Wojna w Muzeum Armii Krajowej

Pleśń na mundurze fot. fot. Muzeum Armii Krajowej

Spór między niektórymi pracownikami muzeum a jego obecnym dyrektorem jest coraz ostrzejszy. Sprawa trafiła już do prokuratury. Podlegli dyrektorowi Januszowi Mierzwie oskarżają go o nękanie i utrudnianie pracy. W tle rozgrywa się inna katastrofa – mikrobiologiczna. Pleśnią porosły przedmioty z czasów drugiej wojny światowej.

O sprawie poinformowała nas Elżbieta Grabikowska, była przewodnicząca Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” przy Muzeum Armii Krajowej, która została zwolniona z pracy. Wraz z Piotrem Boroniem, obecnym przewodniczącym, złożyli dwa pisma do prokuratury, w których donoszą o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Jedno dotyczy spowodowania katastrofy mikrobiologicznej, drugie – nękania pracowników.

Poważne oskarżenia

Dyskryminacja, utrudnianie pracy i nękanie pracowników miało się przejawiać między innymi poprzez zmienianie miejsca pracy pomiędzy członkami związku zawodowego, wprowadzeniem zakazu wstępu do siedziby Muzeum AK wybranym pracownikom (członkom związku) czy zakazem dostępu do komputera. W zawiadomieniu wysłanym do prokuratury czytamy jeszcze o „pogardliwym odnoszeniu się do podległych pracowników, zastraszeniu pracowników funkcyjnych poprzez zmuszanie ich do samooskarżenia, poświadczeniu nieprawdy, mobbingu”.

Jednak, jak dowiedzieliśmy się z rozmów z innymi pracownikami, zarząd Zakładowej Komisji nie ma pełnego poparcia wśród zatrudnionych w muzeum. Padają również słowa, że zawiadomienie do prokuratury to inicjatywa wyłącznie Piotra Boronia, obecnego przewodniczącego oraz Elżbiety Grabikowskiej.

Dyrekcja Muzeum Armii Krajowej nie chce komentować tego wątku. Sam dyrektor postanowił nie rozmawiać z nami osobiście, tylko za pośrednictwem rzecznika prasowego. – Nic nam nie jest wiadomo na temat takich zawiadomień, dlatego nie będę się w tym zakresie wypowiadał – ucina Piotr Koziarz, rzecznik prasowy muzeum.

Pleśń zagraża nie tylko eksponatom?

Prokuratura również ma zbadać sprawę zapleśniałych mundurów (siedmiu) oraz kilkudziesięciu elementów – eksponatów z czasów II wojny światowej, które zostały przekazane muzeum. Choć, jak dowiedzieliśmy się w prokuraturze okręgowej, pismo w tej sprawie jeszcze do organów ścigania nie wpłynęło. – Zagrożone są także zbiory pochodzące od ojców dominikanów należące do o. Studzińskiego – mówi Grabikowska.

Zdaniem członków Komisji Zakładowej, winnym pojawienia się grzyba jest również dyrektor Janusz Mierzwa. „W wyniku wyłączenia klimatyzacji w całym budynku pod koniec maja 2014 roku spowodował katastrofę mikrobiologiczną, w wyniku której ucierpiały obiekty muzealne” - czytamy w zawiadomieniu.

I dalej: „Pani konserwator po powrocie ze zwolnienia lekarskiego 27 maja, sporządziła do głównego inwentaryzatora notatkę, w której poprosiła o niezwłoczne włączenie klimatyzacji i niewyłączanie jej bez konsultacji z konserwatorem oraz zwróciła uwagę na nieodwracalne konsekwencje jakie może spowodować nagła zmiana temperatury”. Kolejny kawałek pisma: „Według wstępnej oceny pani konserwator doszło do wysypu pleśni tak dużej, że zagraża ona nie tylko eksponatom, ale zdrowiu pracowników i zwiedzających(…)”. A to dlatego, że są podejrzenia, iż grzyb może być rakotwórczy. Teraz jednak konserwator Anna Pazdan jest nieosiągalna.

Prognozy mówiły jasno: będzie ciepło

Sprawdzając archiwalne prognozy pogody, można zauważyć, że wysokie temperatury utrzymywały się kilka, a nawet kilkanaście dni przed tym, jak klimatyzacja została włączona. Jednak nie da się jednoznacznie ocenić, kto zawinił i dlaczego pleśń się w ogóle pojawiła. – To rozmowa przynajmniej na godzinę, tak dużo jest czynników – stwierdził prof. Wiesław Barabasz z Uniwersytetu Rolniczego.

– Klimatyzacja została wyłączona po sezonie letnim w 2013 roku i włączona ponownie we wtorek 27 maja. Od tego momentu działa nieprzerwanie. Nie było żadnych przerw w działaniu klimatyzacji od momentu włączenia – informuje Piotr Koziarz z Muzeum AK. Dodatkowo, jak tłumaczy Koziarz, „dokumentacja przechowywana w Muzeum nie świadczy, aby pracownicy przed 27 maja zgłaszali potrzebę wcześniejszego uruchomienia systemu. W notatce z 27 maja pani konserwator zatrudniona w muzeum zgłosiła jedynie potrzebę przeprowadzenia kontroli systemu”.

Eksponaty uda się odratować

Muzeum będzie więc wyjaśniać, skąd wzięła się pleśń na eksponatach. Aktualnie cześć zbiorów poddawana jest dezynfekcji. – Jest za wcześnie, aby z całą pewnością wskazać jedną przyczynę. Prawdopodobnie złożyło się na to kilka czynników: od sposobu przechowywania zbiorów w tymczasowej siedzibie Muzeum przy ul. Moniuszki, poprzez sposób budowy systemu klimatyzacji, po nadzór konserwatorski – wyjaśnia Piotr Koziarz. Rzecznik Muzeum AK przypomina, że obowiązkiem konserwatora jest stałe czuwanie nad zbiorami i ich bieżące monitorowanie. – To najważniejsza osoba odpowiedzialna za całość zgromadzonych w muzeum przedmiotów. Do chwili obecnej nie otrzymaliśmy stosownych wyjaśnień zaistniałej sytuacji ze strony pani konserwator – mówi Koziarz. Jednak, jak już pisaliśmy, według Elżbiety Grabikowskiej, Anna Pazdan była na zwolnieniu lekarskim do 27 maja.

Dramatyczny opis, jaki został nam przedstawiony, jakoby zapleśniałe eksponaty zostały „wrzucone” do skrzyń i niezabezpieczone, jest sprzeczny z tym, co twierdzi dyrekcja muzeum. – Natychmiast po zaobserwowaniu pleśni, eksponaty zostały zdjęte z ekspozycji i zabezpieczone w osobnym, pustym pomieszczeniu – odpowiada rzecznik muzeum. – W zakresie podejmowanych działań dyrekcja Muzeum AK konsultowała się z panią Ewą Pietrzak, dyplomowaną konserwator dzieł sztuki, kierownik Pracowni Konserwacji Papieru i Skóry Zamku Królewskiego na Wawelu. W celu zabezpieczenia zbiorów zostały podjęte środki nawet wykraczające poza jej zalecenia – mówi.


Milionowy depozyt zagrożony

Dominikanie wycenili depozyt złożony w muzeum na milion złotych. Również te przedmioty zostały zainfekowane. Troska pracowników o eksponaty jest zrozumiała i również w zawiadomieniu do prokuratury zostało wspomniane, że są one zagrożone. Inaczej tę sprawę widzi dyrekcja i niejako wskazują winną tego stanu rzeczy. – Eksponaty z depozytu ojca Studzińskiego będą poddane dezynfekcji – mówi rzecznik prasowy Muzeum AK. – Wynika to z faktu, że pani konserwator zatrudniona w muzeum, bez jakichkolwiek uzgodnień, przeniosła część zarażonych obiektów z bezpiecznego pomieszczenia do swojej pracowni. Przed przeniesieniem nie opróżniła jednak pracowni ze znajdujących się tam eksponatów – dodaje Koziarz.

 

Reszta pracowników odcina się

Tymczasem 21 pracowników podpisało się pod oświadczeniem, w którym możemy przeczytać m.in. o tym, że wyrażają zdecydowane oburzenie i sprzeciw wobec postępowania innych pracowników oraz członków Komisji Zakładowej Związku Zawodowego NSZZ „Solidarność”. Chodzi przede wszystkim o udostępnianie prasie niesprawdzonych informacji oraz insynuacji dotyczących wystąpienia pleśni. „Te osoby (…) szkodzą wizerunkowi muzeum na zewnątrz i sprawiają, że wiele miesięcy ciężkiej pracy (…) idzie na marne”. Podpisani deklarują również, że taka sytuacja już się nie powtórzy.