Chciał wybudować 78 domów, ale… coś poszło nie tak

Zaczął się proces A.T kontra miasto w sprawie wypłaty 8 mln złotych odszkodowania.

Właściciel terenów rolnych przy ul. Kolnej (tej bliższej centrum miasta) wraz z jedną ze spółek miał w planie budowę 78 domów jednorodzinnych. Nie uzyskał jednak pozwolenia na budowę, ponieważ nie zdążył wypełnić formalności przed wejściem w życie planu miejscowego, którego zapisy wykluczyły zabudowę działek.

Teraz w sądzie A.T domaga się od miasta odszkodowania. Magistrat nie zamierza płacić i sugeruje, że działania inwestora były pozorowane.

Jako pierwszy zeznawał świadek – architekt K.D, który pracuje w zawodzie 25 lat. To on zajmował się wszelkimi formalnościami w związku z pozwoleniem na budowę. Zeznał, że podjął się tego zadania, ponieważ był przekonany, że zakończy się sukcesem.

Jego wiara była tak mocna, że zgodził się na wynagrodzenie po tym, jak dostanie pozwolenie na budowę. Jak wiadomo, do tego nie doszło. A dlaczego?

K.D stwierdził, że właścicielem działek był A.T, jednak o warunki zabudowy wnioskowała firma, która współpracowała z mężczyzną. W planach było zbudowanie 78 budynków o łącznej powierzchni użytkowej 10 tys. mkw.

Przed sądem powiedział, że wykonał swoją pracę, jednak problem pojawił się, gdy trzeba było zdecydować, kto ma zostać ostatecznie inwestorem. Architekt stwierdził, że właściciel terenu nie mógł dojść do porozumienia z właścicielem spółki, która wnioskowała o W/Z. W efekcie do urzędu miasta nie trafiło oświadczenie o prawie do dysponowania nieruchomością, czyli jeden z kluczowych dokumentów.

– Przygotowaliśmy 100 kilogramów dokumentacji projektowej – stwierdził. – To moja porażka finansowa, kosztowało mnie to 150 tys. zł. Dostałem zaliczkę, ok. 10% całości. Można powiedzieć, że wystarczyło na waciki – zeznał przed sądem.

Architekt rozwinął kwestię oświadczenia o prawie do dysponowania nieruchomością w związku z pytaniem o to pełnomocnika miasta. Mecenas zdziwił się na stwierdzenie, że wystarczy ustna deklaracja. K.D tłumaczył, że nie potrzeba do tego pisemnej umowy, wystarczy słowo.

– W pewnych kręgach, jeśli ktoś komuś coś obieca na polu golfowym, to jest to lepsze niż najlepsza umowa pisemna wśród ludzi, którzy się oszukują – przyznał.

„Wiedzieli, że idzie zielony plan”

Przed sądem pojawili się również urzędnicy, którzy zajmowali się wnioskami o pozwolenie na budowę.

K.G, inspektor, która zajmowała się tą sprawą od początku, stwierdziła, że do urzędu trafiły puste wnioski, czyli takie bez załączników. Formalnie więc nie mogły zostać rozpatrzone. Do pełnomocnika zostało wysłane wezwanie o uzupełnienie dokumentacji – nie było ani wspomnianej wcześniej deklaracji dotyczącej prawa do dysponowania nieruchomością, W/Z czy innych wymaganych prawem uzgodnień i pozwoleń, a także opłat skarbowych. Do urzędu nie trafiły również cztery pełne komplety projektów budowlanych.

Inspektor dodała, że co prawda w ciągu trzech dni od daty złożenia wniosku do urzędu zostały doniesione pojedyncze tomy, ale wciąż nie spełniało to wymogów formalnych.

– Rzadko się zdarza, aby składał ktoś same wnioski – stwierdziła K.G. Urzędniczka dodała, że zgodnie z prawem pozostawiono je bez rozpoznania.

– Wydaje mi się, że złożyli te wnioski, bo wiedzieli, że wchodzi zielony plan i nie będzie możliwa zabudowa – stwierdziła natomiast kierowniczka referatu Postępowań Administracyjnych Podgórze-Zachód w Wydziale Architektury i Urbanistyki UMK.

Na następnym terminie rozprawy wyznaczonym na grudzień przesłuchiwany będzie A.T.

Czytaj wiadomości ze swojej dzielnicy:

Dębniki