Wielkanoc to czas refleksji, rodzinnych spotkań i… niekiedy ogromnego napięcia. Dlaczego świąteczne przygotowania tak często stają się źródłem stresu i jak dbać o swoje granice w tym wyjątkowym czasie – tłumaczy dr hab. n. med. Katarzyna Cyranka z Katedry Psychiatrii UJ CM i Katedry Chorób Metabolicznych UJ CM.
Kinga Poniewozik, LoveKraków.pl: Rozmawiamy właściwie w przededniu Wielkiej Nocy. W natłoku przygotowań do obchodów tych świąt często nasze samopoczucie schodzi na dalszy plan. Jak zatem zadbać o relację z samym sobą?
Dr hab. n. med. Katarzyna Cyranka, Katedra Psychiatrii UJ i Katedry Chorób Metabolicznych UJ CM: Tradycja polska (niestety) narzuca pewien kontekst dość obsesyjnego przygotowywania się do świąt. Patrząc historycznie i kulturowo, był to czas, kiedy wiele rodzin mogło wreszcie pozwolić sobie na odrobinę świętowania. Cofając się jeszcze dalej, był to również moment, w którym dbano o higienę – kąpiele nie były codziennością, zdarzały się zaledwie kilka razy w roku. Święta były okazją, by zadbać o przestrzeń wokół siebie i doświadczyć codzienności w sposób inny niż zwykle – bardziej odświętny. Ta potrzeba wyjątkowości zakorzeniła się w naszej kulturze bardzo mocno.
Dla wielu jednak przygotowania do świąt stają się źródłem stresu…
Presja, by wszystko było zrobione perfekcyjnie i w szczególny sposób, sprawia, że zamiast czekać z radością na czas świętowania, wpadamy w różne obsesyjne mechanizmy. Tymczasem tym, co może nas uratować, jest zdrowy rozsądek i umiar.
Owszem, warto zadbać o porządek w mieszkaniu, ale można to zrobić wspólnie z domownikami. Jeśli mamy takie możliwości, można też skorzystać z usług profesjonalnej firmy sprzątającej. Warto również racjonalnie ocenić, ile jedzenia rzeczywiście potrzebujemy – nie organizujmy przyjęcia na „tysiąc osób”, jeśli zaprosiliśmy kilka. Trzeba zaplanować potrawy tak, by się nie zmarnowały i żeby nie zaharować się przy ich przygotowywaniu.
Najważniejsze jest to, co w tym czasie naprawdę się liczy – czyli doświadczenie bliskości, spotkania z drugą osobą. Choć brzmi to może banalnie, to jednak statystyki pokazują, że ta „bliskość” bywa trudna – bo często spotykamy się z osobami, z którymi na co dzień nie utrzymujemy regularnych kontaktów, a relacje bywają napięte. Dlatego zalecałabym racjonalne podejście do przygotowań: krok po kroku, bez przesady. Nie po to, by się zamęczyć, ale by stworzyć warunki do spokojnego świętowania.
Ważne jest również unikanie trudnych tematów przy świątecznym stole – polityki, tematów intymnych czy konfliktowych. To nie jest dobry moment, gdy w grę wchodzą silne emocje. Lepiej skupić się na celebracji.
Nasze społeczeństwo w ostatnich latach mocno się spolaryzowało. Jak sprawić, by tematy obecne w debacie publicznej nie dzieliły nas przy świątecznym stole?
To wymaga samoświadomej dyscypliny, by nie wprowadzać tych tematów do rozmowy. Jeśli pojawi się jakiś wątek polityczny, to nawet przy zbieżnych poglądach rozmówców tracimy z oczu istotę świąt – przyjemność bycia razem. Zaczynamy skupiać się na czymś zewnętrznym, co nie powinno być przedmiotem świątecznego spotkania.
Zachęcam do czujności – jeśli rozmowa zmierza w kierunku kontrowersyjnym, warto zmienić temat albo grzecznie i dyplomatycznie powiedzieć, że to ważne sprawy, ale może nie na ten moment. Można zaproponować temat, który łączy – np. wspólne wakacyjne plany.
Jak rozpoznać, czy coś naprawdę nas stresuje, a czym nie warto się przejmować?
Jeśli na co dzień słuchamy siebie, rozpoznamy, co jest dla nas stresujące to szybciej sobie z tym poradzimy. Nasze ciało daje wiele sygnałów: trzęsące się ręce, ścisk w żołądku, łzy cisnące się do oczu – to reakcje organizmu. Podobnie możemy obserwować osoby, z którymi rozmawiamy – jeśli ktoś nagle zblednieje lub się wycofa, to przy odrobinie empatii możemy to zauważyć i zareagować.
To, co stresuje, jest bardzo indywidualne. Temat interesujący dla jednej osoby, może być dla drugiej raniący. Dlatego warto na bieżąco obserwować swoje emocje i emocje rozmówcy.
Z jakimi traumami związanymi ze świętami pacjenci zgłaszają się do Pani gabinetu?
Dla wielu osób to bardzo trudny okres. Jest grupa, dla której wymiar duchowy świąt ma duże znaczenie – one przeżywają ten czas w refleksji i skupieniu. To jednak mniejszość.
Dla większości liczy się to, co dzieje się w relacjach i zewnętrznej celebracji. Wiele osób ma trudne wspomnienia świąt z przeszłości – w rodzinach działy się bolesne rzeczy, a myśl o ich powtórzeniu wywołuje lęk. Inni reagują napięciem już na samą myśl o zbliżających się świętach.
W pracy z pacjentami pytam, jak chcieliby spędzić ten czas. Jeśli nie chcą jechać do rodziny, ale „głupio nie pojechać” – rozmawiamy o skróceniu pobytu. Chodzi o okazanie szacunku, ale bez narażania się na trudne sytuacje.
Czasem wspólnie podejmujemy decyzję, że lepszą opcją może być spędzenie świąt w innym gronie lub wyjazd. Uczę też pacjentów, jak komunikować się w czasie świąt, o czym mówić, jak zatrzymać trudne przekazy i nie dać się wciągnąć w emocjonalne gry. Taka „próba generalna” daje poczucie większego przygotowania.
Statystyki pokazują, że w święta rośnie liczba przypadków przemocy, konfliktów i nadużycia alkoholu. Nie dokładajmy do tego.
Jakie rady ma Pani dla osób, które nie mają z kim usiąść przy świątecznym stole? Co zrobić, by nie pogłębiać poczucia osamotnienia?
To stereotyp, że każdy singiel czuje się samotny. Samotność nie zawsze oznacza cierpienie. Są osoby, które z wyboru wolą swoją przestrzeń i kontakt ograniczony do pracy. Dla nich święta w samotności mogą być wręcz zbawienne.
Ale jeśli przewidujemy, że taki czas może być dla nas trudny, warto zastanowić się, czy nie mamy przyjacielskich relacji, które można by aktywować – może zaprosić kogoś do siebie, nie czekając, aż nas zaproszą. A jeśli nie, dobrze zaplanować sobie aktywności na te dni, by nie popaść w przygnębienie.
A co z osobami, które doświadczają samotności, ale nie jest to ich wybór?
Wtedy warto zadać pytanie: co się dzieje w życiu tej osoby, że tak jest? Relacje są bardzo ważnym wyznacznikiem naszego funkcjonowania. Jeśli ktoś zupełnie ich nie ma – być może to nie tylko kwestia przypadku, ale trudności w budowaniu więzi, lęku przed bliskością, powtarzających się nieudanych doświadczeń. W takim wypadku warto rozważyć wsparcie psychoterapeutyczne.
Jeśli ktoś żyje na „pustyni relacyjnej” i cierpi z tego powodu – warto poszukać przyczyn i pomocy.