Natalia Czerwonka: Następny cel to igrzyska w Korei! [Rozmowa]

Natalia Czerwonka jest wicemistrzynią świata i olimpijską w łyżwiarstwie szybkim. Jednak przede wszystkim jest mistrzynią w pokonywaniu przeciwności. Podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Vancouver w 2010 roku drużyna z Natalią w składzie zdobyła brązowy medal, ale Natalia go nie otrzymała, ponieważ była rezerwową i nie pojawiła się na lodzie. Cztery lata później zdobyła srebro i zasłużyła na nie jak nikt inny. Kilka miesięcy temu uległa poważnemu wypadkowi: jadąc rowerem, uderzyła w ciągnik i doznała urazu kręgosłupa. Teraz już trenuje i myśli o kolejnych sukcesach.

Rafał Worobiec, LoveKraków.pl: W Twojej karierze widać wyraźnie dwa przełomowe momenty. Mówię oczywiście o medalu z Soczi po tym, jak nie miałaś okazji pokazać swoich umiejętności w Vancouver i teraz powrót do treningów po tym strasznym wypadku. Było w Twoim życiu więcej takich momentów?

Natalia Czerwonka, medalistka olimpijska: Vancouver było dla mnie przełomowym momentem. Po pierwsze, przylgnęło do mnie miano rezerwowej, którego jak najszybciej chciałam się pozbyć. Po drugie, miałam jasno określony cel, do którego dążyłam. Na początku jednak nie było kolorowo. Potrzebowałam roku na to, aby wyjść z apatii do sportu i do treningów. Udało mi się dokonać tego samej, bez żadnej pomocy.

Dlaczego nie miałaś wsparcia?

Bo oczywiście nikt nie zapytał, czy potrzebna pomoc, a może psycholog. Wiem, może nie prosiłam, ale z natury sportowcy nie lubią pokazywać swoich słabości. To trenerzy i ludzie z naszego najbliższego otoczenia powinni takie rzeczy zauważyć. Jedyną osobą, która zareagowała, był mój tato. Ale było, minęło. Wyciągnęłam wnioski i rzuciłam się w wir szaleńczej pracy. Dopięłam swego, zdobyłam medal Mistrzostw Świata w 2012 i 2013 roku oraz ten upragniony, wymarzony medal Igrzysk Olimpijskich. I już nikt nie powie „ta rezerwowa z Vancouver”. Byłam spełniona.

Jakie miałaś plany przed wypadkiem i co się zmieniło w Twoim życiu po tym wydarzeniu?

Między igrzyskami w Vancouver a tymi w Soczi byłam jedyną z grona swoich koleżanek z kadry, która nie uległa żadnej poważnej kontuzji. Bez utrapień i z czystą głową czekałam na Soczi. Zdobyłam tam medal i miałam chęć na dalsze sukcesy. Chęć, która drastycznie została zahamowana. I tak jak to było cztery lata wcześniej – wierzę, że gdzieś jest przygotowany dla mnie jakiś plan. Tak widocznie miało być.

Jeśli chodzi o drugą część pytania, to zmieniło się bardzo wiele. Cieszę się z każdego dnia, kiedy mogę zrobić trening. Ta przerwa uświadomiła mi, jak ważny dla mnie jest sport i jak moje życie wyglądałoby bez niego. Mogę w pełni świadomie powiedzieć, że jestem uzależniona od tej mojej miłości i chwile bez niej są dla mnie stracone.

Sport to nie tylko duże obciążenia fizyczne. To przede wszystkim walka z przeciwnościami. Właściwie w każdym tygodniu zdarzy się trening, który kompletnie nie idzie, jakiś drobny uraz, ból. Czasem zdenerwuje trener, kolega z drużyny. Jak sobie z tym radzisz?

Muszę się przyznać, że jestem typem pracoholika. Bardzo dużo czasu zajęło mi uświadomienie, że dzień odpoczynku to również bardzo istotna sprawa. Czasem dalej jest ciężko, ale pracuje nad tym (śmiech). Dla mnie takie przeciwności losu są bardzo motywujące – chociażby sytuacja z Vancouver, która mnie ukształtowała i zmieniła jako sportowca.

Po takich ciężkich dniach na treningu, kiedy nic mi nie wychodzi, chce się płakać i jestem zła na cały świat, zawsze „wychodzi słoneczko” – bo przecież musi kiedyś wyjść. I czuję się wtedy jakbym dostała wiatr w żagle. I to cieszy, bo dzięki temu potrafimy odróżnić te dobre momenty od złych. A czy ten medal cieszyłby tak bardzo, gdyby było lekko i cały czas z górki?? Na pewno nie! I to jest właśnie w sporcie najpiękniejsze.

Jakie cechy powinien posiadać człowiek sukcesu? Nie mam wątpliwości, że jesteś kimś takim.

Bardzo dziękuje za ten komplement. Przede wszystkim trzeba być upartym, konsekwentnym, systematycznym, posiadać dużą motywację wewnętrzną w dążeniu do celu. A najważniejsze – trzeba głęboko wierzyć w to, co się robi, bo bez tego ani rusz. Myślę, że każdy człowiek sukcesu jest pewnego rodzaju świrem. Bo kto wstaje nad ranem, aby zrobić trening? Kto trenuje po 5 godzin dziennie i podporządkowuje swoje życie – jedzenie, spanie, czas wolny lub raczej jego brak, rodzinę – tylko pod sport?

Sprawiasz wrażenie osoby, której nie da się złamać. Bardzo silnej psychicznie. Czy organizm ludzi, których my, kibice, uważamy za idoli, jest w pełni odporny na wszelkie upadki?

Niestety nie jest, ale na pewno sportowcy nie lubią pokazywać tego na zewnątrz. Jeżeli już to robią, to z ogromnym trudem. Nie tak dawno przeprowadzano ze mną wywiad, podczas którego nie wytrzymałam i poleciały łzy. Byłam bardzo zła na siebie, że pokazałam swoja słabą stronę, ale, niestety, nie wszystko da się ukryć.

Sport jest wyidealizowany. Kibice nie widzą tych trudnych, ciężkich momentów i mają przed oczami wizję bohaterów, którym wszystko idzie gładko. Niestety, jest to bardzo mylny obraz. Mamy słabsze dni. Szczególnie kobiety, kiedy bywamy rozdrażnione, chce nam się płakać i jedynie lampka wina może nas uratować. Najważniejsze, aby po takiej chwili załamania podnieść się i iść dalej. Te momenty są nieuniknione, zarówno w sporcie, jak i w życiu.

Bardzo mi się spodobał filmik, który jakiś czas temu zamieściłaś. Masz ubrane grube skarpety i łyżwiarskim krokiem poruszasz się po desce. To Twój patent czy ćwiczenie często stosowane wśród łyżwiarzy?

Tak, to jest element treningu, bardzo często stosowany przez łyżwiarzy szybkich. Najczęściej jest to środek zastępczy, kiedy w Polsce nie ma lodu lub kiedy latem jest mokro i nie da się jeździć na rolkach. To takie trochę udawanie, że jeździ się na łyżwach. W mojej obecnej sytuacji jest to mój główny środek treningowy, podczas którego choć trochę imituję jazdę na łyżwach. Bardzo ten trening mnie cieszy, ponieważ zbliża mnie w stronę łyżwiarstwa.

Nie trudno zauważyć, że lubisz też jeździć na rowerze. Osiągnęłaś duży sukces w mistrzostwach Polski amatorów. Wiążesz jakieś plany także z tą dyscypliną?

Bardzo lubię. Choć tak naprawdę z początku rower miał być tylko metodą na bardzo mocne i intensywne treningi. W czerwcu podczas startu na pierwszych swoich zawodach kolarskich miałam tremę większą niż przed Igrzyskami, wkraczałam w nieznane. Bardzo miło wspominam ten wyścig. Następnym wyścigiem były Mistrzostwa Polski na Szosie w Sobótce, które w kategorii amatorów wygrałam i podczas tej imprezy zostałam zauważona przez Prezesa Polskiego Związku Kolarskiego – Wacława Skarula.

Prezes skierował mnie na tor do Pruszkowa do trenera kadry, Grzegorza Ratajczyka. Bardzo miło wspominam moment spędzony na torze i naukę techniki. Podobała mi się wizja wystartowania w torowych Mistrzostwach Polski i sprawdzenie swoich możliwości. Miała to być swojego rodzaju odskocznia od codzienności.

Mocno kibicujesz przedstawicielom innych dyscyplin, co można dostrzec po twoich wpisach na portalach społecznościowych. Czy sukcesy innych polskich sportowców w jakiś sposób nakręcają też Ciebie do ciężkiej pracy i zdobywania medali?

Oczywiście! Wolę naszych, polskich sportowców od zagranicznych idoli. Kiedy zaczynałam trenować moim wzorem była Otylia Jędrzejczak, która zdobyła swój złoty medal na Igrzyskach jako 16-latka. Pamiętam również momenty, kiedy układałam sobie trening tak, aby wrócić i oglądać Puchar Świata, na którym startowała Maja Włoszczowska. Nie wspominając już o Królowej Śniegu – Justynie Kowalczyk, która jest wzorem waleczności. Myślę, że polscy sportowcy są mistrzami pokonywania przeciwności losu. Nie mamy wielu obiektów, tras do uprawiania sportu, a jednak jesteśmy mistrzami.

Jesteś bardzo aktywna w mediach społecznościowych. Z czego to wynika? Chcesz być bliżej swoich kibiców? Po prostu lubisz spędzać w ten sposób wolny czas? Może jeszcze inny powód?

Myślę, że jest to taki ogólny trend, jaki zapanował w naszym świecie. Sportowcy chcą być również bliżej swoich kibiców. Chcą pokazywać im drogę, jaką przechodzą do zdobycia sukcesu. Dzięki temu kibic widzi więcej niż tylko sportowca cieszącego się z medalu.

Nadal studiujesz na AWF w Krakowie?

Tak, studiuję w Krakowie. Jestem na II roku studiów magisterskich. Mam jednak nadzieję, że moja przygoda z Krakowem, który tak bardzo lubię, szybko się nie skończy. Mam plany rozwijać się dalej i to właśnie w Krakowie.

Wiesz, kiedy będziesz mogła wrócić na lód? Jak bardzo Ci tego brakuje?

Chciałabym już w grudniu jeździć na łyżwach, ale to są tylko plany. Na razie czeka mnie rehabilitacja szyi. Już się cieszę z tego, że jeżdżę na rowerze stacjonarnym, ćwiczę na siłowni i mam bardzo dużo ruchu. Łyżew brakuje bardzo, jednak wiem, że przyniosą mi jeszcze wiele radości. Można powiedzieć, że to taka rozłąka, aby bardziej zatęsknić.

Jakie teraz stawiasz przed sobą cele?

Następny cel to Igrzyska w Korei!

Nawet nie będę pytał, czy uda się go zrealizować. Życzę tylko jak najmniej przeszkód na tej drodze. Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.