Przez miasto przejedzie dziś grupa rowerzystów w ramach „Świetlanej Październikowej Masy Krytycznej”. Jej ostateczna forma nie została jeszcze ustalona, bo urząd odrzucił wniosek o wydanie na nią zgody. O tym, co rowerzystom nie podoba się w Krakowie i czemu chcą wyjechać na ulice w ostatni piątek przed dniem Wszystkich Świętych, mówią w rozmowie z LoveKraków.pl Łukasz Dudziński i Grzegorz Mazur zaangażowani w organizację wydarzenia.
Jakub Drath, LoveKraków.pl: Czemu ma służyć piątkowy przejazd rowerzystów?
Grzegorz Mazur: Temu, czemu w ogóle służy Masa Krytyczna, organizowana w Krakowie od ponad dziesięciu lat. Ona ma zwrócić uwagę na niewłaściwą politykę transportową miasta, gdzie wyraźnie promowany jest transport samochodowy, co prowadzi do korków i zanieczyszczenia powietrza. Domagamy się bardziej zrównoważonego podejścia, więc walczymy nie tylko o prawa rowerzystów, ale też pieszych i pasażerów komunikacji miejskiej.
Dlaczego rowerzyści chcą jechać w rejonie dużych krakowskich cmentarzy, gdzie i tak będzie duży ruch?
GM: Trasa na odcinku przy cmentarzu Rakowickim prowadzi ulicą wyłączoną z ruchu, tam najmniej przeszkadzamy. Natomiast dalsze kawałki to rejony rowerowo wykluczone, infrastruktura jest absolutnie nieadekwatna do potrzeb. Chcemy pokazać, że dojechanie do cmentarza Batowickiego dla rowerzysty jest bardzo trudne.
Po ogłoszeniu informacji o przejeździe i jego trasie pojawiło się mnóstwo komentarzy bardzo nieprzychylnych wobec rowerzystów.
Łukasz Dudziński: My nie wykluczaliśmy negocjacji trasy. Wręcz przeciwnie, co miesiąc podkreślamy, że jeśli trasa jest problematyczna, jest możliwość modyfikacji. Teraz urzędnicy zupełnie nie wzięli tego pod uwagę i odrzucili nasz wniosek, zasłaniając się względami formalnymi. W naszej opinii źle zinterpretował ustawę o zgromadzeniach publicznych, co, jak zakładamy, potwierdzi sąd.
GM: Z drugiej strony – przed rokiem Masa Krytyczna zmieniła trasę, rowerzyści przejechali tylko ulicami Starego Miasta. Czy korki były z tego powodu mniejsze?
Można zrozumieć kierowców, którzy wtedy i tak stoją w korkach, że denerwują się z powodu kolejnego utrudnienia.
GM: No tak, ale wtedy mówimy o emocjach, a my chcemy przejść do dyskusji merytorycznej o tym, co faktycznie należy zrobić. Ja się też często denerwuję, kiedy samochody stoją zygzakiem tak, że nie da się ich ominąć. Ale nie robię z tego powodu afery.
Te emocje są o tyle istotne, że wpływają na ogólny obraz rowerzystów w mieście. Czy środowisko nie strzela sobie samo w kolano, nie utrudnia sobie osiągania własnych celów?
GM: Będziemy mieli negatywną opinię u pewnej grupy osób i to jest nie do uniknięcia. Tak jest z każdą działalnością na polu publicznym. Mnie to nie cieszy, ale nie mam zamiaru z tym walczyć. A czy w ten sposób szkodzimy środowisku? Mam wrażenie, że samo to pojęcie jest trochę przereklamowane. Ludzie jeżdżący na rowerach mają różne poglądy, różne interesy. Nie czujemy się reprezentantami „środowiska rowerowego”, ponieważ ono nie istnieje. Tak jak nie uważamy, by takim reprezentantem mogło się czuć stowarzyszenie Kraków Miastem Rowerów. Na masę przyjeżdżają po prostu ci, którzy uważają to za właściwe i słuszne.
W dalszym ciągu organizujecie te przejazdy w ostatnie piątki miesiąca, choć część rowerzystów zrezygnowała z tej formy nacisku. Na co chcecie w ten sposób zwrócić uwagę?
ŁD: Po referendum specjalnie powołany zespół pod kierunkiem Marcina Hyły, dobrego eksperta, przygotował pięcioletni plan rozbudowy infrastruktury rowerowej. Postulując, że te inwestycje powinny zostać wpisane do Wieloletniej Prognozy Finansowej miasta, bo tylko to gwarantuje, że one rzeczywiście będą realizowane. Tak się nie stało i to jest nasz cel krótkoterminowy W przeciwnym razie każdy kolejny budżet może wywrócić te plany. Wynik referendum nie przekłada się na rzeczywistość.
Musicie chyba jednak przyznać, że jeśli chodzi o infrastrukturę rowerową, sporo się w mieście dzieje. Oprócz ścieżek powstają też kontrapasy, stojaki i różne drobne ułatwienia.
GM: Ja się oczywiście cieszę z kontrapasów, ale to tani środek, dający się zaplanować w pojedynczym budżecie. Natomiast już skomunikowanie północy Krakowa to duży wydatek i tam będą potrzebne kilkuletnie inwestycje.
ŁD: Problemem jest m.in. kompletny brak ułatwień dla rowerzystów na Alejach. Nie mogą korzystać z buspasów, więc jeżdżą między samochodami a autobusami, co jest bardzo niebezpieczne. Albo wybierają wąski chodnik. Tam potrzebna jest osobna ścieżka rowerowa. W mieście jest też mnóstwo czarnych dziur: jest ścieżka, nagle jej nie ma, za 200 metrów zaczyna się znowu.
Tego, że jest jeszcze wiele do zrobienia, nie negują też ci, którzy zrezygnowali z organizowania masy. Chodzi chyba o ocenę ogólnej tendencji: czy w Krakowie sytuacja rowerzystów zmienia się na plus?
GM: Tak, ewidentnie zmienia się na plus, ale po pierwsze zbyt wolno, po drugie – w sposób mało przewidywalny. Poza tym, część zmian jest nieprzemyślana, np. urywające się pasy rowerowe wzdłuż ulicy Reymonta.
Jakie są w takim razie trzy punkty w mieście, które najbardziej potrzebują dużej rowerowej inwestycji?
GM: Wymieniłbym przejazd wzdłuż al. 29 Listopada. Stworzenie jakiejś trasy wzdłuż Alej, czy to poprzez realną możliwość przejazdu równoległymi ulicami, czy poprzez jakąś formę udostępnienia samej ulicy. Trzecia sprawa to bardzo nieprzyjazna dla rowerzystów ulica Kamieńskiego. Oczywiście, nam zależy na realizacji całego planu zespołu Marcina Hyły.
Wróćmy do samej dzisiejszej masy. Jaką będzie miała formę?
ŁD: Wiele będzie zależało od tego, ile osób przyjedzie, spodziewamy się około 100-150. Będziemy reagować na bieżąco. Nie wykluczamy, że podzielimy się na grupy po 15 osób, ale może być nawet i tak, że rozwiążemy całe zgromadzenie. Na pewno nie zrobimy niczego niezgodnego z prawem.