„Ameri Cane”. Amerykański pies, spsiała Ameryka czy po prostu zabawa z imieniem postaci stworzonej przez Freda Buscaglione – Americano?
Najpierw był film „Mondo cane” (wł. „Pieski świat”) z 1962 roku ukazujące uznawane powszechnie za odbiegające od normy ludzkie obyczaje. Po taką samą nazwę sięgnął w 2010 roku temu Mike Patton. Amerykański muzyk wydał płytę z własnymi interpretacjami włoskiej muzyki popularnej w latach 50. i 60.
I te dwie inspiracje doprowadziły reżysera Mirka Kaczmarka do stworzenia „Ameri cane”.
Jazzująca opowieść
Premiera spektaklu odbędzie się już w najbliższą niedzielę, 25 października, na dużej scenie.
Przedstawienie w reż. Mirka Kaczmarka powstało na bazie tekstów Charlesa Bukowskiego i piosenek Freda Buscaglione. Single „Che bambola” czy „Giacomino” to tylko niektóre z najbardziej znanych utworów tego włoskiego muzyka.
Fred Buscaglione: twardziel z wąsikiem á la Clark Gable, kręconymi włosami, ironicznym uśmiechem i szklaneczką whisky w dłoni.
„Ameri Cane” to spektakl będący muzyczną, jazzującą i osobistą opowieścią o mężczyźnie śpiewającym włoskimi frazami Buscaglione, a mówiącym – mniej pięknie – słowami Charlesa Bukowskiego. W głównej roli zobaczymy Grzegorza Łukawskiego.
– Spektakl konfrontuje teksty Buscaglione z prozą Bukowskiego. W tym muzycznym spektaklu Buscaglione jest tym „odłamem” romantycznym. Teksty Buscaglione współcześnie wydają się naiwne, słucha się ich z niedowierzaniem. Można powiedzieć, że to trochę disco polo. To prymitywne wyobrażenia, mocno podkolorowane. Na nie nakładamy brutalizm Bukowskiego, który mówi o tym samym, ale w zupełnie inny sposób – mówi Mirek Kaczmarek, reżyser „Ameri Cane”.
Włoski „american dream”?
Buscaglione był gwiazdą włoskiej muzyki, twórcą łączącym w sobie elementy podszytej ironią piosenki aktorskiej z jazzem czasów prohibicji. Nagrywał kolejne płyty, koncertował we Włoszech i za granicą.
Jednak ten włoski „american dream” został w pewnym momencie brutalnie przerwany przez przedwczesną śmierć artysty. Buscaglione zginął w wypadku samochodowym 3 lutego 1960 roku w Rzymie, kiedy to jego rozpędzony samochód wpadł pod ciężarówkę.
Kilka dni przed tragiczną, zdecydowanie przedwczesną śmiercią w wypadku samochodowym piosenkarz wyznał w jednym z wywiadów, że jest zmęczony swoją błyskawiczną karierą i stworzoną przez siebie postacią Americano.
– Na scenie zobaczymy mężczyznę w średnim wieku, który lubi się zabawić. Wędrujemy z nim dalej i okazuje się, że się starzejemy, tracimy wigor, zainteresowanie płci przeciwnej i tak naprawdę dobijamy do ściany pod tytułem „samotność”. Pojawia się starość, zostajemy sami. Muzyka się sączy, estrada się skończyła. Dlatego w finałowej scenie usłyszymy oryginalny utwór Freda Buscaglione. W ten sposób zderzamy naturalizm z tą romantyczną kreacją artysty – zaznacza Mirek Kaczmarek.