Wybory do rad dzielnic. Mizeria i egzotyka

Wybory do rad dzielnic nie wzbudzają tak dużych emocji, jak te do Rady Miasta. Choć tegoroczne mogą to zmienić. Wszystko za sprawą Prądnika Czerwonego i przedwyborczej egzotyki.

Wybory do rad dzielnic nie cieszą się specjalnym zainteresowaniem krakowian. W 2014 roku, gdy wybory były połączone z tymi do Rady Miasta frekwencja oscylowała wokół  35 procent. W latach, gdy głosowania odbywały się oddzielnie, frekwencja była ledwo kilkunastoprocentowa, podobnie może być i w tym roku.

Bezzębne rady

Choć zasiadanie w radzie dzielnicy jest często trampoliną do rady miasta, to zainteresowanie mieszkańców pracą na rzecz społeczności lokalnej także nie jest duże. W tym roku w 11 dzielnicach ze względu na brak chętnych konieczne było uruchomienie dodatkowego terminu rejestracji kandydatów. W kilku dzielnicach wybory rozstrzygnęły się jeszcze… przed wyborami, bo w danych okręgach zgłosiło się tylko po jednym kandydacie. Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka, ale najważniejszym chyba jest brak sprawczości. Rady dzielnic są ciałami o bardzo ograniczonych kompetencjach, sprowadzających się do opiniowania i konsultowania.

Do ich zadań należą m.in. wybór, planowanie i ocena realizacji zadań dotyczących bezpośrednio obszaru dzielnicy, wnioskowanie do Rady Miasta, Prezydenta Miasta i miejskich jednostek w sprawach istotnych dla mieszkańców czy uczestniczenie w komisjach konkursowych wybierających dyrektorów miejskich placówek, odbiorów robót, powołanych w sprawach publicznych o znaczeniu lokalnym.

Poszerzone kompetencje

Jak się okazuje niektórym kandydatom z Prądnika Czerwonego owe mocno ograniczone kompetencje nie wystarczają, a pracę radnego traktują raczej jako misję. Dość specyficzną. „Szczęść Boże, nazywam się, (tu padają nazwiska kandydatów) jestem Polakiem i Katolikiem, kandyduję do Rady Dzielnicy III Prądnik Czerwony, aby nieść słowa naszego Pana Jezusa Chrystusa oraz jego Matki Najświętszej Maryi zawsze dziewicy” – oto wstęp do ulotek wyborczych, jakie mieszkańcy Dzielnicy III znaleźli w swoich skrzynkach na listy.

Dalej jest równie ciekawie. „Podążając w umiłowaniu Pana, chciałbym/chciałabym przeciwdziałać deprawacji młodzieży, chronić życie od jego poczęcia do naturalnej śmierci, nie dopuścić do praktyk eugenicznych takich jak chociażby metoda in vitro, działać na rzecz całkowitego zakazu antykoncepcji” – czytamy. Kandydaci wzywają też, by Polak głosował na Polaka, a katolik na katolika.

Według kandydatów rada dzielnicy powinna „stać się opoką w zwalczaniu demoralizujących praktyk przybyłych do nas z zachodu”, a także „uczyć dzieci o źle, jakie wyrządzają w naszym codziennym życiu aborcja, in vitro, antykoncepcja i inne wynaturzenia”.

Zatrzymać obłęd

Łukasz Wantuch, radny miasta poprzedniej i obecnej kadencji, a także po raz ostatni również dzielnicowy potwierdza, że ulotki to nie żart. Podkreśla, że takie działanie obniża poziom i nadwątla i tak niewielki prestiż rad dzielnic. – Do rad dzielnic dostają się często osoby przypadkowe, a te osoby mają realne szanse na dostanie się do rady. Te osoby kompletnie nie wiedzą, czym zajmują się rady dzielnic. One nie zajmują się ani in vitro, ani rechrystianizacją tylko chodnikami czy dziurami w jezdni. A hasło Polak głosuje na Polaka, katolik na katolika kojarzy mi się z bojówkami endeckimi z lat trzydziestych – mówi.

Działanie kandydatów skłoniło Łukasza Wantucha do prac nad projektem uchwały zmniejszającej liczbę dzielnic, a także radnych. – Trzeba to zrobić, żeby podnieść poziom merytoryczny i zapobiec temu, by dostawały się do nich osoby zupełnie przypadkowe, jak to ma miejsce teraz – tłumaczy radny.


Czytaj wiadomości ze swojej dzielnicy:

Prądnik Czerwony