Wojna na targowisku w Bieńczycach

– Osoby z długim stażem mogą łamać regulamin spożywając alkohol i obrażać innych handlujących. Według pana wiceprezesa, ci z krótkim stażem na placu muszą siedzieć cicho. Powiedział mi, abym nie wzywał policji, ponieważ mogę dostać od niego zakaz handlu – zgłasza nasz Czytelnik. – To brednie! Wojna na placu trwa już kilka lat – odpowiada Wacław Białek, wiceprezes spółki zarządzającej placem targowym w Bieńczycach.

Z relacji naszego Czytelnika (imię i nazwisko do wiad. red.), który handluje na targowisku w Bieńczycach, wynika, że regulamin dotyczący zakazu spożywania alkoholu na terenie placu jest nagminnie łamany zarówno przez kupców, jak i przez zarząd. – Kiedy moja żona została zwyzywana przez agresywną i pijaną osobę, wiceprezes zapowiedział, że nie życzy sobie zawiadamiania żadnych służb, ponieważ wyrzuci nas z placu. Tłumaczył to męską solidarnością – mówi Czytelnik. Jego zdaniem osoby, które łamią regulamin, pozostają bezkarne ze względu na brak zdecydowanej reakcji ze strony zarządu placu.

„To pokłosie zatargów”

Jak informuje w rozmowie z LoveKraków.pl wiceprezes zarządu Powszechnej Agencji Handlowej, która odpowiada za plac targowy w Bieńczycach, wszelkie przypadki naruszania regulaminu pod kątem nielegalnego spożywania alkoholu są bezzwłocznie zgłaszane organom straży miejskiej bądź policji. – Przez ostatni czas nie dostałem żadnego sygnału, choć ludzie przychodzą z różnymi sprawami: reklamacjami lub nieuprzejmym podejściem do klienta – mówi nam Wacław Białek.

Jego zdaniem problem trwa na placu od dawna i nie dotyczy łamania prawa, a prywatnych konfliktów między handlującymi. – Podejrzewam, że jest to pokłosie wzajemnych zatargów pomiędzy kupcami i szukanie haczyków – przyznaje wiceprezes. – Przypuszczam nawet, z jakiego rejonu placu to pochodzi – dodaje, ale jednocześnie zaznacza, że nie można z całą pewnością stwierdzić, iż problem nie istnieje. – Spytam pracowników, czy przez weekend były jakieś problemy. Po państwa interwencji jeszcze raz porozmawiam z tymi osobami oddzielnie, bo widzę, że znów coś zaiskrzyło w konflikcie – zapewnia Białek. – Jeżeli będzie trzeba, bez problemu podporządkuję się decyzji straży miejskiej – dodaje.

Stała obecność staży miejskiej

Według wiceprezesa, straż miejska patroluje plac bardzo często w związku z przebywającymi tam kloszardami czy czynnymi całą dobę sklepami monopolowymi. – Jestem w stałym kontakcie ze strażą miejską i jeśli dostaję informację o takim przypadku, to reaguję błyskawicznie. To mi pachnie wojną podjazdową – komentuje zarzuty handlującego Białek i zaznacza, że regulamin pod kątem spożywania alkoholu jest w tym momencie z całą pewnością przestrzegany.

– Współpracujemy ze służbami na co dzień. Nie ma dnia, żeby nie było u nas straży miejskiej. Można spotkać funkcjonariuszy, którzy przechadzają się alejkami. Nie może mieć miejsca sytuacja, że działamy anonimowo lub nie reagujemy na bieżąco – zapewnia.

„Nieodpowiedzialni ludzie”

Konflikt, który trwa na placu od kilku lat, zaognia się. Jak informuje Białek, podobne kłótnie i wzajemne oskarżanie się miały już tutaj miejsce, jednak nikt nikogo nie złapał za rękę. – Zawsze mówię, że jeśli zauważycie taki problem, to każdy może zgłosić sprawę, wówczas od razu wyjaśnimy temat. Każdy z nas ma telefon komórkowy, wystarczy zadzwonić i wezwać odpowiednie osoby, aby zareagowały. Już wiem, że to jest ta wojna, która trwa tu od lat – mówi wicedyrektor i zapewnia, że zarządcom placu przede wszystkim zależy na tym, aby nie było w tym miejscu mowy o problemie alkoholowym. – Wyobraża sobie pani sytuację, że ja toleruję, kiedy ktoś pije alkohol i przechodzę obok tego obojętnie? Zależy mi na tym, aby plac miał dobre imię – zapewnia Białek.

– To, że grożę komuś wyrzuceniem z placu, jest brednią. Inaczej tego nie mogę nazwać. Ktoś nienormalny i nieodpowiedzialny próbuje w ten sposób załatwiać swoje prywatne sprawy. Nie mogę sobie wyobrazić, że w sytuacji, kiedy cały czas się mówi o zakazie spożywania alkoholu, ja, jako osoba odpowiedzialna za funkcjonowanie placu targowego, tuszuję taką sprawę. Proszę mi wierzyć, że tak to u nas wygląda – wyjaśnia wiceprezes.

Każdy chce żyć normalnie

Jak zauważa Białek, konflikt zatacza krąg, najpierw dotyczy jednych osób, później włączają się w to inni sprzedający. – Jak to bywa na targu, każdy chce normalnie żyć i chętnie przychodzić do pracy. To jest taka machina – mówi. – Zawsze działamy tak, że spotykamy się z osobami, które mają jakiś problem, rozmawiamy. Natomiast z tego, co widzę, nie da się pewnych niereformowalnych organizmów przestawić. Niektóre osoby mają tak skostniały organizm, że bez rozmowy mówią: „nie, bo nie” – kwituje sprawę wiceprezes zarządu PAH Kraków.

Czytaj wiadomości ze swojej dzielnicy:

Bieńczyce