Być może pizzę przywiózł ci przyszły chirurg [Rozmowa]

fot. pixabay.com
Aby zostać lekarzem trzeba mieć rozległą wiedzę, umiejętności i dużo samozaparcia. To ostatnie jest najbardziej przydatne na ostatniej prostej do prawdziwej medycznej kariery. Jednak można mieć to wszystko, ale gdy brakuje pieniędzy, kariery się nie zrobi. Jak radzą sobie stażyści i rezydenci z tym problemem, jeśli nie mają wystarczającego wsparcia ze strony rodziny lub go nie chcą? Na przykład rozwożą pizzę.

Całkiem przypadkowo dotarliśmy do stażysty, który… dorabia jako dostawca pizzy. Zresztą, to nie jest jego jedyna tego typu praca poza szpitalem. Bartosz* pochodzi z Krakowa, ale swoją karierę związał też z innymi miastem. Do stolicy Małopolski jednak wraca.

Dawid Kuciński, LoveKraków.pl: Aby być lekarzem trzeba poświęcić nie tylko dużo czasu, ale też dużo gotówki. W jaki sposób finansowałeś swoje studia? Rodzice pomagali?

Bartosz: Studia to inwestycja czasu i pieniędzy. Zaczyna się już w liceum, bo żeby dobrze zdać maturę nie wystarczy chodzić do dobrego liceum i dużo się uczyć. Potrzebujesz pomocy, dlatego rodzice finansują korepetycje. 50-90 zł za godzinę, od połowy drugiej klasy do matury.

Potem dostajesz się na studia – progi są wysokie, ale ci się udaje, bo nauka zaowocowała. Nie wystarcza jednak punktów na to, żeby dostać się do Krakowa, więc trzeba zmienić miasto. Medycyna jest – zwłaszcza na początku –  bardzo ciężkim kierunkiem. Każde zajęcia są wymagające. Pamiętam pierwsze zajęcia z anatomii (to była środa), gdzie powiedzieli, że na piątek mamy się nauczyć kości ręki. 150 stron opisu w podręczniku. Byłem przerażony. Na innych zajęciach było trochę lżej, ale też się nie nudziłem. W efekcie na pierwszym roku przy „dobrych wiatrach” spałem po cztery, a przy bardzo dobrych pięć godzin na dobę.

Prawda jest taka, że przez pierwsze cztery lata studiów nie masz szans, żeby podjąć jakąś dodatkową pracę. Codziennie masz zajęcia od 8:00 do 15:00, potem wracasz i przygotowujesz się na następny dzień i tak w kółko. Za mieszkanie, Internet, bilety (a potem paliwo do 20-letniego auta) płacili rodzice.

Jak wyglądają pierwsze miesiące stażu?

Trafiłem do dużego szpitala klinicznego. Cztery szpitale rozrzucone po mieście, kilka tysięcy pracowników, specjaliści praktycznie z każdej dziedziny medycyny – od rodzinnej po kardio – i neurochirurgię.

Staż zacząłem od SOR-u, na którym na początku czułem się jak dziecko we mgle. W poczekalni tabuny mniej lub bardziej chorych ludzi, na podjeździe trzy karetki, wszyscy biegają, a ty stoisz jak ten kołek na środku i nie wiesz, co ze sobą zrobić. Tu staniesz to źle, bo nie można przejechać noszami, tam też niedobrze, bo blokujesz drogę pielęgniarkom i ratownikom. Pod koniec drugiego tygodnia już zacząłem się orientować co i jak, przyjmowałem pacjentów, zlecałem badania. Nie powiem, pierwszy miesiąc to był chrzest.

Staż ma to do siebie, że nigdzie nie jesteś na stałe. Jak już się zaaklimatyzujesz i zaczynasz jako tako funkcjonować na oddziale, to ta część stażu się kończy i musisz się przenieść. Za każdym razem zaczynasz od nowa.

Wybrałeś inne miasto, czy w Krakowie nie było szans?

Staż można robić, gdzie się chce. Ja zdecydowałem się na miasto, w którym studiowałem, w pewnym sensie ułożyłem sobie życie –  miałem dziewczynę, mam nadal wielu znajomych. Tu przymusu nie było, to mój wybór.

Co faktycznie robisz na stażu? Jak długo on trwa i ile pieniędzy jesteś w stanie zarobić?

Staż to „przegląd” wszystkich dziedzin medycyny. Jesteś normalnie pracownikiem szpitala, więc musisz wypełniać polecenia starszych kolegów i szefa. Są to takie pierwsze szlify, zasmakowanie prawdziwej pracy lekarza.

Co się robi? To zależy od tego, jak traktują cię w klinice. Są takie, gdzie twoim jedynym zadaniem jest numerowanie stron, wożenie pacjentów na konsultacje (świetna przygoda, gdy jeździsz meleksem po tunelach z zamarzniętymi kałużami) i zużywanie jak najmniejszej ilości powietrza. Ale są też takie, gdzie traktują cię po partnersku. Ja bardzo dobrze wspominam staże z chirurgii i interny, bo tam rzeczywiście się czegoś nauczyłem i w sezonie grypowym normalnie pracowałem – leczyłem ludzi (oczywiście pod nadzorem starszych kolegów)

Staż trwa 13 miesięcy, zarabia się zgodnie z Ustawą o Zawodach Lekarza i Lekarza Dentysty 2007 zł brutto. Do tego dochodzi wynagrodzenie za 40h dyżurów (są one w programie stażu, a więc obowiązkowe).

Mówisz, że różnie byłeś traktowany. Od czego to zależy?

Od miejsca, gdzie aktualnie stażujesz. Są oddziały, gdzie traktują cię jak równorzędnego kolegę, ale bywa też tak, że w hierarchii stażyści są niżej od ścierki. Nie mówimy tylko o lekarzach, ale też innym personelu. Na oddziale ginekologicznym miałem ostre spięcie z jedną z położnych, ponieważ usiadłem przy stoliku, przy którym rozmawiało się z pacjentami i zbierałem wywiad (znajdował się on na korytarzu, przy punkcie pielęgniarskim). Położna ta podniosła głos i kazała mi się – dosłownie – wynosić. I może bym się nie odezwał, ale zrobiła to w obecności bardzo chorej, zdenerwowanej pacjentki. Sprawa skończyła się u ordynatora, położna usłyszała kilka ciepłych słów na temat swojego zachowania. I nic się nie zmieniło.

Były też oczywiście pozytywne aspekty stażu. Na chirurgii byłem rozpisywany do zabiegów, miałem swoich pacjentów, których prowadziłem pod okiem bardzo doświadczonego doktora. Podobnie było na internie.

Na jakie życie pozwalają warunki finansowe stażystów?

Skromne. Jak wynajmujesz mieszkanie, masz potrzebę, aby mieć samochód (ja jeżdżę 20-letnim mercedesem na gaz o wartości w miarę sensownego komputera), to nie ma opcji – musisz dorabiać. Albo brać od rodziców. Ja w miarę możliwości starałem się wydawać jak najmniej, a i tak dorabiałem. Gdy nie było takiej możliwości, pomagali mi rodzice. Mimo moich starań i tak były miesiące, gdy przelewali mi po kilkaset złotych. Domyślasz się, jak się czuje dwudziestokilkulatek, któremu mama przesyła kasę na jedzenie, bo sam nie jest w stanie się utrzymać?

Rezydenci zarabiają ok. 1000 zł więcej. Kwota nie powala, zwłaszcza jak ma się w perspektywie 4—6 lat na takiej „pensji”.

Na papierze na pozór ta pensja wygląda ładnie i na pierwszy rzut oka można zrozumieć głosy, że czego ci lekarze chcą. To zrozumienie pryska, gdy weźmie się pod uwagę, że rezydenci ponoszą pełną odpowiedzialność za swoje decyzje terapeutyczne oraz przeprowadzane zabiegi i muszą się stale kształcić. Pensja rezydenta to w pierwszych latach 2200 zł na rękę, potem dobijasz do 3 tys., kiedy zaczynasz dyżurować.

Rezydent, co należy podkreślić, musi jeździć na kursy, konferencje, kupować książki, prenumerować czasopisma. Żeby uwidocznić, o co chodzi, posłużę się przykładem: rezydent zarabia 2200 zł, szef mówi mu, że musi zrobić kurs USG, bo jest to potrzebne. Podstawowy kurs USG (notabene jeden z najtańszych kursów w ogóle) kosztuje 2500 zł, trwa pięć dni i odbywa się na Roztoczu. Kurs, dojazd, nocleg i wyżywienie lekarz opłaca sam. Jak chcesz się rozwijać, być dobry, musisz inwestować. A tymczasem zarabiasz podobnie jak pracownik dyskontu. Często nawet mniej.

Wiem, że jako stażysta musiałeś sobie dorabiać. Jako dostawca pizzy. Nie powiem, że nie jest to szokujące.

Tak, dorabiałem jako dostawca pizzy i żeby było śmieszniej, za dzień w pizzerii zarabiałem więcej niż za dzień w szpitalu z dyżurami włącznie. Zaczęło się jeszcze na studiach w wakacje po czwartym roku, bo chciałem dorobić, odłożyć trochę kasy, w miarę możliwości zmienić samochód (poprzednim już bałem się jeździć). Potem głównie w weekendy, najczęściej brałem te fuchy po to, żeby mieć za co wrócić do miasta, w którym przebywałem.

Dorabiałeś jeszcze w inne sposoby?

Po maturze pracowałem na budowie i jako pracownik fizyczny na polu golfowym. Już na studiach zajmowałem się copywritingiem, webmasteringiem, tłumaczeniami, ale to nie były stałe zlecenia, więc nie mogę tego traktować jako źródeł dochodu, raczej jako miły zastrzyk gotówki od czasu do czasu. Mój przypadek nie jest odosobniony, wielu moich kolegów dorabia w knajpach, udziela korepetycji, wozi pizzę, oprowadza dzieci po zabytkach. Trzeba sobie jakoś radzić.

Moją stałą pracą przed dość długi czas była praca barmana w sieciowej knajpie z tanim piwem i wódką. Spędzałem tam praktycznie każdy weekend. Zaczynałem w piątek wieczorem, potem przerwa i nocka z soboty na niedzielę. Praca cholernie ciężka, bo ruch praktycznie przez całą noc, klientów cała masa. Ale trzymałem się tego, bo nieźle płacili, napiwki, jak już się trafiały, to wysokie.

Zastanawiam się, na ile jest to powszechne u początkujących medyków?

Nie znam osoby, która by nie dorabiała na stażu czy rezydenturze. Rezydenci pracują nieraz w kilku miejscach. Przebywając z nimi widziałem ich ogromne zmęczenie. Jeden z moich kolegów każdą chwilę wykorzystywał, by choć na kilka minut zamknąć oczy. Nawet w czasie operacji, kiedy nie był akurat potrzebny, siadał, opierał głowę o ścianę i momentalnie zasypiał. To, że przychodzą do pracy chorzy, z gorączką to też norma, bo nie ma komu pracować. Rekordziści przekraczają 300 h pracy w miesiącu.

Niektóre media potrafią manipulować i tłuką ludziom przekaz do głowy, że lekarze przecież zarabiają po kilkadziesiąt tysięcy złotych i jeszcze protestują. Dlatego ciężko będzie uzyskać społeczne poparcie tego protestu.

Społeczne poparcie jest wbrew pozorom znaczne. Oczywiście media w zależności od agendy wykrzywiają obraz w jedną lub drugą stronę. Staram się odsiewać ekstremalnie pozytywne lub negatywne doniesienia, by nie zafałszować sobie obrazu sytuacji. Niektórych wpisów i artykułów nie warto czytać, a co dopiero komentować, bo trudno polemizować z człowiekiem, który imputuje ci, że zarabiasz 40 tys. zł miesięcznie, jeździsz najnowszym BMW, mieszkasz w willi i jesteś agentem Sorosa, a jednocześnie nie wie, na czym polega twoja praca.

Co gorsza podobny ton przyjął jeden z parlamentarzystów, który na swoim profilu otwarcie atakuje jednego z rezydentów (Chodzi o Arkadiusza Czartoryskiego), inni także nie wstrzymują się przed niewybrednymi uwagami. Od takich przekazów ja osobiście staram się odcinać.

Wrócisz do Krakowa?

Tak. Rezydenturę zaczynam w listopadzie bądź grudniu.

Uważasz, że przy obecnych warunkach uda ci się dokończyć rezydenturę?

Oczywiście się postaram. Ale fakt, że pracy przybywa, a lekarzy jest niewielu nie ułatwia sprawy. W specjalizacji, którą wybrałem rezydentury są obsadzone w 1/3,a to oznacza że 2/3 zapotrzebowanie zgłoszone przez ordynatorów oddziałów, a dalej konsultantów wojewódzkich nie zostanie spełnione. Trzeba mieć świadomość, że rezydent jest dla szpitala darmową siłą roboczą (koszty wynagrodzenia ponosi ministerstwo zdrowia), która wypełnia obowiązki pełnoprawnego specjalisty.

W sytuacji kiedy rezydentów brakuje, cierpi na tym pracodawca, bo ciągle ma problem z obsadzeniem dyżurów; cierpią lekarze, bo pracują ponad siły i cierpią przede wszystkim pacjenci, ponieważ z powodu braków w personelu, czekają na wizytę miesiącami, a gdy się doczekają przyjmuje ich wykończony, wściekły człowiek, który nie spał przez co najmniej dobę.

Wielu ludzi nawet nie zdaje sobie sprawy, że będąc w szpitalu czy przychodni w głównej mierze ma do czynienia z rezydentami. Wracając do pytania, zaczynam specjalizację w Krakowie. Trudną, zabiegową (chociaż w medycynie nie ma łatwych specjalizacji). Mam nadzieję, że uda mi się ją skończyć, ale ciężar nauki, odpowiedzialności i ogrom pracy może mnie, tak jak wielu moich kolegów, przytłoczyć. Nie wiem co będzie za pięć lat, ba!, nie wiem co będzie za rok. Na razie mogę tylko mieć nadzieję, że coś się wreszcie zmieni. Dlatego popieram protest medyków i zachęcam do tego każdego, z kim mam styczność.

 

*Imię rozmówcy zostało na jego prośbę zmienione. Z uwagi na jego dobro, nie podajemy również miejsca jego stażu.