Legenda „Pyzy”. Część II: Morderca koronny

Wycinek z Gazety Wyborczej z 1998 roku fot. Archiwum prywatne Zbigniewa Ś.

51-letni Zbigniew Ś. żyje w świadomości wielu jako jeden z szefów gangów działających w latach 90. On sam twierdzi, że ten świat został przerysowany, a rzeczywistość była wtedy zupełnie inna. Po 21 latach walki w sądach i siedmiu latach w areszcie opowiada o sobie i swojej sprawie.

Część I: Kto stworzył „Pyzę”

– Nauczony doświadczeniem, wyjechałem za granicę. Miałem kilka zarzutów, uznałem, że sprawa się sama wyjaśni i wrócę. Nie sądziłem, jak mocne tsunami przeszło przez Polskę w związku z zeznaniami świadków koronnych, którzy na ten status nie zasługiwali – mówi Zbigniew Ś. w drugiej części jego historii o zatrzymaniu, latach spędzonych w areszcie i ponad dwóch dekadach walki w sądach.

Tak to się zaczęło

W styczniu 1999 roku policja na zlecenie katowickiej prokuratury zatrzymała Janusza T., „Krakowiaka”. Był on wówczas uważany za szefa największego gangu w Polsce, jego członkiem miał być też Zbigniew Ś. W maju za „Pyzą” i jego najbliższymi kolegami zostały rozesłane listy gończe. Śledczy przypisywali grupie „Krakowiaka” zabójstwa, napady, handel narkotykami i bronią czy stręczycielstwo.

Skoro „Pyza” nie miał nic na sumieniu, dlaczego się ukrywał i wyjechał z kraju? Tłumaczy, że z uwagi na wcześniejsze doświadczenia. Przekonuje, że przynajmniej dwa razy miał najścia policji w związku z wydarzeniami, o których nawet nie miał pojęcia. – Przesiedziałem też rok w areszcie, niesłusznie, w związku z wymuszeniem, z którym nie miałem nic wspólnego i po latach zostałem przez sąd prawomocnie uniewinniony – tłumaczy.

Dla wielu osób ucieczka czy ukrywanie się są równoznaczne z przyznaniem się do winy. – Wtedy się z tego wszystkiego śmiałem. Uważałem, że wcześniej czy później sprawa się wyjaśni. Miałem też przekonanie o przyzwoitości sądów. A ja sam przecież wiedziałem, że nie mam z tą sprawą nic wspólnego – opowiada Ś.

W Hiszpanii, gdzie przebywał aż do zatrzymania w 2001 roku, poznał Andrzeja Z., „Słowika”. Zatrzymanie go z osobą uważaną za kolejnego z bossów przestępczego światka jeszcze bardziej nakręciło atmosferę.

Siedem lat w areszcie

I wtedy cała sprawa w Katowicach w związku ze sprawą „Krakowiaka” zaczęła się na dobre. Jej bilans? Najbardziej bolesny dla Zbigniewa Ś. to siedem lat w areszcie. – Siedziałem tyle, bo byłem nieustępliwy, polemizowałem merytorycznie z sądem. Po czterech latach aresztu adwokat przekazał mi informacje, że sędzia może rozważyć uchylenie aresztu, jeśli przestanę się tak zaciekle bronić i zadawać tyle pytań. Nie brałem tego pod uwagę i konsekwentnie trzymałem się swojej linii obrony – mówi.

Następnie rozpoczęła się sprawa krakowska. Wówczas jego losy skrzyżowały się z adwokatem Maciejem Burdą, który reprezentuje go do dziś. – Przyjechałem z aresztu z Katowic na przesłuchanie w sprawie mojej grupy, gdzie byłem świadkiem. Na sali adwokaci z teczkami z krokodyla. I Maciej. Zadali po jednym pytaniu, a on zadał ich ze 30... Wtedy uznałem, że chciałbym, żeby mnie bronił – przypomina.

– Zacząłem reprezentować Zbigniewa w dwóch sprawach: katowickiej i krakowskiej. W samej sprawie krakowskiej uczestniczyłem w 21 posiedzeniach aresztowych. Ostatecznie zakończyło się to po naszej myśli z uwagi na niedbalstwo prokuratury – mówi adwokat.

– Było tak, że Zbigniew siedział na „ence” [status osadzonego „N” – niebezpieczny – red.]. Wchodzę do tego pokoiku o wielkości 2x2m, z grzybem na ścianach i po pół godzinie oczekiwania wchodzi on z segregatorami i wypełnia to pomieszczenie. Tak się zaczęła nasza współpraca – wspomina jedno z pierwszych spotkań w katowickim areszcie Maciej Burda.

– W sprawie katowickiej między 2005 a 2007 rokiem pisaliśmy do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, żeby wysłali obserwatora, ale sędzia nie chciał go dopuścić. Zainteresowałem również Rzecznika Praw Obywatelskich, że areszt jest zbyt długi. Oczywiście były pretensje, po co informuję. No jak, po co? Siedem lat w areszcie byłem – wypuśćcie mnie albo oskarżcie – mówi „Pyza”.

Oskarżony zaproponował kaucję w wysokości 50 tys. zł. – Sędzia wyznaczyła 350 tys. zł po siedmiu latach aresztu i to pod naciskiem Rzecznika Praw Obywatelskich. Tyle to dawali „paliwowcom”! Uzbierałem dzięki rodzinie – przypomina.

Co ciekawe, sprawa tak długiego aresztu trafiła do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Panowie ją przegrali. – A dawali nam 4 tys. euro za ugodę – śmieją się.

Ośmiu świadków koronnych, trzech morderców?

Ś. mówi, że cała sprawa „Krakowiaka” to była jedna wielka wydmuszka. – Jak gdzieś leci w TV i mówią o tym, że to była mafia… No, nie mogę tego oglądać. Znałem go od początku lat 90. Jego obraz został całkowicie stworzony przez dwóch świadków koronnych: Dariusza J. i Wiesława Cz. ps. Kastor – stwierdza. A on sam miał być ofiarą trzeciego oportunisty, ostatecznie podejrzanego o udział w potrójnym zabójstwie „Loczek”.

– Lata 90. były całkiem inne. Bardzo rzadko dało się pozyskać osobowe źródła informacji, które zeznawałyby przed sądem, dlatego prokuratura utworzyła tych „dziwnych” świadków koronnych – stwierdza Zbigniew Ś.

W 1998 roku w życie wszedł zapis o świadku koronnym. W zamian za pełną współpracę z wymiarem sprawiedliwości skruszony przestępca unikał kary. Świadek koronny nie mógł mieć na sumieniu zabójstwa, współudziału czy nakłaniania innej osoby do tej zbrodni oraz kierowania grupą przestępczą. Jak się okazało, ta zasada była bardzo mocno naginana.

– Świadek koronny został wprowadzony za SLD, bo w innym przypadku organy nie dałyby sobie rady z przestępczością zorganizowaną, a to był jeden z warunków przystąpienia do Unii Europejskiej. Nie sądziłem jednak, że będzie to wykorzystywane tak niezgodnie z regułami – mówi Zbigniew Ś.

Pierwotnie „świadek koronny” miał istnieć trzy lata. Po tym czasie przedłużono obowiązywanie tego zapisu do 2006 roku. Później na stałe zawitał do porządku prawnego III RP. Obecnie jednak, po wielu wpadkach, nie korzysta się tej konstrukcji prawnej tak chętnie, jak w przeszłości, gdyż wzbudzała duże kontrowersje.

Aby uniknąć trzy- czy czteroletniego wyroku, wykłuł sobie oko i wbił sobie gwóźdź w czoło. Jakim było dla niego problemem kłamać, by uniknąć 25 lat za zabójstwo?

Wiesław Cz. Kastor i Dariusz J. – podejrzewani o zabójstwo mówią [zdjęcia z akt z 13 grudnia 1998]

W 2019 roku katowicki sąd apelacyjny wzywa do natychmiastowego zwolnienia z aresztu Janusza T., „Krakowiaka”. Wyrok łączny, jaki usłyszał, to 15 lat. W areszcie siedział wtedy już 20 lat. A to dlatego, że został w 2016 roku skazany na 25 lat pozbawienia wolności za rzekomy zamach na szefa białoruskiej mafii w Polsce. Wyrok zapadł głównie na podstawie zeznań Wiesława Cz. – kolegi z dzieciństwa „Krakowiaka”, który, według słów Zbigniewa S., próbował „przykleić się” do Janusza T.

– Ale to robił strasznie nieudolnie – uważa Ś.

Swoje dołożył Dariusz J., który wówczas, jak sam o sobie mówił, miał należeć do osobistej ochrony szefa. – „Krakowiak” nigdy nie miał żadnego ochraniarza. Ja Dariusza J., który nie potrafił się nawet prawidłowo wysłowić przed sądem, w ogóle nie znałem – stwierdza Ś. Sąd uznał, że oboje kłamali w kluczowej sprawie.

„Obydwaj mają na sumieniu wszystko oprócz zabójstw i kierowania grupą przestępczą”, pisał o nich w 2000 roku „Dziennik Polski”. Takie informacje przekazywała mediom katowicka prokuratura.

Problem w tym, że to rzeczywistość mogła być inna.

– W 1997 pod Częstochową cztery osoby uczestniczą w zabójstwie człowieka. Motywem były długi. Zabili go lewarkiem do zmiany koła. Byli tam Wiesław Cz., Dariusz J. oraz „Głowa” i „Nitek”. Policja zatrzymała najpierw Wiesława Cz. w związku z tym zabójstwem. On jako zawodowy recydywista, wiedząc, co mu grozi, skontaktował się z prokuraturą, mówiąc, że ma coś na „Krakowiaka” – opowiada Zbigniew Ś., twierdząc, że wszystko, co mówi, podnosił przed sądem wielokrotnie i znajduje się to w aktach sprawy.

– Domniemuję, że prokurator odbierający zeznania od Cz. nawet nie dopuszczał myśli, że świadek może tak kłamać. Zebrał te zeznania, nie zweryfikował i poszedł do sądu, bo przecież miał materiał na wybicie się. I poszła fala. Od 1999 roku aresztowano w czterech etapach dziesiątki osób. I dopiero później zaczęła się prawdziwa weryfikacja tego, co mówią – przypomina Ś.

Wizerunek poszukiwanego „Pyzy” był wszędzie razem z twarzą „Krakowiaka”. – W programie „997”, „Teleexpress”, tygodniku „Polityka”… Dlatego też wyjechałem, chcąc przeczekać to tsunami – dodaje.

– Tylko że same zeznania Cz. były bez pokrycia, poszkodowani i świadkowie nie potwierdzali wersji „Kastora”– mówi Zbigniew Ś. W prokuraturze miała zapanować panika, uważa Ś. i poszukiwanie kogoś, kto potwierdzi zeznania Wiesława Cz.

Wtedy z nieba śledczym spadł Dariusz J. – Prawdopodobnie wskazał go Cz., bo byli bliskimi kolegami z więzienia, o takim samym kiepskim kręgosłupie moralnym. Mieli za sobą wiele prymitywnych i brutalnych przestępstw – dodaje Zbigniew Ś.

– I tu już jedno kłamstwo Wiesława Cz. było popierane drugim kłamstwem Dariusza J. Tyle, że ich wersje nadal były rozbieżne i wewnętrznie sprzeczne – stwierdza Ś.

A co ze sprawą morderstwa pod Częstochową? Postępowanie zostało wyłączone do odrębnego postępowania. „Koronni” dostali po dwa lata w zawieszeniu za pobicie. Cała wina spadła na „Głowę” i „Nitka” – ten pierwszy został po apelacji skazany na 15 lat więzienia, drugiemu sąd utrzymał karę 25 lat. I wielkie śledztwo toczy się dalej.

Wycinek z "Gazety Wyborczej", prywatne archiwum Zbigniewa Ś.
Wycinek z "Gazety Wyborczej", prywatne archiwum Zbigniewa Ś.

Świadkowie mówią, śledczy zatrzymują, media informują. Wyłania się obraz, jakoby „Krakowiak” faktycznie trząsł całą Polską. – Tylko te napady oraz inne przestępstwa, o których mówią świadkowie, nie potwierdzają się. Co ciekawe, „Kastor” mówił, że w jednym nawet brał ze mną udział, tyle że w tym samym czasie siedział w więzieniu…  Nawet sąd katowicki nie dał mu wiary, uniewinniając mnie, a prokuratura nie złożyła zażalenia – podkreśla Ś.

Śledczym i sądom nie przeszkodził nawet taki fakt, że Wiesław Cz. w czasie któregoś z przesłuchań przed sądem przyznał, że strzelał w Koninie do drugiego człowieka. Prokuratura miała o tym wcześniej nie wiedzieć.

Zareagowali obrońcy. – Adwokaci wstają i podnoszą, że skoro strzelał do drugiej osoby, to nie może być świadkiem koronnym. Cz. na to odpowiada, że zlecił to „Krakowiak”. Sprawa została wyciągnięta z głównego wątku i co dalej? Ustalili, że tak, dostał zlecenie zabicia kogoś, ale tak naprawdę nie chciał go zabić. Rozumie pan? Strzelił kilka razy do uciekającego człowieka, a poszła narracja, że ratował mu życie. Kara? Dwa lata w zawieszeniu za uszkodzenie ciała. Kolejny przykład ucieczki przed utratą statusu świadka koronnego – mówi Ś.

Wątek postrzelenia Wiesława S. w Koninie pojawił się m.in. w czasie procesu „Krakowiaka”. Oskarżona o zlecenie zabójstwa mężczyzny została właścicielka agencji towarzyskiej Grażyna B. Ona twierdziła, że jest pomawiana przez Cz. i to on sam do niego strzelił, bo się pokłócili.

– Wszyscy świadkowie zeznawali na niekorzyść „Kastora” – podsumowuje Ś.

„Loczek”, potrójne zabójstwo i gwałt odkurzaczem

Na zeznaniach Krzysztofa P. opierał się akt oskarżenia przeciwko grupie „Pyzy”. Po tym, jak jego słowa straciły na znaczeniu, nie było dowodów, by wydać tak surowe wyroki, jakich chciała prokuratura.

Jurczyce, 2000 rok. W jednym z domów policjanci odnajdują trzy ciała z ranami postrzałowymi. Aż do listopada 2021 roku sprawcy byli nieuchwytni. Prokurator Regionalny Marek Woźniak zwołał w tej sprawie konferencje prasową, co w Krakowie jest rzadkością, zarezerwowaną na najważniejsze sprawy. Mimo dawkowania informacji wyszło na jaw, że jednym z zatrzymanych był świadek koronny – Krzysztof P. „Loczek”.

– W 2000 roku został zatrzymany za pobicie kuriera, który wiózł wcześniej bombę – zaczyna opowieść Zbigniew Ś. – Skontaktował się z prokuraturą, wysyłając sygnały, że chciałby zeznawać, bo miał nadzieję, że uniknie wieloletniego wyroku za zabójstwo. Został więc świadkiem koronnym. Pomawiał i gdy trzeba było przypominał sobie rzeczy, które miały być bardzo atrakcyjne dla prokuratury – stwierdza. Ś.

W uzasadnieniu ustnym sędzia Maciej Czajka przyznał, że świadek potrafił plastycznie opowiadać o wydarzeniach, w których nawet nie brał udziału. – Zeznawał o wszystkich głośnych sprawach, twierdząc, że ma wiedzę, natomiast sądy po przesłuchaniu nie dawały mu wiary – stwierdza Ś.

–„Loczek” w większości opisywanych przez niego przestępstw miał nie brać udziału, ale mówił, że wszyscy mu się chwalili i zwierzali z popełnianych przestępstw. Kompletny absurd! Sąd do takich twierdzeń podszedł bardzo krytycznie. Notorycznie przypisywał do swoich przewinień inne, niewinne osoby, chcąc zyskać w oczach prokuratora – mówi „Pyza”.

Pierwsze sygnały o Jurczycach

– W 2004 roku była przeprowadzona wizja lokalna w Skawinie, opowiadał coś o fabryce amfetaminy, że były jakieś strzały, trupy i że ktoś się zrzygał. I że wie o tym ze słyszenia, przypisując oddanie strzałów innej osobie – dodaje Zbigniew Ś. Tyle że wtedy katowicka prokuratura nie chciała podjąć tematu. Nie grzebano w sprawach, które miały zdyskredytować tak ważnego świadka. Dopiero później śledczy z Krakowa zainteresowali się tym, co mówił P. o Jurczycach.

– Kiedy go o to pytali w sądzie, wskazywał na mnie – że to ja zleciłem zabójstwo, motywem miała być jakaś kochanka. Sąd zapytał, czy ma wiedzę na ten temat czy tylko snuje przypuszczenia. Cisza. Później jeszcze pisał listy do sędziego o mnie, próbując mnie wmieszać w to zabójstwo i przedstawić jako bezwzględnego bandytę. Niestety, nie zdążyłem go przepytać w tej sprawie do końca, bo umarł – mówi Ś.

– Wiedzieli, jaki był jego udział w zabójstwie – dodaje Ś. i uważa, że prokuratura musiała mieć na niego bardzo mocne dowody, bo zdecydowała się o zatrzymaniu i postawieniu zarzutów w 2021 roku. Śledczy musieli zdawać sobie sprawę, jakie to rodzi konsekwencje.

Niedawno w tej sprawie prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia

– Kiedy usłyszałem o zarzutach w radiu, musiałem aż zjechać na pobocze. To była dla mnie jak spóźniony o 20 lat św. Mikołaj – podkreśla. Ś.

Z aktu oskarżenia, który trafił na początku października do sądu wynika, że Krzysztof P. zabił wtedy dwie osoby. W łazience przy użyciu pistoletu zastrzelił Barbarę K. i Leszka W. Drugi ze sprawców, Wojciech R., zabił Leszka W. Według Prokuratury Regionalnej w Krakowie motywem zabójstwa był wyimaginowany dług i chęć przejęcia domu Barbary K., do prowadzenia agencji towarzyskiej.

Potwierdziło się więc, że Zbigniew Ś. nie miał nic wspólnego z tą zbrodnią. Został jedynie przesłuchany na tę okoliczność po, jak się okazało, kłamliwych zeznaniach świadka koronnego.

– Sami śledczy byli zszokowani brutalnością zachowania „Loczka” – dodaje. Mówili, że P. zasługuje na dożywocie, bo to była egzekucja i zginęli niewinni ludzie.

Krzysztof P., jak się okazuje, nigdy nie był zwykłym przestępcą. – W 1991 roku brutalnie z kolegami zgwałcił swoją dziewczynę, używali do tego odkurzacza, przetrzymywali ją dwa dni. Przyznał się do tego, został skazany na wieloletnie więzienia. Jakie jeszcze przestępstwa powinien popełnić, by stracić wiarygodność moralną? Jakie miał prawo mówić, kto jest zły, a kto nie? Dlaczego słuchaliśmy go jak wyroczni? Mówiłem o tym sądowi, to byłem upominany, że tak nie wolno mówić. Dopiero Jurczyce przekonały sędziego – opowiada Ś.

– Następny, Wiesław Cz., który był w stanie wykłuć sobie oko, drugie uszkodzić, wbić gwóźdź w czoło i połykać przedmioty, byle uniknąć odsiadki trzech-czterech lat, to jakim problemem dla niego było kłamać, kiedy groziło mu 25 lat za zabójstwo? – pyta retorycznie Zbigniew Ś.

Z jego diagnozy wynika, że nasz kraj wtedy zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością, jeśli chodzi o świadków koronnych. Unaoczniła to sprawa niedoszłej ekstradycji Edwarda Mazura z 2007 roku w związku ze sprawą zabójstwa gen. Marka Papały.

–  Wniosek o ekstradycję opierał się na zeznaniach płatnego zabójcy – skomentował wyrok mec. Piotr Kruszyński, polski obrońca biznesmena. Sędzia, który rozpatrywał wniosek, w uzasadnieniu cytowanym przez portal TVN24.pl stwierdził, że „zeznania te zawierają tyle sprzeczności, że trudno sobie wyobrazić, jak rząd mógł przypuścić, że przekonają one sąd, iż istnieje wysokie prawdopodobieństwo popełnienia przez Mazura zarzucanego mu czynu”.

– A u nas na podstawie takich zeznań zapadały wyroki dożywocia – kwituje Ś.

Zabrakło odwagi i uwagi

– Miałem szczęście, że zostałem zatrzymany kilka lat później. Kiedy policjanci ściągnęli mnie z Hiszpanii, byli tak pewni siebie, że jak zapytałem, co na mnie mają, to powiedzieli, że dopiero zbierają, ale żebym był spokojny o to. Mam żal do sądu w Katowicach, że bezkrytycznie podchodzili do zeznań świadków koronnych i nagminnie powielali postanowienia o aresztach tymczasowych, który ostatecznie trwał siedem lat – ocenia Ś.

Zabrakło chyba też trochę zdrowego rozsądku. Zbigniew Ś. przypomniał sprawę pewnego napadu, o który został oskarżony. Był w Krakowie księgowy cierpiący na chorobę Heinego-Medina, został napadnięty, brutalnie pobity. Sprawcy związali go i wrzucili do wanny. Sprawę zgłosił policji, nic nie ukrywał. Przyznał, że zamówił prostytutkę, a wraz z nią do mieszkania wdarli się napastnicy. – „Kastor” wymyślił, że to był księgowy „Krakowiaka”. Pobity trafił do aresztu na osiem miesięcy. Zarzuty się nie potwierdziły – mówi Ś., który został od tego zarzutu uniewinniony.

Inny przykład, kiedy sąd zamiast sprawdzić historię kryminalną danego człowieka, wsadził go do aresztu za przestępstwo, za które już odbył karę więzienia siedem lat wcześniej. Mimo to dwa miesiące ponownie spędził za kratami. – Bo świadek koronny wskazał na niego – podsumowują Ś.

Niepokojące było to, jak skopiowano wyjaśnienia od podejrzanych Krzysztofa P. i Dariusza J. na zeznania, gdy już byli świadkami koronnymi. Zauważył to Zbigniew Ś., podczas zaznajamiania się z aktami. I poinformował o tym śledczych, ale ci zostali obojętni na ten fakt.

– Jedną z najbardziej prymitywnym form łamania prawa i procedur było przepisywanie tych protokołów. Przecież nikt nie jest w stanie powtórzyć swoich zeznań po sześciu miesiącach, używając tych samych słów, a co więcej powtarzać te same błędy. Prokurator nie odbierał zeznań od świadka, tylko je kopiował – podkreśla Zbigniew Ś.

Jak dodaje Ś., z uwagi na ignorowanie przez sąd jego uwag w tym zakresie, zlecił stworzenie ekspertyzy przez biegłego sądowego w zakresie pismoznawstwa, żeby zwrócić uwagę na to, jakich metod używała prokuratura w Katowicach.

– W dokumencie ujawniono kilkadziesiąt protokołów w formie kopiuj-wklej. Sąd Apelacyjny w Krakowie odniósł się do tych twierdzeń, mówiąc, że zostały naruszone procedury pozyskiwania dowodów i że te zachowania są godne kary – przypomniał Zbigniew Ś.