"Moje Timbuktu było radosne". Rozmowa z podróżniczką Agatą Kurek

fot. Agata Kurek

Cztery lata temu postawiła wszystko na jedną kartę i rzuciła pracę w korporacji. Obecnie udaje się w liczne podróże, a inspiracje z nich płynące wykorzystuje w swojej nowej profesji. Przyznaje, że wyprawa do Timbuktu zmieniła jej sposób patrzenia na świat. O tym, jak bardzo wspomnienie z wyprawy do Mali różni się od obrazu w filmie „Timbuktu” goszczącego na ekranach w ramach Festiwalu Filmów Afrykańskich, opowiada podróżniczka Agata Kurek.

 

Natalia Grygny, LoveKraków.pl: Dlaczego fascynują cię właśnie kraje Południa?

Agata Kurek: Fascynacja zaczęła się, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. Mając kilka lat, ciągle powtarzałam, że jedyne, o czym marzę, to bilet do Peru. W mojej głowie narodził się taki mit, który urzekał mnie coraz bardziej. Może przez jakąś inność, egzotykę? Jest w tym jakaś siła, która przyciąga mnie jak magnes.

Jak myślisz, skąd się bierze?

To chyba sprawa indywidualna. Trafnie określił pojęcie „inności” Kapuściński w eseju „Inny”. Nas fascynuje to samo, co czarnoskórego człowieka. Za przykład mogę podać spotkanie mieszkańca tamtego rejonu świata z kobietą o blond włosach. Jest zaskoczony i pyta, czy są prawdziwe.

A ucieczka od narzucanego nam tempa życia?

To dobre pytanie. Kiedy jestem w Afryce, mam wrażenie, że ludzie są tutaj bliżej pięknego rytmu życia. To taki trochę odpoczynek od zachodniego świata, który zmierza do tego, żebyśmy nawet jedzenie mieli z plastikowych torebek. Żyjemy w biegu. Nie mamy nawet czasu, żeby pochować spokojnie bliskich nam osób. Tak powiedziała mi kiedyś Amerykanka, która postanowiła przeprowadzić się do Senegalu. Jesteśmy w pracy, wychodzimy na dwie godziny, by uczestniczyć w pogrzebie i wracamy do stałego rytmu dnia. Nie mamy czasu, aby coś przeżyć. W Afryce ludzie są blisko siebie. Nawet zwykłe parzenie herbaty, które trwa półtorej godziny, urasta do rangi celebracji życia. Oni zapewne uciekliby ze swojego świata do naszego, ale w tym jest jakaś magia.

Zanim zaczęłaś podróżować, postanowiłaś odejść z pracy w korporacji. Nie bałaś się?

Każdy się boi wielkich zmian, ale cztery lata temu pomyślałam sobie: przeżyję albo nie. W korporacji pracowałam dwa lata, urodziłam córeczkę. Po wyjściu z pracy zdarzało mi się płakać. Narastała we mnie frustracja. Przecież nie po to studiowałam, uczyłam się języków obcych, żeby przez osiem godzin robić kopiuj/wklej. Zanim trafiłam do korporacji, byłam wolontariuszką u Salezjanów. Wyjechałam do Peru z projektem. Wtedy miałam poczucie, że to, co robię, ma sens. Ta frustracja pomogła mi podjąć decyzję: teraz albo nigdy.

Stworzyłaś etniczny butik KOKOworld. Projektując, pełnymi garściami czerpiesz z wielokulturowości. Czy muzyka etniczna również cię inspiruje?

Muzyka jest dla mnie bardzo ważna. To właśnie dla niej pojechałam w swoją pierwszą podróż do Mali. Emocji, jakie wywołuje we mnie ta muzyka, nie da się opisać. Raz usłyszałam ją w radiowej Trójce u Marcina Kydryńskiego. Wtedy stwierdziłam, że jadę na Festiwal Muzyki Etnicznej w Timbuktu na Saharze. Podróż dała mi siłę i utwierdziła w przekonaniu, że można robić to, co się kocha. Dlatego też muzyka inspiruje mnie nie tylko w życiu, ale i w moich projektach.

 

A czy w polskim folklorze również znajdujesz jakieś inspiracje?

W tej kwestii jestem absolutnie na tak. Uwielbiam kolory i wzory. To nie jest tak, że podobają mi się tylko azteckie printy. Wystarczy spojrzeć na przepiękne wzory łowickie. To wzajemnie się przenika. Wszystko, co wypływa z ducha, jest dobre.

 

Wspominałaś o podróży do Timbuktu. Czym różnią się twoje wspomnienia od tego, co pokazano w filmie podczas tegorocznej AfryKamery?

To, co zobaczyłam w filmie znacznie różni się od moich przeżyć. Do Timbuktu wybrałam się rok przez wybuchem konfliktu. Na Festiwal Muzyki Etnicznej jechałam z muzykami i innymi uczestnikami tego wydarzenia. Płynęliśmy przez Niger trzy dni, widziałam szczęśliwych mieszkańców. Dzieciaki grały w piłkę, wielu ludzi cieszyło się, że coś się dzieje. Filmowe „Timbuktu” znacznie różni się od moich wspomnień.

Dlaczego wciąż istnieje podział na „my” i „oni”?

Nie tylko my używamy takiej opozycji. Oni też tak nas określają. Gdziekolwiek jestem, słyszę, że „idzie biały człowiek”. Tak naprawdę nie da się oderwać od naszych korzeni i miejsca, w którym się wychowaliśmy. Ja zawsze będę dziewczyną z Krakowa, chociaż mam swoje pasje i w związku z tym podróżuję. To się nie zmieni.

Czy „Timbuktu” jest skierowany do określonej grupy odbiorców?

Film pod względem estetycznym jest piękny. Oczywiście warto pójść dla samych tego typu walorów, jednak zapewne najliczniejszą grupę będą stanowiły osoby zainteresowane tym obszarem kulturowym i ceniące kino światowe. Ja sama zastanawiam się nad tym, jak odbierają go osoby, które nigdy nie były w tej części świata.

Raczej jako miejsce niebezpieczne.

Myślę, że boimy się tego, czego nie znamy. Boimy się tego, co jest inne. Wszystko co wiemy, opieramy na wiedzy z mediów. A te kreują niezbyt pozytywny obraz krajów Południa. Trzeba odczarowywać lęk, który nam towarzyszy.

Jeden z utworów promujących film, „Timbuktu Fasso”, pomimo opowiadania smutnej historii, emanuje spokojem.

Taki spokój emanuje również z filmu, pomimo tych straszliwych rzeczy, które w nim się dzieją. Ukazane jest skupienie ludzi, ich gotowość na przyjęcie tego, co da los. Kiedy jadę w ten rejon świata, spokój jest czymś niezwykłym.

 

Czyli to właśnie „Timbuktu” skradł twoje serce, jeśli chodzi o AfryKamerę?

Przyznaję, że długo czekałam, aby w końcu zobaczyć ten film. Już wtedy, kiedy dopiero był nominowany do Oscara. Czułam, że to będzie świetny, poruszający obraz. Nie pomyliłam się.