Kinga Poniewozik, LoveKraków.pl: Święty Paweł w Liście do Rzymian pisze, „że nikt z nie żyje dla siebie i nikt z nas nie umiera dla siebie”. A Jan Paweł II w „Tryptyku Rzymskim” z 2000 roku, trzykrotnie podkreśla, że „przemijanie ma sens”. Obaj świeci ewidentnie wskazują na sens tych dwóch rzeczywistości. Jaki?
Ks. Szczepan Kobielus: Niezależnie od tego czy jesteśmy osobami wierzącymi czy nie, to widzimy, że po prostu przemijamy. I prawda o przemijaniu, o śmierci dotyka każdego człowieka. Pytanie o sens tego przemijania człowiek zawsze nosił w sobie. Chrześcijaństwo daje odpowiedź na to pytanie. Św. Paweł w zacytowanym fragmencie przypomina, że u początku życia każdego człowieka jest bezinteresowna miłość Boga. Istniejemy, bo zapragnął nas Bóg i to na całą wieczność, żyjemy dla Niego. Chrześcijanin jest tym, który tę miłość odkrył w Jezusie i chce na tę miłość odpowiedzieć kochając bliźnich.
Przemijanie, odchodzenie, śmierć zawsze wiąże się z bólem, kiedy umiera nam ktoś bliski, kogo bardzo kochaliśmy, do kogo byliśmy przywiązani.
Przeżywamy ból rozstania. Natomiast wiara daje nam światło, że to rozstanie jest na pewien czas, że naszych zmarłych spotkamy kiedyś po drugiej stronie.
Pamiętam taką sytuację. Kilka lat temu przyszła do mnie pewna osiemnastoletnia dziewczyna, która co prawda była ochrzczona w Kościele Katolickim, ale w ogóle nie była wychowywana w wierze. Kiedy zmarła jej babcia i ta dziewczyna przyszła na jej grób właśnie w okolicach Wszystkich Świętych.
I nad tym grobem przyszło jej do głowy pytanie: „co dalej?”.„Chciałabym spotkać swoją babcię, ale czy w ogóle jest coś dalej?” – zastanawiała się. I zobaczyła, że ludzie obok niej, przy innych grobach modlą się za zmarłych. I to dało jej pierwszy impuls, by pytać, by szukać. Po jakimś czasie, za radą swojego znajomego trafiła do Kościoła i poprosiła, żeby mogła się przygotować do pierwszej spowiedzi i Komunii Świętej. Odpowiedź na swój niepokój i pytanie o sens przemijania odnalazła w Chrystusie.
Naturalnym procesem jest czas żałoby i każdy doświadcza jej inaczej, na swój sposób. Jak to wygląda z perspektywy osoby wierzącej w Boga, w to życie po śmierci?
To jest ludzki aspekt żałoby – odejście kogoś bliskiego po prostu też trzeba opłakać. Kiedy odchodzi ktoś bliski, szczególnie ojciec lub matka, to też coś w nas umiera –pewna bardzo ważna, naturalna więź. Oczywiście przez wiarę i modlitwę zachowujemy więź ze zmarłymi, ale nie ma już tego kontaktu fizycznego, dlatego ten ból rozstania jest czymś naturalnym i nie powinniśmy tutaj podchodzić do tego moralizatorsko, że oto chrześcijanie nie powinni płakać. Nie.
Śmierć jest rozstaniem. Natomiast chrześcijanie mają nadzieję, dlatego, mimo że mogą płakać, przeżywać żałobę to nie popadają w rozpacz. Tą nadzieję daje właśnie Chrystus Zmartwychwstały, że w stosunku do naszych zmarłych mówimy „do zobaczenia”. To jest taka nadzieja, która nam pomaga przejść przez okres żałoby, nie popadając w rozpacz. Dobrze przeżyć żałoba prowadzi do akceptacji odejścia bliskiej osoby, często także do głębszej refleksji nad własnym życiem, zbliżenia się do Boga.
Wydawać by się mogło, że osobom wierzącym jest niejako łatwiej, bo jak Ksiądz wspomniał, mają perspektywę życia wiecznego i nadzieję, która płynie od Jezusa Zmartwychwstałego. Czy można powiedzieć, że osoby niewierzące mają gorzej w przeżywaniu żałoby, nie mając tego odniesienia do perspektywy wiecznej?
Na pewno osoby, które nie wierzą, nie mają tej nadziei na to, że jest coś potem. Z drugiej jednak strony nie bądźmy skorzy do oceniania wiary drugiego człowieka. Nawet jeśli się ktoś deklaruje jako osoba niewierząca, to do końca nie wiemy, co dzieje się w jego sercu, a szczególnie w tych ostatnich momentach jego odchodzenia. Myślę, że Chrystus w ostatnim momencie każdemu daje szansę. Z każdym chce się spotkać i każdego chce zbawić. Pamiętam słowa pewnego mężczyzny, który wiedział, że w niedługim czasie odejdzie. Powiedział wtedy do mnie: „Proszę księdza wierzę, że cokolwiek by się ze mną działo, moje życie jest w rękach Boga”.
Przejdźmy do drugiej części naszej rozmowy, która dotyczy Księdza codziennej posługi w Beskidzkim Centrum Onkologii św. Jana Pawła II. Do dziś pamiętam słowa jednego z księży, który mówi tak: „nie ma gorszej śmierci niż samotność, a szpital jest nie tylko miejscem buntu, ale także odnalezienia Boga”. Zgadza się Ksiądz z tym stwierdzeniem?
Zgadza się – pobyt w szpitalu, nie tylko na onkologii, może być takimi dobrymi rekolekcjami, bo człowiek będąc w szpitalu dotyka prawdy o kruchości własnego życia. Na co dzień o tym nie myślimy, nawet uciekamy przed tą prawdą. Choćby takie doświadczenie pacjentów, że jest się trzech na sali i nagle ktoś ze współpacjentów umiera. To pozostawia mocny ślad, w którzy byli na sali i chcąc nie chcąc staje się to bodźcem do refleksji nad własnym życiem. Wiele osób właśnie w szpitalu odnalazło Boga, nieraz po latach przystępując do spowiedzi i Komunii Św. I nie ma większej radości dla księdza, jeśli może się przysłużyć takiemu spotkaniu chorego z Chrystusem.
Jakiej najtrudniejszej sytuacji doświadczył Ksiądz posługując w szpitalu onkologicznym?
Po pierwsze, mam poczucie zaszczytu, że tym ludziom towarzyszę, że ktoś mi pozwala na to, że w tym trudnym momencie życia mogę być blisko niego. To jest dla mnie zaszczyt, bo właściwie jestem dla nich obcy. Tylko dlatego, że jestem księdzem, ci ludzie często dzielą się ze mną właśnie swoimi odczuciami, swoimi lękami, swoimi myślami. I to takimi, z którymi nie podzielą się ze swoją rodziną, ponieważ rozmową o śmierci, nie chcą wprowadzać w smutek swoich najbliższych. Myślę, że to jest piękne w mojej pracy, ale też trudne. Inaczej przeżywa diagnozę ktoś, kto już jest powiedzmy w wieku takim już bardzo dojrzałym, a inaczej ktoś, kto ma lat 28, a takim osobom też zdarzało mi się towarzyszyć, a szczególnie ich rodzicom. To jest to praca z ludźmi w sytuacjach granicznych, więc trzeba być bardzo delikatnym, empatycznym i najpierw ich słuchać, szanować ich uczucia, ich chwile buntu, zwątpienia.
Kogo, z perspektywy osoby duchownej, jest trudniej przygotować na odejście bliskiej osoby? Umierającą czy właśnie jej bliskich?
Na całe szczęście to nie jest tak, że tylko ksiądz kapelan przygotowuje na odejście i że to jest jego główne zadanie. Rodzina w jakiś sposób przygotowuje się na odejście swojego bliskiego, szczególnie jeśli to jest właśnie choroba długa, przez jakiś czas widzą swojego bliskiego, który jest coraz słabszy, traci siły, więc ten czas jest też rodzinie potrzebny, żeby przygotować się do tego. I tu jest ważna rola nie tylko księdza. To też ogromne zadanie personelu medycznego, lekarzy. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, kogo jest trudniej przygotować.
Poza tym trudno mi w ogóle odpowiedzieć, czy konkretny człowiek jest gotowy do śmierci. Oczywiście są pewne obiektywne rzeczywistości, to znaczy przygotowanie do śmierci to jest to, że ktoś jest po spowiedzi, jest w stanie łaski, że przyjął Komunię Świętą, przyjął także sakrament namaszczenia chorych, obiektywnie jest przygotowany do śmierci, jest zjednoczony z Chrystusem. To jest najważniejsze i o to się zawsze troszczę, żeby ktoś odchodził zjednoczony z Chrystusem. Wydaje mi się też, że każdy z nas przygotowuje się do własnej śmierci poprzez całe życie. Najlepszym przygotowaniem na odejście jest dobre życie.