Urzędnicy obliczyli, że w kasie miejskiej rocznie może być więcej o 15 mln złotych, jeśli opłata reklamowa wejdzie w życie. To było jednak rok temu, gdy rozpoczynała się pandemia koronawirusa.
W marcu pojawił się projekt, który zakładał, że właściciele nośników reklamowych będą płacić miastu za możliwość jej ekspozycji. Dla przykładu, w przypadku reklamy o powierzchni 12 mkw. opłata miała wynieść dziennie: 2,59 zł + (12 x 0,23 zł) = 5,35 zł. Zakładając, że w kwartale jest 90 dni, opłata za taki kwartał wyniesie nieco ponad 481 złotych. Dzięki temu do kasy miejskiej miało wpływać rocznie nawet 15 mln złotych.
Od tego czasu dużo się zmieniło. – Mając na uwadze trudną sytuację ekonomiczną przedsiębiorców związaną z pandemią koronawirusa, wprowadzenie opłaty reklamowej w chwili obecnej byłoby przedwczesne – mówi Kamil Popiela z biura prasowego Urzędu Miasta Krakowa.
Projekt został więc wycofany.
Kary wystarczą?
Urzędnicy mając do dyspozycji dwa narzędzia ograniczające liczbę reklam w przestrzeni publicznej, na razie korzystają z tego pierwszego – karania tych, którzy nielegalnie wieszają swoje banery i bilboardy.
Popiela mówi, że w pierwszej kolejności powinno się przeanalizować skuteczność stosowania kar za przestrzeganie zasad. Wysokość opłaty jest ustalana poprzez przyjęcie maksymalnej stawki części stałej i zmiennej wskazanej w ustawie o podatkach i opłatach lokalnych.
– Stosunkowo wysoki pułap kar za niedostosowanie się do przyjętych w mieście zasad, może doprowadzić do stanu, w którym nie jest wykluczone, że cel w postaci uporządkowania przestrzeni publicznej może być osiągnięty bez wprowadzania dodatkowych narzędzi w postaci opłaty reklamowej – stwierdza Kamil Popiela.