Maciej Grzyb: Pewne słowa zostały mi celowo przypisane [Rozmowa]

Maciej Grzyb fot. Bogusław Świerzowski/Kraków PL

Oburzyłem się, bo nigdy nie użyłem w swoich publikacjach słowa „pseudo-aktywiści”. To zostało mi celowo przypisane – mówi Maciej Grzyb, wicedyrektor Wydziału Komunikacji Społecznej Urzędu Miasta Krakowa. 


Chyba mogę to powiedzieć. Oburzyłeś się na stwierdzenie, którego użył Maciej Fijak z „Akcji Ratunkowej dla Krakowa” w wywiadzie dla LoveKraków.pl. Stwierdził, że użyłeś słów "pseudo-aktywiści", "pseudo-dziennikarze" i "pseudo-politycy". Jak było z tymi określeniami?

Maciej Grzyb, zastępca dyrektora wydziału komunikacji społecznej krakowskiego magistratu: Oburzyłem się, bo nigdy nie użyłem w swoich publikacjach słowa „pseudo-aktywiści”. To zostało mi celowo przypisane. Próbuję z tym walczyć, ale jak na razie bezskutecznie, bo widać, że to rozchodzi się w internecie i prasie i komuś na tym bardzo zależy.

Ustalmy fakty. Użyłeś słów: "pseudo-dziennikarze" i "pseudo-politycy"?

Nie. Pod koniec 2019 roku w dwutygodniku Kraków PL umieściłem dwa felietony, w których nie padło słowo "pseudo-aktywiści". Faktycznie użyłem słowa "niby-dziennikarze" i "niby-politycy". Różnica między „pseudo” a „niby” jest olbrzymia.

Dlaczego postanowiłeś użyć słowa "niby-dziennikarze"?

Znam nazwiska osób, które nie tylko parały się dziennikarstwem, ale zaglądały w polityczne zakamarki.

Kogo masz na myśli?

Podam przykład pana, który jest radnym dzielnicowym, byłym kandydatem na radnego miejskiego, dziennikarzem, jak czytam w prasie zarabiał na pisaniu interpelacji dla jednego z radnych - więc bawi się już w politykę, jest ekspertem, aktywistą, lobbystą na rzecz transportu transgranicznego. Rozumiem, że można być omnibusem, ale w przypadku dziennikarza trzeba się zdecydować na jedno zajęcie. Albo jest się dziennikarzem i stoi się po jednej stronie, albo gra się na wielu fortepianach i jest się właśnie niby-dziennikarzem.

Nie dziwię się, że ludzie tracą szacunek do dziennikarzy i ten zawód jest tak nisko notowany - właśnie przez upolitycznienie tego zawodu. Kiedyś dziennikarz zajmował się dziennikarstwem i nie parał się polityką, teraz właściwie się to zatarło. Widać to zwłaszcza w mediach publicznych ale komercyjnych również.

Skoro wspominasz o mediach publicznych, to stronnicy Łukasza Gibały, a mam na myśli redaktorów portalu Krowoderska.pl, porównują tytuły artykułów umieszczanych na oficjalnej stronie miasta to słynnych pasków z TVP Info.

Niedawno widziałem tych samych redaktorów w TVP, i sprawiali wrażenie zadowolonych, że mogą wystąpić w telewizji publicznej. Jeden z nich w przeszłości objawił się jako doradca kandydata na prezydenta Krakowa, a to świadczy tylko o człowieku i jego podejrzanym zaangażowaniu w dziennikarstwo.

Czymś innym jest dziennikarstwo, które uprawiamy w urzędzie. Wychodzimy z informacją do mieszkańców.

Prezentujecie tylko pozytywne informacje.

Pokazujemy Kraków takim, jakim jest: inwestycje, remonty, utrudnienia w ruchu, zachodzące zmiany, pomoc społeczną, kulturę, pisaliśmy także o pożarze archiwum, i wielu innych sprawach. Dziennie jest to nawet kilkanaście newsów. Właściwie wypełniamy pustkę, która stworzyła się niedawno, bo media w Krakowie przestały informować o życiu w mieście i skupiły się tylko na „aferach”.

Kiedy pisałeś sformułowanie "niby-politycy", to o kim myślałeś?

To zostawię na razie dla siebie. Myślę, że mieszkańcy Krakowa, którzy śledzą media, czytają o Krakowie, wiedzą komu można coś takiego przypisać. To osoby, które próbują robić karierę polityczną na manipulacjach.

Masz na myśli Łukasza Gibałę?

Łukasz Gibała nie jest niby-politykiem. Jest doświadczonym politykiem. Wokół niego pojawia się natomiast bardzo wiele osób, które próbują mu dorównać.

Kontrowersję wzbudził Twój wpis na Facebooku, gdzie odniosłeś się do postawienia dwóch ławek przez Mateusza Jaśko na terenie dawnego obozu nazistowskiego KL Plaszow. Porównałeś ten czyn do tego, co robili hitlerowcy?

Pan Fijak w wywiadzie dla LoveKraków.pl użył nawet kłamliwego stwierdzenia, że porównałem mieszkańców do hitlerowców. Mnie, jako mieszkańca Krakowa oburzyło to, w jaki sposób pewna osoba wykorzystała teren, który jest miejscem śmierci, bólu i cierpienia tysięcy osób, cmentarzem wojennym, byłym obozem koncentracyjnym w którym wydarzyły się rzeczy, które nigdy nie powinny się zdarzyć. Jest fragmentem tragicznej historii Krakowa, ale również Polski i świata, o której nie można zapominać i jej lekceważyć. Nie można na ludzkich szczątkach i prochach budować swojej kariery.

Mateusz Jaśko urządził tam happening z ustawieniem ławek.

Na terenie, na którym doszło do zamordowania około sześciu tysięcy niewinnych osób nie ma miejsca na robienie happeningów. Nie ma miejsca na reklamę i sesję zdjęciową. Jako krakowianin uważam, że należy dbać o pamięć historyczną i nie zgadzam się na takie rzeczy. Takie akcje można robić na Rynku Głównym czy Błoniach, ale nie na terenie cmentarza wojennego, miejsca kaźni, gdzie tuż pod trawą znajdują się ludzkie prochy. Prochy ludzi, którzy dla hitlerowców nic nie znaczyli.

Gdyby podobny happening z ławkami zrobił przed pobliską Bonarką, to nie miałbyś nic do tego?

Absolutnie nic. Powiem więcej: Pan Jaśko zachowałby się, jak mężczyzna, gdyby kupił 12 ławek, bo o tyle ktoś poprosił, poszedł do Muzeum KL Plaszow, powiedział, że ma ławki, chce je przekazać i ustawić w uzgodnionym niekontrowersyjnym miejscu. Sprawa była do załatwienia, tylko trzeba być mężczyzną, a nie kim, kto dobrze się bawi: udając osobę narodowości żydowskiej, przebierając się za Żyda, parodiując żydowską mowę i tym, że wrzuci do internetu film z dwoma ławkami-reklamami umieszczonymi bez żadnych zgód na terenie byłego obozu koncentracyjnego, gdzie zostali zamordowani Polacy żydowskiego pochodzenia.