Spór o hotel Cracovia. „Zburzyć kościół Mariacki” [LIST]

Proszę sobie wyobrazić, że żyjemy w czasie renesansu, kiedy Kraków przeżywa dynamiczny rozwój, a stado rozpalonych do czerwoności ówczesnych szamanów nowoczesności, stojących przed kościołem Mariackim zaczyna wrzeszczeć w niebogłosy: „Ludzie! Co to jest? Jakieś ceglane gotyckie badziewie! Nie spełnia standardów! Jego czas już minął! Zburzyć! Zburzyć! Zburzyć!” – pisze w liście do redakcji nasz Czytelnik Grzegorz.

Zdumiewające jest jak skutecznie pracodawca potrafi wyprzeć racjonalność i zmienić światopogląd. Nawet osobom trudniących się zawodem, u podstaw którego od zawsze leżało służenie dobru ludzkości. Parę miesięcy temu profesor Witold Cęckiewicz gotów był rzucić na pożarcie sztandarowy projekt ze swojego portfolio, który stał się ikoną Krakowa. Teraz Echo Investment wysyła kolejnego bojownika przeciwko miastu.

Bardzo złe słowa padły z ust zatrudnionego przez kieleckiego inwestora architekta, który chciałby wyburzyć Cracovię. Myślę, że nie możemy sobie odpuścić tego budynku. To byłaby kapitulacja kulturowego dziedzictwa miasta przed prywatnym kapitałem.

Nie powinniśmy godzić się, by szaleńcy galeryjni tworzyli wyrwę w historii miasta…

Piszę to mimo tego, iż hotel znajdujący się przy Błoniach jest przykładem nielubianego przeze mnie modernizmu. Stylu, który w moim odczuciu jest nieprzyjazny człowiekowi i wrogi fundamentom miast europejskich. Uważam mimo to, że nie można burzyć pomników kulturowych jak Cracovia, bo takim barbarzyństwem niszczymy spójność oraz ciągłość architektoniczną, która jest symbolem Krakowa i stanowi o jego bogactwie dziejowym. Stolica kultury nie byłaby tak wyjątkowa, gdyby nie jej różnorodność. Nie powinniśmy godzić się, by szaleńcy galeryjni tworzyli wyrwę w historii miasta, chcąc realizować swoje kompulsje konsumpcyjne.

Nie zgadzam się, że czas Cracovii już dawno minął. Prawdą jest, że nie spełnia nowoczesnych standardów, ale czy nie ma czegoś takiego jak dostosowywanie do wymogów współczesności? Retorycznie pytam. Irytuje mnie nieustanne szantażowanie rzekomym konserwatyzmem Krakowa. Ten nieprawdziwy, iście gimnazjalny argument, że „w zapyziałym Krakówku nic nowego nie można zbudować”. Jak najbardziej można, tylko z głową, a nie byle co i gdzie, i kosztem niszczenia wszystkiego. Chronienie dziedzictwa architektonicznego miasta nie jest światopoglądem, a głosem rozsądku, który krzyżuje plany deweloperom-burzymurkom.

Zburzyć! Zburzyć! Zburzyć!

Proszę sobie wyobrazić, że żyjemy w czasie Renesansu, kiedy Kraków przeżywa dynamiczny rozwój, a stado rozpalonych do czerwoności ówczesnych szamanów nowoczesności, stojących przed kościołem Mariackim zaczyna wrzeszczeć w niebogłosy: „Ludzie! Co to jest? Jakieś ceglane gotyckie badziewie! Nie spełnia standardów! Jego czas już minął! Zburzyć! Zburzyć! Zburzyć!”.

Władze miejskie przyjęły korzystne dla Krakowa przepisy, o zamierzeniu wprowadzenia których inwestor doskonale wiedział. Widziały gały co brały, dlatego nie mogą mieć żadnych pretensji. Zatrzymanie obecnej linii zabudowy jest potrzebne po to, by nie zaburzyć równowagi przestrzennej, i by nie doszło do sytuacji, jak ktoś trafnie określił, że będziemy musieli patrzeć na Błonia jak „przez dziurkę od klucza”.

Echo czaruje nas marketingowymi zaklęciami

Jeśli popatrzeć na zbudowane przez tę firmę centra handlowe, nie znajdzie się tam ani jednego wartościowego projektu. Echo czaruje nas marketingowymi zaklęciami w stylu: „miejska loggia”, „tradycyjna pergola”, „utrzymana w skali”, „nawiązanie do” otoczenia. Deweloperzy znani są z tego typu pięknie zawoalowanych oszustw każdemu kto chciał kupić mieszkanie. Arogancją jest mamienie miasta szklanym muzeum, które chce zbudować inwestor. Wszyscy dobrze wiemy jak wyglądają obiekty „kulturalne” i „wystawiennicze” w galeriach handlowych: dno. Nie zrezygnowano nawet z pomysłu wykończenia Kijowa, bo w planach dalej jest multipleks.

Lokalne media lubią porównywać Kraków z Wrocławiem. Tym razem Wrocław też będzie doskonałym przykładem, ale jak niszczyć tkankę miejską. W promieniu około kilometra od tamtejszego rynku stoją już cztery spore galerie (!): Renoma, Arkady, Pasaż Grunwaldzki i Dominikańska, a miejscowe władze pogrążone w obsesji galeryjnej godzą się na budowę kolejnej, przy dworcu autobusowym. Bezmyślny wrocławski magistrat zniszczył handel w centrum i nie wie jak to teraz odkręcić. Przy wrocławskim rynku stoi aż 40 pustych lokali, bo nie wytrzymały konkurencji z pobliskimi molochami handlowymi. Podobnie smutny los spotkał wiele staromiejskich ulic, które zamieniły się w strefy lumpeksowo-żabkowo-monopolowe. Nie ominęło to nawet prestiżowej niegdyś ulicy Świdnickiej, odpowiednika naszej Floriańskiej. Wrocławski koszmar powinien być przestrogą dla Krakowa, bo centrum naszego miasta ciągle dobrze prosperuje. Gdyby nie Galeria Krakowska, byłoby jeszcze lepiej.

Na szczęście większość krakowian nie popiera budowy kolejnych galerii handlowych, co mnie osobiście cieszy, bo jest to wyjątkowy w skali Polski przykład dojrzałości mieszkańców, charakteryzujący raczej obywateli zachodniej Europy niż krajów postkomunistycznych, którzy wygłodniali po czasach poprzedniego systemu politycznego, ze śliną w ustach czekają na każdy (nawet najbardziej absurdalny) obiekt handlowy. Echo Investment proponuje przeznaczyć pod handel aż 17 tysięcy m2 powierzchni, czyli tyle co połowa całej Galerii Kazimierz. Tylko czy my tego naprawdę potrzebujemy? Jeszcze więcej kiczu? Następnej porcji identycznych fast foodów, które nazywają siebie eufemistycznie restauracjami? Kolejnej fali tych samych sieciówek, które są już wszędzie?