BHP Sharksów i płonące młynki do kruszenia amfetaminy

Swego rodzaju BHP wypracowali Sharksi zajmujący się handlem narkotykami. Jak i gdzie to robili, z czym rozrabiali amfetaminę i jakie zioła dodawali do marihuany, aby zwiększyć jej objętość? Wszystko te odpowiedzi znaleźć można w zeznaniach Pawła M.

„Misiek” wyjaśniał, że handlem amfetaminą ze swoim kolegą „Zielakiem” zajął się w 2007 roku. Towar kupowali od współpracownika „Baxtera”, który to w tym okresie odbywał karę pozbawienia wolności właśnie za produkcję amfetaminy.

Człowiekiem wskazanym przez „Baxtera” był mieszkający w okolicy Bielska-Białej „Zawodnik”. To tam Sharksi jeździli po narkotyki. Czasem jednak odbierali je na Dworcu Głównym w Krakowie. Najpierw były to mniejsze ilości, po 3-5 kilogramów na miesiąc. Z biegiem czasu interes się rozrastał i coraz więcej osób chciało kupować amfetaminę od „Miśka” i spółki.

Wkrótce dostawy wzrosły do 10, a później nawet 20 kg miesięcznie. Na początku Sharksi płacili „Zawodnikowi” 6 tys. złotych za kilogram amfetaminy, później cena wzrosła do 10 tysięcy złotych. Musieli też coś odpalić „Baxterowi”. Były to kwoty między 500 a 1000 złotych.

„Misiek” stwierdził, że między 2007 a 2015 lub 2016 rokiem kupili ponad tonę czystej amfetaminy.

Handlowali też z „Lenkiem” z Jaworzna. Jak opowiadał Misiek, do transakcji dochodziło na cmentarzu. – Na grobie jego brata – mówił.

Na „mecie”

Skoro najpierw cena za kg amfetaminy wynosiła 6, a później 10 tys., to gram kosztował analogicznie 6 i 10 złotych. Dilerzy jednak nie sprzedają praktycznie nigdy czystego narkotyku, przyznał to sam Paweł M. Wszystko zależało od ceny – im niżą chciał mieć odbiorca, tym więcej środków było dosypywanych.

Amfetamina i inne narkotyki były mieszane w mieszkaniach wynajętych na słupa, którego przestępcy nazywali „Starym”. Paweł M. opowiedział kilka historii związanych z takimi miejscówkami.

W lokalu na Prądniku Białym „mieli przypał”. Jak opowiadał „Misiek”, zazwyczaj po wynajęciu wymieniali zamki, żeby właściciel nie mógł wejść pod ich nieobecność. Wtedy zapomnieli. Wynajmujący wszedł do środka i zobaczył narkotyki. Zadzwonił do „Starego” i kazał wynieść wszystko. Oczywiście, rozwiązał też umowę. – Te narkotyki były warte 500 tys. złotych – wyjaśniał Paweł M.

„Misiek” zastanawiał się, dlaczego właściciel nie wezwał policji, ale doszedł do tego, że mężczyzna musiał pochodzić ze wsi. – To nas uratowało, bo obawiał się, że ma do czynienia z mafią i że go później możemy załatwić – powiedział śledczym.

Po paru podobnych wpadkach, w tym z policją, pogonili „Starego”, uważając, że to on sprowadza im na głowy kłopoty. Jednak w jednym przypadku doszli do tego, że winny był jeden ze współpracowników, który wkradał się do mieszkania i zabierał część narkotyków na własny użytek.

Po kilku wpadkach przenieśli się do samochodów. Aby towar nie przepadł podczas jednej akcji policji, był w trzech samochodach.

Aż młynki płonęły

Amfetamina była mieszana z kofeiną w stosunku 1:1, oznacza to, że  z kilograma środka psychotropowego robiły się dwa. Z kilograma kokainy były robione trzy, a do np. 10 kg marihuany Sharksi dodawali 2-3 kg różnego rodzaju ziół, kupionych w aptece (m.in. podbiału).

A jak wyglądało mieszanie? Sharksi używali gumowych rękawiczek, masek na twarz, czasem ubierali kombinezony. Mieszkania były zabezpieczane folią malarską, która była rozkładana na podłodze.

– Zakupioną przez nas amfetaminę, która była zbita, najpierw rozbijaliśmy młotkiem, resztki, których nie dało się rozkruszyć, wkładaliśmy do młynków. Po rozbiciu amfetamina była mieszana w drobny proszek – opowiadał „Misiek”.

– Do mieszania narkotyków używaliśmy młynków do kawy, które często się paliły. Po mieszaniu narkotyków, rzeczy, które wykorzystaliśmy do tego celu, (…) były wyrzucane do śmieci kilka osiedli dalej, a czasem wyrzucaliśmy je do rzeki lub spalaliśmy – mówił.

Sproszkowana amfetamina trafiała do worków, do niej wsypywana była kofeina. Następnie dilerzy obracali workami w powietrzu i tak dochodziło do łączenia składników.

Co ciekawe, przestępcy zainwestowali kilka tysięcy w maszynę, która zbijała w kostki kokainę. – Był na nią lepszy zbyt. Wszyscy myśleli, że kokaina pochodzi z Boliwii albo innego kraju z Ameryki Południowej – przyznał „Misiek”.

Co z „Miśkiem” i „Zielakiem”

Obaj mężczyźni są już oficjalnie oskarżeni. O szczegółach można przeczytać tutaj. Jak udało nam się dowiedzieć w biurze prasowym Sądu Okręgowego w Krakowie, na razie nie został wyznaczony termin początku rozprawy.

News will be here