im zdjęcia dzień później, tworząc z nich charakterystyczne tableu. Stało się znane w całej Polsce.

Zmarli jak żywi

W Polsce – podobnie jak w Anglii – ze względu na wysoką śmiertelność dzieci, rodzice podejmowali decyzje o tym, aby na zdjęciach wyglądały jak żywe. Jednym z najbardziej znanych „zabiegów” było domalowywanie otwartych oczu na zamkniętych powiekach zmarłego potomstwa. Martwe dziecko było też ustawiane wśród rodzeństwa, które podtrzymywało zwłoki.

W podobny sposób obchodzono się ze zwłokami dorosłych. Rękę wykorzystywano często jako podporę głowy, a dorosłą osobę sadzano w fotelu, „pozującą” na zamyśloną.

Powyższych wątków podczas styczniowego spotkania w Muzeum Historii Fotografii na pewno nie zabraknie. Wstęp na wydarzenie jest wolny.

Do zabytkowej Strzelnicy na Woli Justowskiej (ul. Królowej Jadwigi 220) można dojechać autobusami nr 102, 134, 152, 192, 252, 902.

Link do wydarzenia na Facebooku: https://www.facebook.com/events/670343850027252/