„Sąd mnie miał postrzegać jako zwyrodnialca i gangstera”

fot. DK

Siedem lat za kratami, nieprzychylni sędziowie i zawzięci śledczy zasłuchani w opowieści świadków koronnych. W takich okolicznościach wielu, dla świętego spokoju, zrezygnowałoby z procesu i przyznało się do winy, oczekując w miarę łagodnego wyroku. Ale nie Zbigniew Ś. Cierpliwość i determinacja zostały nagrodzone.

Część I: Kto stworzył Pyzę?

Część II: Morderca koronny

Wyrok krakowskiego sądu był daleki od oczekiwań prokuratury, która żądała 15 lat więzienia, a za poszczególne czyny naliczyła… 66 lat. – Żartobliwie zapytałem prokuratora, czy mówi o latach czy miesiącach – wspomina „Pyza”.

Sąd Okręgowy w Krakowie we wrześniu skazał Zbigniewa Ś. na cztery lata pozbawienia wolności za kierowanie grupą przestępczą. Z innych zarzutów został uniewinniony, inne uległy przedawnieniu. Jednak jeszcze kilka lat temu sytuacja była daleka od wesołych. Do 2008 roku Zbigniew Ś. przebywał w areszcie. Siedem lat.

Na pytanie, dlaczego nie złożył broni i, widząc beznadzieję sytuacji, nie przyznał się do zarzutów, odpowiada krótko:

– Po pierwsze, nie miałem nic wspólnego z przestępstwami, o które byłem oskarżany. Mówiłem już, nie byłem nigdy ministrantem. W środowisku wilków wywalczyłem sobie taką, a nie inną pozycję. Jednak od samego początku, kiedy stawiano mi zarzuty, prosiłem wielokrotnie o wariograf, jak również wnioskowałem, żeby przebadać w ten sposób świadków koronnych. Prokuratura i sąd w Katowicach bali się tego, jak diabeł święconej wody – zaznacza.

„Chciałeś, to masz”

O jego charakterze sporo mówi wydarzenie, kiedy z Katowic (główna sprawa „Krakowiaka”), został ściągnięty w roli świadka do sprawy krakowskiej – tu toczyło się postępowanie dotyczące grupy „Pyzy”, co samo w sobie było małym absurdem.

– Przyjechałem z aresztu jako świadek, bez zarzutów. Zeznania składałem dwa dni, wykazując absurdy prezentowane przez świadków koronnych. Przedstawiłem setki dowodów, które podważały ich wersje, a nie były znane krakowskiemu sądowi. Na samym końcu powiedziałem, że jak to jest, że miałem kierować gangiem, a nie mam zarzutów, a grupa jest bez szefa. Sąd jeszcze tego samego dnia zwolnił chłopaków z aresztu, a ja wróciłem do Katowic i usłyszałem ostatecznie 14 nowych zarzutów. „Chciałeś, to masz”, powiedział jeden z prokuratorów – wspomina.

W ostatnim roku, czyli ostatnim, gdy Ś. przebywał w areszcie, umarł jego ojciec, a mama ciężko zachorowała. Rozstał się również z żoną, która miała dość niepewności w związku z przedłużającym się aresztem.

– Moja żona przekonywała mnie, że dla dobra rodziny powinienem rozważyć propozycję sądu w Katowicach, który za przestanie tak zaciekłej obrony miał rozważyć uchylenie aresztu, ale to nie wchodziło w grę. Mój honor i przeświadczenie o różnych rzeczach nie pozwoliły na taki ruch. Po prostu sam siebie nie byłem w stanie do tego przekonać – kwituje.

Do sprawiedliwego wyroku

W ponownym rozpoznaniu sprawy, już w Krakowie, walczył, zadawał pytania i wygłaszał oświadczenia. – Moim cele samym w sobie było dążenie do uczciwego procesu i sprawiedliwego wyroku. I to, by przestać traktować świadków koronnych jak wyrocznie. Nawet kosztem swojego zdrowia i rodziny – przyznaje Zbigniew Ś.

Jak przekonuje, miał do tego mocne podstawy. – Nie było świadka ani też pokrzywdzonego, który by mnie obciążył, a przesłuchaliśmy ich ponad 100. Nawet współoskarżeni, którzy w śledztwie mnie obciążali (korzystając z dobrodziejstwa art. 60), przed sądem odwoływali te zeznania, mówiąc, że dostali propozycję obciążenie mnie w zamian za wolność. Również inne dowody, jak billingi telefoniczne, okazania mojej osoby, a także ślady biologiczne nie potwierdziły zeznań świadków koronnych – wspomina.

Ś. mocno się zaangażował w swoją obronę. Nie zostawił niczego przypadkowi czy innymi ludziom. – Wiesława Cz. przesłuchałem na 40 terminach, „Loczka” na 28 i nie skończyłem, bo umarł. Dariusza J. przepytywałem na 22 rozprawach – wylicza. Mowa tu zarówno o sprawie katowickiej, jak i krakowskiej. – Żaden ze świadków koronnych nie był w stanie wskazać jakiejkolwiek osoby, która potwierdziłaby mój udział w konkretnym przestępstwie – podkreśla.

Nie skorzystał także z propozycji prokuratury w sprawie poddania się karze. – Proponowali mi w zamian za przyznanie się, że zaliczą czas spędzony w areszcie na poczet kary i nie będę musiał przesiedzieć już ani jednego dnia w więzieniu. Odrzuciłem to stanowczo, nawet nie podjąłem dyskusji – stwierdza.

– Ja wiem, że inni poddają się karze za rzeczy, których nawet nie popełnili, aby nie iśc do więzienia. Ja taki nie jestem – kwituje Ś.


Liczę, że skończyła się era bezkrytycznego dawania wiary zawodowym przestępcom i więziennym cwaniakom, którzy za wolność są w stanie zrobić wszystko, zwłaszcza kiedy grozi im wieloletnie więzienie

Związali kobietę i polali naftą

Zbigniew Ś. podkreśla, że w jego obronie nie chodziło o przedłużanie postępowania lub popisy, a wielokrotnie dano mu odczuć, że jest traktowany na sali sądowej jak intruz. On natomiast poświęcał wolne weekendy na studiowanie akt sprawy. Spędził tez kilka miesięcy w czytelni sądowej. – Nawet policjanci żartowali, czy może nie dorobić mi kluczy, bo wchodziłem jako pierwszy, a wychodziłem ostatni – śmieje się.

– Musiałem się przecież bronić, tu chodziło o moje życie – podkreśla. Zdaniem Ś., ani sąd, ani nawet nie wiadomo jak świetny adwokat nie są w stanie poświęcić tyle czasu na akta, formułowanie pytań i dążenie do prawdy, ile by chcieli. – Sędzia ma kilkadziesiąt spraw i kilkudziesięciu podsądnych, prawnik kilkuset klientów, więc nawet jakby mieli chęci, ogranicza ich czas – nie czaruje się „Pyza”.

A on był w sumie oskarżony o 84 przestępstwa. Więc dopytywał świadków koronnych o szczegóły tych czynów. Pytał, w co był wtedy ubrany, z kim był, czym przyjechał, jak dzielili łupy, jaka była jego rola w zdarzeniu.

– A koronni pogrążali się w swoich kłamstwach i za każdym razem podawali nowe wersje lub zasłaniali się niepamięcią. Był przypadek, że na jednej ze spraw zadałem świadkowi koronnemu 120 pytań i na 100 odpowiedział: „nie pamiętam”. Oczywistym jest, że jak ktoś raz nakłamał, to nie jest w stanie powtórzyć tego samego w szczegółach  – opowiada Zbigniew Ś.

Jako przykład podaje brutalny napad na około 80-letnią kobietę w jej domu na Woli Justowskiej.

– Brutalny, prymitywny napad. Weszli do jej domu, ukradli sztućce, futro o wartości 300 złotych, jabłka, cebule i coś zniszczyli. Ją samą związali, polali naftą i grozili podpaleniem. Wiesław Cz. „Kastror” stwierdził, że tam byłem i kierowałem napadem. No, to pytałem: jak się podzieliliśmy łupem? Ile dostałem jabłek, ile widelców, ile cebuli? Przecież musieliśmy się jakoś podzielić tym, co ukradliśmy… Kompletny absurd. Gdy ta kobieta stanęła przed sądem i zeznawała, nie zadałem ani jednego pytania, bo nie miałem sumienia, wiedząc, przez co przeszła. Kobieta zeznawała na moją korzyść, dlatego zostałem uniewinniony – opowiada Ś. i dodaje, że wszystkie tego typu pomówienia miały jeden cel: zrobić z niego w oczach sądu zwyrodnialca i gangstera z krwi i kości.

Z tego, co mówił sędzia Maciej Czajka w ustnym uzasadnieniu wyroku, to się nie udało. Sędzia podkreślał, że historii „Pyzy” nie da się zrekonstruować na podstawie zeznań świadka koronnego Krzysztofa P., „Loczka”  bo ten był niewiarygodny i jego słowa nie zostały poparte żadnymi dowodami.

„Przeszłość mnie dogania”

Zbigniew Ś. teraz mówi, że postąpiłby tak samo – mimo niezwykle długiego aresztu, lat walki z sądami i ciosów w postaci tragicznych wydarzeń rodzinnych, nie poddałby się karze.

– Był to egzamin z moich wartości. Cała ta walka miała sens nie tylko dla mnie. Po ogłoszeniu wyroku przed krakowskim sądem wszyscy bardzo mocno mi podziękowali, bo przy pierwszym postępowaniu usłyszeli wysokie wyroki: 6-11 lat więzienia. A teraz moje cztery lata były najwyższą karą i to przy takim samym materiale dowodowym – podkreśla. – W trakcie wyroku padło ponad 40 uniewinnień – to się rzadko zdarza na salach sądowych – dodaje Ś.

Mimo to jest daleki od euforii. – Przeszłość czasami mnie dogadania – przyznaje. Podkreśla jednak, że nie ma ochoty na uczestnictwo w mediach, a tym bardziej absolutnie nie chce mieć nic wspólnego z nielegalnymi biznesami. Choć znajomości się nie wyrzekł i od swoich przyjaciół i kolegów z dawnych lat nie zamierza się odcinać.

Zaznacza jednak, że teraz prowadzi zupełnie inne życie. – Odkąd opuściłem areszt w 2008 roku, żyję spokojnie, prowadzę legalny biznes, nauczyłem się czterech języków, ciągle trenuję, nie wszedłem w konflikt z prawem. Gorzej, że cała ta sytuacja odbija się na moich dzieciach. Mam trójkę dzieci, dwójkę jeszcze w podstawówce i jak koledzy pokojarzyli nazwiska to teraz biegają i mówią, że dzieci gangstera… – przyznaje.

Przed nim być może jeszcze jeden sprawdzian – rozprawa apelacyjna. Prokuratura zapowiedziała złożenie odwołania od wyroku. Jak widzi swoje szanse w być może ostatnim etapie walki przed sądami?

– Jestem dobrej myśli, bo ten skład sędziowski przeprowadził rzetelny i uczciwy proces, czego nie doświadczyłem w Katowicach. Materiał dowodowy nie pozwalał zresztą na wydanie innego wyroku niż ten, który zapadł, oczywiście przy zasadach zachowania logiki, litery prawa i sprawiedliwości. Mam nadzieję, że uzasadnienie wyroku będzie wskazówką dla innych sądów rozpatrujących podobne sprawy, gdzie występują świadkowie koronni i tzw. sześćdziesiątki, że trzeba do ich zeznań podchodzić ze szczególną ostrożnością – mówi Zbigniew Ś.

– Liczę, że skończyła się era bezkrytycznego dawania wiary zawodowym przestępcom i więziennym cwaniakom, którzy za wolność są w stanie zrobić wszystko, zwłaszcza kiedy grozi im wieloletnie więzienie – podsumowuje „Pyza”.