Od 22-letnich studentów po emerytów – ława oskarżonych jest niezwykle szeroka pod względem wieku oraz zróżnicowana w kwestii ich wykształcenia. Pojawili się na niej również Ukraińcy. Okazuje się bowiem, że sprzedaż dopalaczy za „na telefon” to bardzo dochodowy interes.
Działania grupy
Prokuratora oskarżyła 40-letniego Marka K. o kierowanie przez około półtora roku grupą przestępczą. Gang miał wprowadzać na rynek odczynniki chemiczne szkodliwe dla zdrowia i życia ludzkiego. Dodatkowo reklamowali je w Internecie jako środki w pełni legalne – zamienniki środków psychotropowych. Marek K. jest w areszcie ze statusem więźnia niebezpiecznego. Jednak po jego treści wyjaśnień można odnieść wrażenie, że chodzi raczej o jego bezpieczeństwo.
Osoby te usłyszały więc zarzuty udziału w grupie przestępczej, sprowadzenie niebezpieczeństwa na zdrowie i życie wielu osób oraz promocję dopalaczy. Niektórzy zostali też oskarżeni o posiadanie znacznej ilości środków odurzających.
Trzech oskarżonych pełniło zupełnie inne funkcje w grupie. Śledczy powiązali ich z pseudokibicami Cracovii. Tylko dzięki ich koneksjom proceder dystrybucji dopalaczy mógł się odbywać bez żadnych przeszkód.
Chodzi tu o Andrzeja M. (posiadał też ponad 40 gramów kokainy), Patryka J. (oskarżony również o posiadanie 300 g marihuany) i Mariusza G., który zdaniem prokuratury, dostarczał towar (występuje w innych sprawach jako oskarżony).
Nie sposób nie wspomnieć o 74-letniej matce Marka K. Prokuratura oskarżyła ją o przechowywanie dopalaczy w swoim domu.
Jak działała „firma”
W grupach przestępczych kojarzonych z pseudokibicami do pewnego momentu panowała zmowa milczenia. Reguła ta raczej już nie obowiązuje, choć jak stwierdził Marek K., on nigdy nie miał nic do czynienia z tym środowiskiem.
Mężczyzna co prawda na sali sądowej odmówił złożenia wyjaśnień, ale swoją wiedzą chętnie dzielił się w trakcie przesłuchań z prokuratorem.
Przede wszystkim oskarżony przyznał się do zarzucanego mu czynu, ale nie do złamania prawa. Według niego handlował legalnymi odczynnikami chemicznymi. Nie przyznał się również do kierowania grupą przestępczą. O tym, jak działało jego „przedsiębiorstwo”, opowiedział śledczym we wrześniu zeszłego roku.
Jak przyznał, sam był klientem takiej firmy. Po rozwodzie z żoną znalazł się w złej sytuacji. Środki zamówił przez Internet. Na początku sam jeździł i dostarczał klientom „odczynniki”. Później kierowcy zaczęli się sami do niego zgłaszać. Stworzona została centrala (zarobki oscylowały tam w granicach 18–25 zł za godzinę), powstał grafik kierowców i swego rodzaju dział marketingu, za który miała odpowiadać Justyna M. Jak wynika z wyjaśnień, kobieta zajmowała się też finansami.
– Była moim wspólnikiem – powiedział Marek K.
Miesięcznie Marek K. mógł zarabiać około 10 tys. złotych. „Kurierzy” mieli płacone od sprzedanej sztuki, ok. 20–30 złotych. Zdaniem oskarżonego, zarabiali około 600–700 zł za dzień. W skali miesiąca mogło to być nawet 12 tys. złotych. Jak twierdzi K., kierowcy mogli zgarnąć nawet podwójną stawkę, jeśli handlowali czymś na boku, a według niego tak właśnie było.
– Każdy lgnął do tej firmy. Kierowcy rekrutowali się wzajemnie – wyjaśniał oskarżony.
Marek K. wyznał, że jest oburzony tym, iż kierowcy siebie wybielają, a jego oczerniają. – Sami chcieli tam pracować – dodał.
Na początku podawane były informacje, że grupa składała się z pseudokibiców Cracovii. – To środowisko było otoczką, które nic nie dawało, chodziło raczej o ochronę. Jak ktoś wiedział, że jesteś pod skrzydłem jednej czy drugiej „drużyny”, to miał większy respekt. Ja się od tego odcinam – stwierdził Marek K.
Oskarżony zaprzeczył jakoby jego mama wiedziała o procederze. Powiedział, że wcześniej prowadził sklep z odżywkami i suplementami. – Mówiłem jej, że to właśnie te rzeczy. Inaczej nigdy by się nie zgodziła ich trzymać – wyjaśnił.
Nie będzie „dpk”
Przed rozpoczęciem procesu część oskarżonych chciała dobrowolnie poddać się karzę. Również Marek K. podczas przesłuchania oświadczył taką gotowość. Na to jednak nie zgodziła się prokurator Ewelina Klimowicz-Gajlikowska z uwagi na ekonomikę procesu oraz na fakt, że żaden z aresztowanych takiego wniosku ostatecznie nie złożył. Sąd więc nie zgodził się na skorzystanie z tego przepisu.