W lodówkach, między owocami i paletami win. Tak tony marihuany wjeżdżały do Polski

Mariusz Z. fot. DK

Przed sądem odczytywane są zeznania Patryka P., tzw. małego świadka koronnego w procesie braci „Zielonych”. P. ze szczegółami opowiedział śledczym o przestępczej działalności gangu, do którego należał od około 2015 roku.

Grupa dowodzona przez braci Z. przemycała marihuanę przede wszystkim z Hiszpanii. W trzech regionach: Alicante, Madrycie i Walencji gang miał swoich ludzi. Jeden zajmował się nabywaniem narkotyków, a drugi pakowaniem.

Jednym z nich był właśnie Paweł S. ps. „Kanalia”. Mężczyzna zaczął przestępczą karierę od bycia kurierem – rozwoził po Krakowie towar braci Z. Jednak w pewnym momencie zwrócił na siebie uwagę policjantów. Okazało się, że do jego opla astry, którym jeździł, podczepiony został nadajnik GPS.

Bracia Z. zaproponowali mu inną pracę. „Kanalia” pojechał do Hiszpanii. Zajmował się tam pakowaniem marihuany. Praca bardzo opłacalna, bo można było dostać nawet 13 tys. euro miesięcznie, ale też niosła ze sobą spore ryzyko. Do Polski wracał raz na dwa tygodnie do swojej dziewczyny. Później musiał zrezygnować z pracy na saksach, bo kobieta stwierdziła, że go zostawi, jak znów wyjedzie.

Zastąpił go B. – wcześniej operator dźwigu. Czysta kartoteka, brak powiązań z pseudokibicami. – Kogoś takiego szukali Z. – stwierdził Patryk P.

„Lampa” droższa od „pola”

A jak to wyglądało na miejscu? Przede wszystkim najpierw trzeba było przewieźć spore ilości gotówki na zakup marihuany. Z tym jednak nie było problemu. Na Półwysep Iberyjski latał też Jakub Z.

Na miejscu ludzie Z. kontaktowali się z producentami. Za kilogram tej lepszej jakości, uprawianej pod lampami, płacili ok. 3 tys. euro. „Polna” marihuana była o prawie połowę tańsza.

Zakupiony towar był pakowany w worki próżniowe i zgrzewany, następnie między drugą a trzecia warstwę folii wlewany był amoniak, żeby psy na granicy nic nie wyczuły. – Braciom Z. zależało na tym, aby marihuana nie była zbyt sprasowana, bo wtedy traciła na jakości – opowiadał świadek.

Później takie paczki trafiały do lodówek, które wysyłane tirami, przyjeżdżały do Polski. Narkotyki były też pakowane między owoce – zazwyczaj stare, wręcz już zgnite, które nie sprzedałyby się w Hiszpanii, albo między palety z winami – najtańszymi i najgorszej jakości. Wszystko zależało od tego, z którego regionu wysyłane były „przesyłki”.

Wpadka we Francji 

Tygodniowo z jednego miejsca do Polski trafiało ok. 50-100 kg. Ale były też większe transporty. Np. jeden, który jednak nie doszedł do skutku, ponieważ we Francji marihuanę przejęli celnicy. Na przemiał poszło 500 kilogramów zielonego suszu. Z. się wściekli i zagrozili, że jak dalej będzie tak to szło, znajdą w miejsce pakujących inne osoby.

Patryk P. oszacował, że B. zapakował w całej swojej karierze około 4 ton marihuany.

Bracia „Zieloni” nie ograniczali się do handlu „ziołem”. Sprzedawali też twarde narkotyki, i to te najdroższe. W zeszycie znalezionym przez policjantów w mieszkaniu Mariusza Z. i Magdaleny K. przy ul. Sukienniczej, widniały zapiski lidera gangu, który skrupulatnie wszystko zapisywał. Patryk P. pomógł je rozszyfrować.

Oprócz transakcji związanych z konopiami były też te dotyczące kokainy. Bracia Z. zakupili osiem kilogramów białego proszku, płacąc po blisko 29 tys. euro za kilogram. Sprzedawali z zyskiem, nawet po 30-34 tys. euro za kilogram.

Świadek opowiedział również o tym, ile marihuany i komu rozwoził w Krakowie. Na początku swojej drogi przestępczej był bowiem kurierem. Przyznał się również do groźnego pobicia Adriana G., którego ugodził nożem w łopatkę.

Patryk P. ocenił, że z braćmi Z. żył dobrze i w zgodzie. Do momentu, aż ich drogi się rozeszły. Stwierdził, że byli słowni i zawsze płacili tyle, na ile się umawiali ze swoimi „pracownikami”. – Tylko Adrian dla żartów lubił się potargować – stwierdził P.

News will be here