„Myśmy wam to odbierali w majestacie prawa!”. Takie słowa usłyszał pan Jan Łopaciński, który przez szesnaście lat walczył o odzyskanie posiadłości swojej rodziny. Po II wojnie światowej Urząd Bezpieczeństwa odebrał jego ojcu 32-hektarowe gospodarstwo w Wysowej – miejscowości położonej w Beskidzie Niskim.
Piątkowe marcowe popołudnie. Ślady nadchodzącej wiosny są jeszcze ledwo widoczne, a promienie słońca bezskutecznie próbują przedzierać się przez warstwę szaroburych chmur. Miasta zniknęły gdzieś w oddali, a uwagę przyciągają przydrożne kapliczki. Wyglądają tak, jakby ktoś zupełnie przypadkowo porozrzucał je w przestrzeni. Zarysy niewysokich gór stają się coraz wyraźniejsze, a mgła powoli otula swoim płaszczem budynki i pobliskie pola. Tak tamtego dnia wyglądał Beskid Niski.
Po godzinie siedemnastej nareszcie mijamy tabliczkę z napisem Wysowa Zdrój. To właśnie w tej miejscowości znajduje się cel podróży, który skrywa wiele tajemnic. Dolina Łopacińskiego, otoczona pobliskimi górami, sprawia wrażenie miejsca odludnego. Przynajmniej poza sezonem turystycznym.
„Panie, a którędy do tego zamku?”
Kilka kilometrów od centrum Wysowej, w jednej z części wspomnianej doliny, znajdują się ruiny posiadłości Ruperta Jana Łopacińskiego. W latach 20. XX wieku utworzył „wzorowe gospodarstwo rolne”. Składało się z dziewięciu budynków przeznaczonych do celów gospodarczych i mieszkalnych. Łopaciński osiedlił się tu w 1936 roku, a dwa lata później zmarł. W związku z tym gospodarstwem zajął się jego jedyny syn Józef. W 1949 roku rodzina Łopacińskich została wysiedlona ze swojej ziemi przez rzeszowski Urząd Bezpieczeństwa.
Z wnukiem Ruperta Jana Łopacińskiego – panem Janem Łopacińskim i jego żoną Bożeną, spotykamy się późnym wieczorem w jego posiadłości.
- Odwiedzający często nazywają to miejsce ruinami zamku – śmieje się pan Jan. – Co więcej, pytają, gdzie on się znajduje. Staram się tłumaczyć, ze niegdyś był to dom mieszkalny, ale większość osób idzie w zaparte. Słyszałem nawet stwierdzenia takie jak „Panie, a gdzie tu jest ta rudera Łopacińskich?”. Jak się później okazało, rudera to regionalizm i oznacza ruiny.
Ciemna karta historii
Ogień wesoło skrzy się w kominku, a na ogromnym stole czekają już dokumenty i liczne fotografie przedstawiające gospodarstwo z czasów świetności. Wiatr nadal daje o sobie znać, co jakiś czas z hukiem zamykając zewnętrzne okiennice. To chyba dobra pora na opowieści.
- Mój dziadek, czyli Rupert Jan Łopaciński, który przez wiele lat był dyrektorem zespołu cukrowni na Lubelszczyźnie, wymarzył sobie, że na stare lata osiądzie gdzieś, gdzie założy wzorowe gospodarstwo rolne – rozpoczyna swoją opowieść pan Jan. – Okazało się, że najlepiej nadaje się do tego Wysowa. Dziadek chciał założyć gospodarstwo górskie. Potrzebne mu były do tego grunty i odpowiednie warunki wodne. Założył, że będzie hodował również pstrągi. Miał odpowiednich doradców, wobec tego znaleźli mu takie miejsce, gdzie wszystkie jego marzenia mogły zostać zrealizowane.
Rupert Jan zaczął zatem skupować działki położone na terenie miejscowości. Należy jednak zaznaczyć, że wówczas nie były one położone na obecnym obszarze. Dopiero po komasacji gruntów na terenie Wysowej, państwo Łopacińscy ostatecznie osiedlili się w górnej części Doliny. Jeszcze wtedy nie funkcjonowała obecna nazwa, a miejsce to nazywano „Marysin”. Po II wojnie światowej, w 1949 roku rodzina Łopacińskich została wyrzucona ze swojej posiadłości.
- Jak to się mówi: jeżeli ma się człowieka, to można znaleźć na niego jakiś paragraf – stwierdza smutno pan Jan. – Nasze gospodarstwo składało się między innymi z dwudziestopokojowego domu mieszkalnego z własnym ujęciem wody, własną elektrownią i własnym zapleczem gospodarczym. Nietrudno się domyślić, dlaczego upatrzył go sobie Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie. Pracownicy musieli znaleźć paragraf, żeby rodzinę Łopacińskich z Wysowej wyrzucić i przejąć posiadłość.
Łopaciński „wrogiem ludu”
Wobec ojca pana Jana został zastosowany paragraf prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej z 1927 roku o ochronie granic. Chodziło o przebiegającą trzy kilometry od gospodarstwa granicę Polski z Czechosłowacją.
- Istniało domniemanie, ze mój ojciec trudni się uporczywym przemytnictwem – zdradza pan Jan. – Miał to być wystarczający powód do tego, aby go stamtąd wysiedlić. W ramach rekompensaty za 32-hektarowe gospodarstwo, ojca „obdarowano” 2-hektarowym gospodarstwem na Ziemiach Odzyskanych nieopodal Orzysza. Mojego ojca potraktowano jako „wroga ludu”.
Wysowa. Temat tabu
Pan Jan przyznaje, że w rodzinie przez długi czas wysiedlenie z Wysowej było tematem tabu. – Miejscowość można było obejrzeć na różnych rodzinnych zdjęciach, ale nie mówiło się na ten temat. Ojciec był obarczony tą traumą. W końcu wyrzucono go z gospodarstwa, które budował od podstaw – kontynuuje opowieść, co jakiś czas pokazując zdjęcia przedstawiające posiadłość. – Dopiero po wielu, wielu latach, kiedy już i moja mama nie żyła, a reszta rodziny się „uszczupliła”, przyszło tak zwane nowe. Była mowa o tym, że powstanie ustawa reprywatyzacyjna i będzie można starać się o zwrot naszej własności. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy się tym nie zająć.
Wizyta punktem zwrotnym
Rok 1990. Można powiedzieć, że przełomowy. Rodzina Łopacińskich odwiedza Wysową podczas Dnia Wszystkich Świętych. Na narożnym budynku nieopodal cerkwi św. Michała Archanioła widnieje drogowskaz „Do Doliny Łopacińskiego”.
- Wtedy poczuliśmy, że to jest coś, o co trzeba walczyć – mówi z dumą pan Jan. – Niedługo po tej wizycie rozpoczęliśmy starania o zwrot domku ogrodnika, stodoły i budynku garażu. Reszta praktycznie nie istniała.
Jednym z nieistniejących obiektów był dom mieszkalny z dwudziestoma pomieszczeniami. Budynek był wyposażony w szwedzki system ogrzewania centralnego, a w przyziemiu gospodarczej części znajdowały się między innymi pralnia i wytwórnia serów. Posiadał elektryczne oświetlenie z własną elektrownią wodną. Obiekt spłonął w 1957 roku.
Część zabudowań znajdujących się na terenie gospodarstwa rozebrano i wywieziono. Po pożarze wspomnianego domu mieszkalnego teren przekazano PPU Wysowa oraz Lasom Państwowym. Niestety, użytkownicy nie wykazywali zainteresowania obszarem, dlatego też budynki uległy znacznej dewastacji.
„Myśmy wam to odbierali w majestacie prawa”
Posiadłość dopiero w 2000 roku wróciła do właścicieli. – Udało się do końca odzyskać wszystko w sensie formalnym. Natomiast od 1990 roku mieliśmy możliwość dzierżawy naszej własności od Skarbu Państwa – opowiada pan Jan. – Zaczęło się więc od tego, że dzierżawiliśmy naszą byłą własność i staraliśmy się o zwrot.
Starania te nie należały jednak do najłatwiejszych. – Chociaż posiadałem odpowiednie dokumenty, mój pierwszy kontakt z urzędnikiem wcale nie należał do miłych. Przedstawiłem mu moją sprawę w urzędzie wojewódzkim w Nowym Sączu, a ten pokazał mi dłoń i powiedział szyderczo: „Proszę Pana, Panie Łopaciński… Widzi Pan tą moją rękę? Tu mi taki kaktus urośnie, jak my to Panu oddamy! Myśmy wam to odbierali w majestacie prawa!”. Trochę podciął mi skrzydła, ale nie na tyle, żebym przestał walczyć.
W obronie dobrego imienia
W Wysowej rozprzestrzeniały się również plotki dotyczące wysiedlenia państwa Łopacińskich. Siostra pana Jana, mieszkająca we Wrocławiu, otrzymała list od swojej serdecznej znajomej z Gorlic przebywającej w sanatorium.
- Usłyszała opowieść, dlaczego zostaliśmy wyrzuceni – opowiada pan Łopaciński. – Podobno współpracowaliśmy z Niemcami! Był to jeden z impulsów, który zmusił nas do tego, żeby próbować bronić dobrego imienia, bo nigdy nic takiego nie miało miejsca w historii mojej rodziny. Na potwierdzenie powiem, że za każdym razem, kiedy spotykamy kogoś, kto znał naszą rodzinę sprzed wojny, mówi: „mój dziadziuś pracował u pańskiego taty i zawsze mówił, jaki pański tata był sprawiedliwy!”.
Po szesnastu latach, w 2006 roku, posiadłość w całości wróciła do prawowitych właścicieli. Dziś po reprezentacyjnym budynku pozostały jedynie ruiny. Chociaż ukryte, nadal budzą wspomnienia lat świetności gospodarstwa. I ludzi, którzy niegdyś przebywali w tym miejscu i tworzyli jego niezwykłą, ale trudną historię.