Pierwszeństwo przed przejściem to wyrównanie obowiązków [Rozmowa]

Łukasz Zboralski fot. brd24.pl

Wchodzące w życie 1 czerwca zmiany w kodeksie drogowym wywołują duży sprzeciw części kierowców. O argumentach, jakie najczęściej pojawiają się w komentarzach, rozmawiamy z Łukaszem Zboralskim, redaktorem naczelnym portalu brd24.pl, poświęconego tematyce bezpieczeństwa ruchu drogowego.

Jakub Drath, LoveKraków.pl: Myśli Pan, że piesi zaczną teraz gremialnie wchodzić przed jadące samochody? Taką przyszłość zapowiadają przeciwnicy zmian.

Łukasz Zboralski, brd24.pl: Myślę, że osoby, które nie chcą podporządkować się nowemu prawu albo go zupełnie nie rozumieją, bo przez dekady były wychowywane przez wadliwie skonstruowane prawo w poczuciu, że jedna strona ma uważać bardziej, same stwarzają ten problem. Przedstawiają wizję, że ludzie będą chcieli się zabijać, po czym – na podstawie własnej projekcji – próbują udowadniać, że prawo będzie złe. Moim zdaniem nigdzie takiej sytuacji nie obserwowano, a wyniki były dokładnie odwrotne, czyli bezpieczeństwo się poprawiało. Litwa jest świeżym tego przykładem – tam relatywnie niedawno w podobny sposób zmieniono prawo i przyniosło to ok. 50-procentowy spadek liczby osób zabitych na przejściach dla pieszych. To wskazówka dla nas, że sytuacja się poprawi, a nie pogorszy. Oczywiście, że część osób może tego prawa nie zrozumieć, i to zarówno wśród kierowców jak i pieszych. Ale od tego jest państwo, by przeprowadziło kampanię – której nam mimo zapowiedzi do tej pory nie zaserwowano – żeby wytłumaczyć dokładnie te zmiany. Podsumowując: nie uważam, żeby tworzenie nowego prawa, które zmusza kierowców do większej ostrożności, a z pieszych nie zdejmuje żadnych obowiązków, miało nagle skłonić ludzi do tego, żeby ryzykowali swoim życiem i zdrowiem.

Dlaczego to kierowca ma się zatrzymać, skoro kieruje pojazdem, który waży znacznie więcej niż pieszy i jego droga hamowania jest wielokrotnie dłuższa? Wielu przedstawia to jako absurd.

No to niech każdy z takich kierowców odpowie sobie na pytanie, dlaczego wjeżdża na zielonym świetle na skrzyżowanie, skoro z poprzecznej ulicy może wyjechać TIR? Przecież jest większy. To jest pokrętna logika, która kazałaby nam uważać darwinowsko, że kto ma większy pojazd na drodze, ten rządzi. Tak przecież nie jest, kierowcy ciężarówek mają narzucone znacznie większe ograniczenia niż kierowcy samochodów osobowych – mają tachografy i ostrzejsze ograniczenia prędkości.

Zresztą błędne jest już samo założenie, że to ktoś kosztem kogoś będzie coś musiał robić na drodze. To nieprawda. Zmieniając prawo wyrównujemy obowiązki w pewnym miejscu na drodze, jakim jest przejście dla pieszych, po to, żeby mieć dwa bezpieczniki w systemie. Jeśli jeden nie zadziała, to zostaje drugi. W dotychczasowym systemie mamy tylko jeden taki bezpiecznik, czyli obowiązki pieszego, a obowiązki kierowcy są zminimalizowane, co wynika z wadliwego za czasów PRL przetłumaczenia Konwencji Wiedeńskiej. Na problem, który to wadliwe tłumaczenie nam spowodowało, od lat zwracali uwagę eksperci m.in. śp. RPO Janusz Kochanowski. I dopiero teraz udaje nam się ten problem rozwiązać.

Z tych argumentów można wysnuć założenie, że pieszy uważa na przejściu. Tymczasem w komentarzach regularnie pojawiają się skargi na nieuważnych pieszych przechodzących przez przejście ze wzrokiem wbitym w ekran telefonu.

Właśnie dlatego mówię o dwóch bezpiecznikach w systemie, że zarówno pieszy jak i kierowca mogą popełnić błędy. Dziś popełnienie błędu przez pieszego może być ukarane śmiercią, a kierowca może być uznany za zupełnie niewinnego, nawet jeśli do wypadku dojdzie na pasach. To jest zło systemu, który wykształciliśmy. Za Odrą – we wszystkich zachodnich krajach UE czy u Skandynawów – wygląda to inaczej, dzięki czemu odsetek ginących pieszych w wypadkach jest znacznie mniejszy. To jasne, że nie wszyscy piesi uważają przed przejściem dla pieszych, ale z grupy kierowców nie uważa tam większość! Jak wiemy z badań Instytutu Transportu Samochodowego, ponad 90 procent kierowców nie tylko nie zwalnia przed przejściami dla pieszych, ale przekracza w ich okolicach dopuszczalne prędkości. Z tego samego badania wiemy natomiast, że średnio 1 procent pieszych słucha muzyki na przejściach dla pieszych, a 5 procent korzysta z telefonu. Więc z kim mamy poważniejszy problem? Oczywiście nie uważam, że pieszy powinien patrzeć w ekran lub słuchać głośno muzyki podczas przechodzenia przez przejście – i dobrze, że nowe regulacje tego zakażą, zwracając uwagę i na ten problem rozproszenia uwagi.

A co z pieszymi, którzy stoją przy przejściu, ale wcale nie zamierzają przechodzić? To też jedna z częstszych obaw.

Ja to nazywam syndromem dwóch staruszek. Z internetowych wpisów kierowców można by wnioskować, że przy każdym przejściu w kraju stoją dwie staruszki, które nie zamierzają przejść. I to jest wielka zmora polskich kierowców, którym trudno się jeździ, bo chcą być dobrzy dla staruszek, a nie mogą. Takie sytuacje mi się czasem zdarzają, ale wtedy spokojnie dojeżdżam, widzę, że nie zamierzają wejść, więc nawet nie muszę się zatrzymywać, tylko jadę dalej. I taką zasadę polecam każdemu.

Na marginesie – żaden z tych internetowych kierowców zmagający się z plagą czatujących przy pasach staruszek, jakoś ich nie rozjeżdża. No jak oni to robią? Skoro boją się nowej regulacji, która nakaże im tam ostrożność?

Nie obawia się Pan paraliżu w tych miejscach, gdzie ruch pieszy jest szczególnie duży? Krakowscy kierowcy mają takie zastrzeżenia np. w odniesieniu do ulicy Pawiej, w sąsiedztwie dworca i galerii.

Odwracam zawsze to pytanie i pytam kierowców: co w takim razie robicie tam dzisiaj? Wymuszacie pierwszeństwo? Ryzykujecie zdrowie czy życie pieszego, a swoje więzienie? Są miejsca, gdzie ruch pieszy i samochodowy jest ogromny, ale proponuję wtedy nie narzekać na konieczność zachowania ostrożności, tylko zwrócić się do zarządcy drogi, że potrzebne jest tam inne rozwiązanie, np. sygnalizacja świetlna. Ale przede wszystkim musimy sobie odpowiedzieć na pytanie cywilizacyjne – a dlaczego to ludzie siedzący za kierownicą mają jechać, a piesi mają stać? Kto tak powiedział? Dlaczego osoba w samochodzie ma dotrzeć do celu przed tą, która idzie piechotą? Ja tego zupełnie nie rozumiem. To jest nam do tego stopnia wdrukowane w Polsce, że kiedy dojeżdżam do przejścia dla pieszych i zatrzymuję się, bo widzę, że ktoś dochodzi do przejścia, ci piesi starają się szybciutko przemykać, żeby jak najszybciej zrobić mi miejsce. Dlaczego starsza osoba miała tam czekać, a ja, zdrowy, w średnim wieku, mam przejechać pierwszy? Przecież na autostradzie nie ma przejść, one są w obszarach zabudowanych głównie – tam, gdzie ludzie żyją, chodzą do sklepu, sąsiadów, szkoły…

Jak to wygląda w innych krajach? Pojawia się argument, że takie przepisy może i sprawdzają się na Zachodzie, ale tam jest inna mentalność. A w Polsce każdy pieszy myśli, że jest „świętą krową”.

To jest oczywista manipulacja, ponieważ mentalność się kształtuje. Ludziom w Polsce się wmawia – i o zgrozo robią to do dziś ludzie ze środowiska związanego z bezpieczeństwem ruchu drogowego – że nie powinniśmy zmieniać prawa i egzekwować jego przestrzegania, tylko edukować te małe dzieci, a jak one już będą starcami, to to wszystko zadziała. Na Zachodzie ukształtowano mentalność tak, że wszyscy się zgodzili co do tego, że są obszary zabudowane, gdzie jest wielu niechronionych uczestników ruchu i powinna tam obowiązywać prędkość maksymalnie 50 km/h, bo powyżej niej ryzyko śmierci w wyniku potrącenia radykalnie rośnie. Drugi konsensus jest taki, że są miejsca, gdzie te potoki ruchu się przecinają i tam potrzebna jest szczególna ostrożność. Zwłaszcza uważać musi kierowca, który jest uczestnikiem ruchu przeszkolonym i egzaminowanym. A po przejściu może się poruszać taka osoba jak np. prof. Vetulani, który miał jaskrę i który zginął w wypadku na pasach. I zrozumienie tego, dlaczego tak robimy faktycznie uczyniło pieszych na Zachodzie „świętymi krowami”, ale w tym pozytywnym sensie, że ludzie tak cenią zdrowie i życie innych osób, a prawo nauczyło ich takiej kultury, że poruszając się samochodami w obszarze zabudowanym zwalniają i przepuszczają. Mówi się, że w Polsce są „świętymi krowami” – nie, przeciwnie, u nas pokornie czekają, świętymi krowami u nas przez dekady byli kierowcy i dlatego części z nich trudno się pogodzić z sytuacją równouprawnienia. To okropne, ale to minie. Mogę się założyć, że za pięć lat ludzie będą się dziwić, iż w ogóle można było inaczej jeździć. I że niektórzy będą się mocno wstydzić swoich słów sprzed lat.

Mam jeszcze pytanie w sprawie infrastruktury. Przeciwnicy nowych przepisów argumentują, że takie uregulowania to można wprowadzać tam, gdzie większość przejść przebiega pod ziemią lub nad ziemią. Proponują też likwidację nadmiaru przejść.

Trend w całej Europie jest wręcz odwrotny. W krajach, które mają lepszą sytuację na drogach, żyje się w miastach przyjemniej, likwiduje się przejścia nadziemne i podziemne, a ruch reguluje się w taki sposób, żeby to nie przeszkadzało ludziom. Ale faktem jest, że zmiana prawa jest tylko jednym z kroków, jakie trzeba wykonać w Polsce. Poprawa przejść dla pieszych jest równoległą potrzebą, naturalnym etapem. Mam nadzieję, że kiedy wejdą w życie nowe przepisy, pociągnie to za sobą silną presję na zarządców dróg. Do tej pory nikt tego nie chciał, teraz już będą chcieli wszyscy – i kierowcy, i piesi. Zadaniem państwa i samorządów będzie likwidowanie niebezpiecznych przejść – tam, gdzie piesi przechodzą teraz przez dwa, trzy, czasem cztery pasy bez sygnalizacji, albo zmienianie organizacji ruchu, np. zmniejszanie liczby pasów tuż przed przejściem, spowalnianie fizyczne ruchu. Bo jakaś część osób celowo łamie przepisy na drodze, ale zdarzają się też błędy. A jeśli infrastruktura nie pozwala na popełnienie takiego błędu, to takich sytuacji jest siłą rzeczy mniej. Mamy całą masę krajów z takimi regulacjami, jakie teraz będą obowiązywać w Polsce, czasem znacznie dalej idącymi – Francja, Niemcy, Belgia, Holandia, cała Skandynawia – i da się tam spokojnie jeździć i chodzić pieszo, a ginie mniej ludzi, a o to przecież nam tutaj chodzi. Tak naprawdę mam wrażenie, że głośny sprzeciw wyraża mniejszość społeczeństwa, a większość Polaków nie chciałaby grozić palcem osobie, która stoi przed przejściem i uznawać, że to ona „rządzi” na drodze i od jej zachcianki zależy, czy ktoś na pasy wejdzie. Musimy być dla siebie mili, próbować się zrozumieć i porozumieć – nowe prawo to właśnie ma wymusić.

News will be here