Najwierniejszy – spowiedź Pawła M., byłego lidera gangu Wisła Sharks

Paweł M. po zatrzymaniu we Włoszech fot. Materiały prasowe

Paweł M. ps. „Misiek” to najsławniejszy krakowski gangster ostatniego dwudziestolecia. Gdy w końcu trafił w ręce policji, a jego grupa się rozleciała, sam postanowił opowiedzieć o wszystkim, co wiedział, w zamian za łagodniejszy wyrok. Oto jego historia.

Od zawsze był kibicem Wisły Kraków. Jako nastolatek zaczął chodzić na mecze. Na trybunach został nawet wtedy, gdy Biała Gwiazda spadła do drugiej ligi. Taka porażka sprawia, że wokół klubu zostają najwierniejsi fani. Wówczas było to około kilkudziesięciu osób, pierwsi Sharksi. Nie wiadomo, kto wymyślił tę nazwę, ale się przyjęła.

Wtedy nie było mowy o narkotykach. Chodziło jedynie o dopingowanie swoich i konfrontację z innymi. Być może to rekiny stoją za eskalacją przemocy, bo to oni zaczęli używać "sprzętu" w czasie starć z kibolami innych drużyn.

„Misiek” więzienie opuścił w 2006 roku, po tym, jak rzucił nożem w Dino Baggio. Z anonimowego kibola stał się znany w całej Polsce i Europie. A ze swoich pięciu minut – dobrych czy złych – można wiele wycisnąć. Tak właśnie zrobił Paweł M.

Grupa najbardziej wkręconych w kibicowanie chłopaków, niekoniecznie przestępców, zdążyła się mocno rozrosnąć przez ten czas. Nic w tym dziwnego, na te lata przypada złota era Cupiała. Wisła biła w lidze każdego, dodatkowo potrafiła napsuć krwi topowym wówczas zespołom z Europy.

Paweł M. uznał, że po więzieniu nie ma żadnego pomysłu na to, czym się zająć. W 2007 roku zaczął handlować narkotykami, bo zauważył, że to się po prostu opłaca.

Na początku kupował je od brata sławnego – byłego już – bramkarza. Na początku transakcje nie przekraczały kilkunastu kilogramów marihuany (gram wychodził po 12 zł) i 200 gramów kokainy.  „Misiek” z Gdańska woził narkotyki w plecaku. Najczęściej podróżował pociągiem. Później znalazł się drugi dostawca. I w końcu wspólnik – Grzegorz Z. ps. „Zielak”.

Narkotyki były rozprowadzane dalej. „Misiek” wspomniał, że jeden z jego pośredników zmarł, bo przedawkował heroinę. Dystrybucją zajmował się też „Zielak”. Do spółki dołączali kolejni ludzie. Jedni na chwilę, drudzy na lata. Pojawiali się nowi dostawcy, np. z Bielska, a asortyment sprzedawanych środków odurzających się rozszerzał. Tak samo jak rynek zbytu. Pojawił się m.in. poważny kupiec z Chorzowa. Nad wszystkim czuwał „Bakster”, który z zakładu karnego błogosławił interesowi i odbierał swoją działkę.

„Misiek” opowiedział też o „śmiesznym” zdarzeniu. Dwóch jego handlarzy wynajmowało mieszkanie w Dębnikach. Jednak ten, który miał je opłacać, wysyłał pieniądze na złe konto. Właściciel w końcu nasłał na nich policję i tak wpadli z dużą ilością narkotyków. Choć mogłoby być ich więcej, bo dzień przed akcją policji udało się sprzedać kilkanaście kilogramów marihuany.

Takich, jak ta kryjówek było kilka. Tam też przestępcy mieszali amfetaminę – na jeden gram czystego narkotyku dodawali gram kofeiny. Mieszkania te były wynajmowane na fałszywe dane. Zdaniem „Miśka”, sporo pomógł wujek „Zielaka”, który był ubekiem.

Jednak po wpadce postawili na mobilność. Narkotyki były przechowywane w starych, ale sprawnych samochodach, do których przyjeżdżali kurierzy. Handlarze postanowili tak rozdzielić narkotyki, aby w razie wpadki nie stracić wszystkiego.

Pasy

Wielokrotnie było powtarzane, że w interesach barwy klubowe nie miały znaczenia. I gdy po osiedlach nastolatkowie cięli się nożami i maczetami za „barwy klubowe”, „Misiek” i jego ludzie handlowali z „Masterem”, pseudokibicem Cracovii.

Przez niego rozeszły się drogi pierwszej spółki, czyli Pawła M., Grzegorza Z. i dwóch innych Sharksów. Poszło o zdarzenia na placu Ibramowskim, kiedy to ugodzony nożem został „Bakster”. Wtedy to „Misiek” stwierdził, że to nie w porządku handlować z gościem, który zaatakował ich kolegę.

Od 2008 do 2012 roku grupa przemycała narkotyki, głównie marihuanę, z Holandii. Mieli tam swojego człowieka, również kibica Cracovii. Towar przewozili samochodami ze specjalnymi skrytkami – w butlach gazowych. „Wynajmowali” również tira. Z Holandii, jak szacuje „Misiek”, udało im się przemycić blisko tonę ziela i 20 kg kokainy. Co ciekawe, nie tylko mieszanie amfetaminy miało zwiększyć zyski. Do marihuany wsypywane były inne, zwykłe zioła, a do kokainy również kofeina i lidokaina.

W międzyczasie została zawiązana druga spółka – z Januszem F. „Tedim” i Krzysztofem P. ps. „Młody”. Kapitał zakładowy wyniósł około 100 tys. złotych, a towarem miała być kokaina.

„Misiek” był też zwolennikiem wolnego rynku. Nie było przykazu wśród rekinów, że mają brać towar od swoich bossów. Głównym wyznacznikiem była cena i jakość. Każdy robił, co chciał.

Co ciekawe, Paweł M. dokładnie wskazał z kim, za ile i czym handlował. Można powiedzieć, że wykazał się aptekarską pamięcią.

Papierosy

Mariusz Z., jeden z szefów gangu pseudokibiców Cracovii, stwierdził, że handel lewymi papierosami jest czasem bardziej opłacalny niż narkotykami. Tytoniem handlowali również Sharksi, którzy w 2017 roku z hukiem weszli na rynek.

Część grupy, znana z brutalności, pojawiła się na placu w Bieńczycach. Tam oznajmili wszystkim, którzy sprzedawali papierosy bez polskich znaków akcyzy, że jedynymi dostawcami są właśnie Sharksi. Ale interes bardzo szybko ucięła policja, gdy zatrzymała „Zielaka”, a później zarekwirowała towar wart 200 tys. złotych. Kibole postanowili działać inaczej – pobierali haracz od Ormian, którzy handlowali na placach targowych. Zarobek to ok 30-40 tys. złotych.

W następnym tekście opiszemy związki Sharsków z Towarzystwem Sportowym.