Zabójstwo na Żywieckiej. "To był piękny dzień"

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

– To był piękny dzień, nic się nie działo – mówił o okolicznościach zabójstwa niedaleko lasu Borkowskiego jeden ze świadków. W 2013 roku Wojciech L., który przejeżdżał ulicą Żywiecką, zauważył Łukasza D., sympatyka innego klubu sportowego. Postanowił obciąć mu rękę maczetą. Ofiara ataku wykrwawiła się na drodze.

Dopiero w październiku ruszył proces dotyczący śmierci 23-letniego Łukasza D., który zginął w czerwcu 2013 roku. W czasie udzielania mu pomocy medycznej, Łukasz wskazał sprawcę. Śledczy jednak nie potrafili złapać mężczyzny, który uciekł za granicę. Wydany został za nim Europejski Nakaz Aresztowania.

Mężczyzna jednak sam zgłosił się do prokuratury w 2017 roku. Jak informowała Gazeta Krakowska, Wojciech L. w zamian za wolość, sam wrócił do kraju. Obiecał stawiać się na każde wezwanie i wpłacić 80 tys. zł poręczenia majątkowego. Na to zgodzili się zarówno śledczy, jak i sąd. Jednak pod koniec 2018 roku za wyjazd do Grecji i branie udziału w zamieszkach z innymi członkami Jude Gangu trafił do aresztu.

Kibic czy pseudo?

Ciekawą rzeczą jest to, iż prokuratura w akcie oskarżenia stwierdziła, że ofiara nie była z tzw. środowiska pseudokibiców. Potwierdzać to mogą zeznania jednego ze świadków, znajomego Łukasza D.

Wojciech M. znał ofiarę. Wiedział, że był zaangażowanym kibicem Wisły Kraków. Obiło mu się też o uszy, że prowadził doping na meczu. Jednak mężczyzna stanowczo zaprzeczył, jakoby Łukasz D. miał coś wspólnego z pseudokibicami.

– Był zwykłym kibicem. Na tyle, ile go znałem, nie kojarzyłem go z narkotykami. Był osobą, która stroniła od przemocy. Jak bym go określił? Jako człowieka do rany przyłóż – kulturalnego, inteligentnego i pomocnego – zeznał. Wojciech M. powiedział również, że nie widział, aby 23-latek obnosił się z barwami klubowymi na co dzień. Dodał jednak, że na osiedlowej stacji Trafo pojawiło się graffiti upamiętniające Łukasza.

Pomarańczowy podkoszulek

Grzegorz K. miał wtedy dzień wolny. Kupił kilka piw i udał się do lasu, jak twierdzi po to, by się zrelaksować. – To był piękny dzień, nic się nie działo – powiedział. Uważał na ludzi ubranych w jaskrawe stroje – drwali, którzy tam pracowali, ponieważ mogli powiadomić straż miejską o tym, że ktoś pije tam alkohol.

Tak właśnie zareagował, gdy zobaczył idącą postać w pomarańczowym podkoszulku. Choć jak teraz o tym pomyślał, to może wcale nie był pomarańczowy, tylko przesiąknięty krwią. Grzegorz K. oddalił się na kilka minut i poczekał, aż mężczyzna zniknie z pola widzenia.

Wkrótce usłyszał krzyk i pisk opon samochodu. Wkrótce rozległy się sygnały policyjnych radiowozów i karetki pogotowia. Poszedł w stronę, z której dobiegał harmider. Zauważył leżącego na ziemi mężczyznę, który był reanimowany. – Nawet nie zauważyłem, że ma obciętą rękę – powiedział przed sądem świadek.

Odmówił

Wojciech L. ps. Wojtas nie przyznał się do tak sformułowanego aktu oskarżenia. Wcześniej twierdził, że nie uważał, aby Łukasz D. był tak poważnie ranny, jak się później okazało. Przed sądem jednak odmówił złożenia wyjaśnień w tej sprawie. Grozi mu nawet dożywotnie pozbawienie wolności.
News will be here