Śmierć dziecka. Rozpoczął się proces lekarek i pielęgniarki

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

4,5 roku temu trzymiesięczna Basia trafiła do szpitala miejskiego im. S. Żeromskiego. Kilka dni później zmarła. Dlaczego w placówce medycznej zamiast pomocy, rodzice dziewczynki znaleźli ból i rozpacz po straconym dziecku? Część prawdy może ujawnić proces, który się dziś rozpoczął.

Na ławie oskarżonych zasiadły trzy kobiety: pielęgniarka i dwie lekarki. Nie przyznają się do winy. Co więcej, pielęgniarka i jedna z lekarek przedstawiły różny przebieg zdarzeń. Druga z lekarek zawnioskowała o wyłączenie jawności na czas składania wyjaśnień.

Pierwszy raz usłyszała, że dziecko ma wysoki potas, kiedy umierało. –  Zastanowiłam się, czemu więc mam cały czas zlecane podawanie potasu. W karcie było dopisane coś innego. 3-miesięczna Basia umarła. Teraz dwie lekarki i pielęgniarka odpowiadają po 4 latach przed sądem za to, co zdarzyło się 8 lipca 2016 roku.

„Nigdy nie myślałam, że znajdę się w takiej sytuacji”

– Nie przyznaję się do zarzutów. To, co się wydarzyło to wielka tragedia. Nigdy nie myślałam, że znajdę się w takiej sytuacji, zwłaszcza że pokrzywdzoną będzie mała dziewczynka. Atmosfera, która panowała na oddziale (ocenzurowano), nie dawała możliwości weryfikacji i dyskutowania z panią doktor. Za każdym razem można było odczuć, że pielęgniarka jest niżej od lekarza i żadna dyskusja nie wchodziła w grę – tak zaczęła składanie wyjaśnień przed sądem pielęgniarka.

Pielęgniarka na oddziale pracowała półtora roku. Starała się przekonać sąd, że organizacja pracy nie sprzyjała temu, by w sposób odpowiedni wykonywać swoje obowiązki. Przede wszystkim chodziło o ustne zlecenia wykonywanych czynności (m.in. podawania leków) czy brak dostępu do dokumentacji medycznej.

– Teraz pracuję w innym szpitalu, na oddziale, gdzie jest 40 łóżek, a nie 10 i nie ma czegoś takiego jak ustne zlecenia. Karty są dostępne cały dzień, mogę też pytać o sens podania jakiegoś leku – stwierdziła 31-latka.

To właśnie na sposobie wydawania zleceń przez lekarzy, pielęgniarka opiera swoją linię obrony i zrzuca odpowiedzialność na lekarki.

Śmierć w sali nr 1

Pielęgniarki nie było w pracy, gdy mała Basia trafiła do szpitala z biegunką i objawami odwodnienia. Odbierała wolne za przepracowane godziny. Po raz pierwszy dziecko zobaczyła rano 8 lipca w sali nr 1. Dziewczynka miała wtedy przed sobą jeszcze tylko kilka godzin życia.

Dzień pracy zaczął się standardowo. Kobieta opowiedziała, że wzięła udział w raporcie pielęgniarskim (z grubsza polega to na przekazaniu zmianie dziennej informacji przez zespół nocny), a później w wizycie z lekarzami u Basi. – W tym czasie nie zaniepokoił mnie stan dziecka – powiedziała.

Z jej wyjaśnień wynika, że w ten dzień na oddziale były dwie pielęgniarki, pielęgniarka oddziałowa, dwie lekarki, dziesięcioro małych pacjentów i ich rodzice.

Pielęgniarka wyjaśniała, że wykonywała swoje obowiązki zgodnie z zaleceniami. Nie miała wglądu w wyniki badań, bo te, jak mówiła, były dostępne jedynie dla lekarzy. Robiła więc to, o co została – jak twierdzi – ustnie poproszona, posiłkując się zapiskami w zeszycie pielęgniarskim. Ten nie miał formy dokumentu, był nieoficjalnym narzędziem, który pomagał w pracy personelowi.

Wszystko dlatego, że jak przekonywała oskarżona, karty medyczne były zabierane często do dyżurki lekarskiej i pielęgniarki nie miały do nich wglądu. Dlatego zapisywały to, co robiły w zeszycie, często z wyprzedzeniem.

– Lekarze wiedzieli, że jest prowadzony zeszyt pielęgniarski. To była nieoficjalna praktyka – powiedziała.

Pielęgniarka zarzekała się, że nie miała pojęcia o tym, że dziecko ma wysoki poziom potasu we krwi. Dodała ostatnią dawkę potasu do kroplówki na – jak powiedziała – ustne zlecenie lekarki. Nie było w tym nic dziwnego, bo nie raz takie dawki były podawane dzieciom. Przyznała jednak, że nie opisała kroplówki zgodnie z procedurami. Zabrakło informacji, jaki lek został dodany do roztworu. Później zajęła się innymi pacjentami.

Około godziny 12:30 doktor zadysponowała o podłączenie tlenu i podłączenie kardiomonitora. Wtedy rozpoczęła się walka – w tym przypadku z góry przegrana – o życie dziecka. Miał zostać powiadomiony zespół reanimacyjny.

W czasie akcji, jak mówiła oskarżona, lekarka miała powiedzieć zespołowi, że dziecko ma „wysokie potasy”. – Zastanowiłam się wtedy, dlaczego ustnie zleciła mi podanie potasu – powiedziała pielęgniarka. Oskarżona zajrzała w końcu w kartę i zobaczyła, że w zleceniu był nie potas, tylko sód.

– Gdy zobaczyłam zapisane zlecenie, poszłam do oddziałowej, która była w odcinku dla dorosłych. Poinformowałam ją o zleceniu ustnym i że w karcie widniało co innego. Nie przekazałam tej informacji zespołowi reanimacyjnemu – nie wiem czemu, to była pierwsza reanimacja w moim życiu – wyjaśniała.

Kobiety następnie udały się do miejsca, gdzie lekarze walczyli o życie dziecka. Jak wynika z wyjaśnień, pielęgniarka poinformowała lekarkę o tym, że podała potas na jej zlecenie. – Doktor odwróciła się i wyszła z dyżurki – stwierdziła.

Wyniki badań

Pielęgniarka w swoich wyjaśnieniach skupiła się również na tym, co działo się później. W elektronicznej, wewnętrznej szpitalnej korespondencji napisała, iż pielęgniarka przyznała, że podała omyłkowo lek. Stwierdziła też, że lekarka do niej przyszła i pytała, czy nie pamięta, że zlecone miało podać sód, a nie potas.

Pielęgniarka miała się też dowiedzieć od oddziałowej, że lekarka odebrała telefon z laboratorium, które miało wyniki badań dziecka i tym samym mieć świadomość o wysokim stężeniu we krwi pacjenta.

Opisując swoją przełożoną, stwierdziła, że to kobieta, która nie znosiła żadnego sprzeciwu i po objęciu szefostwa nad oddziałem skupiała się głównie na pozyskaniu sponsorów do remontu.

Co na to odpowiedziała lekarka, jutro na naszym portalu.

_

Zdecydowaliśmy o pełnej anonimizacji oskarżonych z powodu poziomu komplikacji sprawy oraz tego, że kobiety wykonują zawód zaufania publicznego.

Czytaj wiadomości ze swojej dzielnicy:

Nowa Huta
News will be here

Aktualności

Pokaż więcej