„Zorientowałam się, że byłam tylko przystawką do dania głównego"

Alicja Szczepańska i Łukasz Gibała, 2018 rok fot. Krzysztof Kalinowski

Do rady miasta dostała się z listy Łukasza Gibały. Z biegiem czasu ich drogi się rozchodziły, aż w końcu została radną niezależną. We wtorek Alicja Szczepańska uznała, że efektywniej jest być w klubie radnych i tak oto trafiła do Koalicji Obywatelskiej, jej lewego ramienia.


Dawid Kuciński: Dlaczego zdecydowała pani o dołączeniu do klubu Koalicji Obywatelskiej w krakowskiej radzie miasta?

Radna Alicja Szczepańska: Nie powiem nic odkrywczego na ten temat. Rok byłam radną niezależną, niezrzeszoną. W polityce bardzo trudno jest być samotnym wilkiem. Wszyscy mają jakieś zaplecze i wsparcie, a ja o wszystko musiała walczyć trzykrotnie bardziej niż inny radni. Byłam więc w trudnej sytuacji. Muszę powiedzieć, że byłam kuszona przez różne kluby i organizacje, które nie wyszły do rady miasta.

Jakie możliwości to otwiera? Bo nie będę pytał o cenę…

Nie kupiono mnie, nic z tego nie mam.

Dobrze, to zostaje pierwsza część pytania.

Zwiększy się przede wszystkim poparcie dla moich inicjatyw i forma oddziaływania na inne kluby. W działaniach, którymi się zajmuję, potrzebna jest ingerencja wyższego szczebla. Do tej pory odbijałam się od ściany, a nie zamierzam tracić czasu na pisanie rezolucji, których nikt później nie traktuje poważnie. To udawanie, że coś się robi. W swojej działalności stawiam na skuteczność, a nie mnożenie pism.

Ważne było również to, że znamy się z Barbarą Nowacką, w 2016 roku organizowaliśmy strajki kobiece. Dobrze nam się rozmawiało. Do tego program Inicjatywy Polskiej i mój jest zbieżny, priorytety są niemal identyczne. Lubię też współpracować z osobami, która są świeże w polityce.

Czym różni się KO od Krakowa dla Mieszkańców, z którego pani odeszła?

Kilka lat spędziłam na protestach ulicznych, ale zdałam sobie sprawę, że one niewiele wnoszą do sfery ustawo- czy uchwałodawczej. Zaparłam się więc, że będę startować do rady miasta. Prowadziłam w tej sprawie rozmowy, zwrócił się do mnie też Łukasz Gibała.

Przyznam, że słabo orientowałam się w polityce i nie znałam go. Poznaliśmy się w czerwcu przed wyborami, zawarliśmy ustne porozumienie, że działamy na zasadzie symbiozy – on daje mi fejm, który zdobył, ja daję poparcie aktywistów, osób z lewej strony zaangażowanych w życie społeczne. Pomogliśmy sobie nawzajem.

Okazało się, że nasze charaktery są różne, cele również. Zorientowałam się, że głównym dążeniem Łukasza jest to, by zostać prezydentem Krakowa, a ja byłam tylko przystawką do dania głównego. Cóż, nie wszystkie małżeństwa wychodzą i lepiej się rozwieść, niż tkwić w toksycznym związku.

Zmiana barw w polityce nie jest niczym nowym, ale w tej lokalnej, gdzie elektorat jest bliżej, może budzić większe emocje. Nie czuje pani, że zdradziła część osób, które oddały na panią głos?

Wydaje mi się, że powinnam być dla ludzi, a nie dla swojego lidera partyjnego czy klubowego. Nie zmieniłam programu, nie zmieniłam światopoglądu. To nie jest przejście na zasadzie posłanki z Lewicy do PiS-u.

Mnie dziwi, że ktoś mówi, że zostawiłam Łukasza. Ludzi powinny interesować wyniki moich działań, a nie to, z kim jestem. Ogólnie chciałabym, aby kluby w radzie były niepartyjne, a ludzi łączyły wspólne działania na rzecz miasta. Żyjemy jednak w takiej rzeczywistości, polityka nie jest czysta i cokolwiek człowiek nie zrobi, na koniec będzie przynajmniej nieładnie pachniał.