- My nie analizujemy tego. Robimy swoje, czyli wyławiamy ciało i wracamy do koszar. Jeśli szukamy już zwłok, to w przypadku znalezienia ciała za pomocą taśmy ratowniczej chwytamy za ramię i holujemy człowieka. Ciało w wodzie nie jest szczególnie ciężkie. Człowiek nie żyje. Trzeba oddać człowieka rodzinie – mówi w rozmowie z Patrykiem Salamonem Rafał Sydor, nurek Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Krakowie.
Patryk Salamon, LoveKraków.pl: Jak często wyjeżdżacie na akcje?
Rafał Sydor, nurek Państwowej Straży Pożarnej w Krakowie: Wyjeżdżamy do akcji na przynajmniej co drugiej służbie.
Gdzie najczęściej odbywają się zdarzenia?
Swoim zasięgiem obejmujemy całe województwo małopolskie. Jednak na co dzień mamy teren podzielony na mniejsze obszary. W przypadku naszej jednostki dyżurujemy i udzielamy pomocy na terenie miasta Krakowa oraz powiatu krakowskiego. Musimy na co dzień kontrolować akweny wodne w Małopolsce. Z rzek najczęściej interweniujemy w Dunajcu. Ostatnimi czasy jednak zaobserwowaliśmy tendencję do utopień w Wiśle, na terenie Krakowa. Odławiamy nie tylko ciała samobójców, ale i osób, które chciały popływać w rzece.
Ale gdzie konkretnie interweniujecie?
Trudno powiedzieć, gdzie konkretnie wyjeżdżamy na akcje. Nie ma takiego akwenu wodnego w Krakowie, gdzie np. możemy stwierdzić, że występuje tam jakaś większa liczba utonięć czy naszych akcji ratowniczych. Muszę przyznać, że ostatnio zaczęliśmy rzadziej jeździć na Zakrzówek.
Gdzie jeszcze pojawiają się interwencje?
W sezonie letnim musimy wyjeżdżać na Bagry, Brzegi oraz oczywiście Przylasek Rusiecki. Poza Krakowem akcje przeprowadzamy w miejscowościach turystycznych, gdzie jest dostęp do brzegów jezior, np. Rożnowskiego czy Czorsztyńskiego.
Dobrze rozumiem, że kiedy jedziecie na takie akcje to już tylko po to, żeby wyciągać ciała, a nie by ratować ludzi?
Akcja ma charakter ratowniczy do dwóch godzin od otrzymania informacji, że doszło do wypadku lub innego zdarzenia. Przez dwie godziny mamy jeszcze nadzieję na wyciągnięcie człowieka, który co prawda wymaga nagłej interwencji lekarzy, ale jest jeszcze żywy. Po dwóch godzinach szukamy już tylko zwłok. Wtedy dochodzi do akcji poszukiwawczej.

Jak wyglądają takie akcje?
Na samym początku określamy rejon poszukiwań, na podstawie zeznań świadków, gdzie może znajdować się osoba. Wtedy decydujemy, jaką metodę zastosować. Mamy trzy podstawowe warianty. Oznakowujemy ten rejon i przeszukujemy powoli.
Jakie to są trzy metody poszukiwania?
Wszystko zależy od akwenu i rzeźby dna. Stosujemy trzy metody: sektorową, wahadłową i okrężną.
Na czym polegają te metody?
Podczas metody sektorowej pływa się w wyznaczonym sektorze. Przy zastosowaniu metody wahadłowej nurek przywiązany jest liną zazwyczaj do podestu i w sposób wahadłowy dokonuje przeszukiwania. Metoda okrężna polega na umieszczeniu boi na linie i nurek krążąc w koło szuka osoby lub ciała.
Znajdujecie zwłoki i co wtedy się robi?
Policja decyduje czy wyławiać, czy pozostawić w wodzie. Muszę zaznaczyć, że policjanci nie dokonują poszukiwań w wodzie, tylko robią to strażacy. Błędne jest myślenie, że akcję poszukiwawczą prowadzą policjanci. Wszystko pozostaje w rękach nurków strażaków.
W jaki sposób transportujecie żywego jeszcze człowieka lub zwłoki?
W przypadku akcji ratowniczych wyławiamy człowieka, wynosimy go na rękach i szybko transportujemy na brzeg. Jeśli szukamy już zwłok, to w przypadku znalezienia ich za pomocą taśmy ratowniczej chwytamy za ramię i holujemy.
Ciało jest ciężkie w wodzie?
Ciało w wodzie nie jest szczególnie ciężkie. W 70 procentach ciało ludzkie składa się z wody, więc nie ma powodów, żeby jakoś zwiększało znacząco swoją wagę.
Na ciele po kilku godzinach od utonięcia pojawiają się jakieś modyfikacje w wyglądzie, np. zmiany na twarzy?
Nie chcę o tym mówić. Wpisz sobie w Google i wyszukaj. Ciało jak po pięciu dniach wypływa z płytkiej wody, to jest już bardzo napuchnięte.
Są jakieś zmiany kolorystyczne ciała?
Są… Krewni jednak rozpoznają swoich znajomych. Człowiek nie żyje. Trzeba oddać człowieka rodzinie.
Słyszę, że dość naturalnie o tym opowiadasz.
My nie analizujemy tego. Robimy swoje, czyli wyławiamy ciało i wracamy do koszar. Jeśli są osoby, które to analizują, to rozmawiamy na ten temat. Radzimy sobie na zasadzie wzajemnej pomocy. Jeśli ktoś wraca do jakiegoś zdarzenia, to zazwyczaj dopiero po upływie około pół roku. Słucha się kolegi, który o tym opowiada.
Jakoś praca nie oddziałuje na psychikę?
Są osoby, które przestały wykonywać pracę nurka w straży pożarnej. Po prostu nie wytrzymują psychicznie. Najgorzej jest, kiedy wyciągamy ciała dzieci. Po wyłowieniu zwłok młodej osoby nurkowie zwykle dają sobie spokój z tym specyficznym zawodem.
