Debata z udziałem polityczek była częścią wydarzenia „Rething Migration: How to change the narratives?” organizowanego przez Fundację Pol wraz z Centrum Badań Migracyjnych UJ, Centrum Muzułmańskim w Krakowie oraz przy wsparciu Ashoka Poland.
– Migracje były, są i będą – podkreślała Róża Thun z Polski 2050.
I dodawała, że to zjawisko całkowicie normalne, tymczasem narracje o migrantach głównie prowadzone są obecnie w kontekście słów „bezpieczeństwo” czy „obrona”. – A to sprawia, że zjawisko normalne postrzegane jest jako złe czy niebezpieczne – mówiła. – Niebezpieczne jest nastawianie społeczeństwa na to, że trzeba się bronić, zamiast otwierać oczy i przygotowywać na zachodzące już przecież zmiany.
Thun nie kryła przy tym, że głosowała za paktem migracyjnym, który jej zdaniem „daje pewien porządek” i mógłby sprawić, że kraje przestaną „robić co im się podoba z migrantami”.
– Przypomnijmy sobie o własnej historii, jak my Polacy dużo się przemieszczaliśmy czy byliśmy przemieszczani. Pamiętajmy o tym, robienie sobie wrogów ze wszystkich będzie miało złe skutki – mówiła, dodając, że słyszała o wielu negatywnych doświadczeniach migrantów ze strony polskich służb na granicy czy urzędników. – Ja bym bardzo chciała, żeby te osoby, które w Polsce są, a nie są z Polski, żeby one ten kraj lubiły, żeby współtworzyły nasze społeczeństwo. Ale jeżeli ich kontakt z Polską, np. przez pograniczników, jest złym doświadczeniem, to tak nie będzie i ja się temu nie dziwię. My sobie tym strzelamy w stopę.
Populizm grzechem polityków
Prowadzący spotkanie Mateusz Janicki, aktor Teatru Słowackiego i aktywista związany z Grupą Granica, przytaczał fragment wystąpienia Mariusza Kamińskiego sprzed kilkunastu lat. – „Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy, którzy ubiegają się o status uchodźcy powinni ten status otrzymać. Nie może być jednak tak, że cała machina urzędnicza nastawiona jest na wykazanie, że uchodźca jest oszustem, który chce wyłudzić od naszego państwa jakieś wyimaginowane przywileje” – czytał, pytając polityczki z czego może wynikać taka zmiana nastawienia.
Jak odpowiadała Róża Thun, chodzi o populizm, który jej zdaniem jest obecnie jednym z największych zagrożeń.
– Człowiek jako taki jest moim zdaniem konserwatywny i boi się zmiany. Boi się więc i tych przybyszów, których postrzega jako zmianę. Jeśli kierujemy się populizmem, widzimy że to się bardzo opłaca, to będziemy za tymi niepokojami i lękami ludzi nie tylko iść, ale i je jeszcze bardziej nakręcać. A później będziemy mówić „ja was przed tym będę bronił”. To się w polityce po prostu bardzo opłaca – tłumaczyła. – Zamiast z podniesioną przyłbicą mówić co jest konieczne, jaka jest rzeczywistość i co musimy zrobić, by ze zmianami sobie poradzić, politycy nakręcają lęki i jeszcze z nich korzystają. Uważam to za grzech śmiertelny polityków.
Jak dodawała posłanka Razem Daria Gosek-Popiołek, zaostrzenie polityki antyimigranckiej widać w wielu krajach, także tych, które uważamy za rozwinięte. Przypominała przy tym, że przed 2015 r. badania wskazywały, że Polacy byli do migracji nastawieni może nie entuzjastycznie, ale byli na przybyszów z zagranicy otwarci, sądząc, że mają oni prawo w Polsce przebywać czy szukać pracy.
– W 2015 r. Prawo i Sprawiedliwość mocno weszło w antyimigrancką politykę, widząc jakie skutki polityczne przynosi to na Zachodzie – mówiła. – Potem ten kurs zaostrzał się coraz bardziej, a obecnie, skoro najważniejsza w społeczeństwa jest obawa o bezpieczeństwo swoje i swojej rodziny, to trzeba znaleźć jakąś figurę obcego, który nam zagraża i z którym możemy sobie poradzić.
Przez imigrantów stracimy pracę?
Jej zdaniem zwrot społeczeństw w tym kierunku to m.in. efekt nierówności i obaw, że przez napływ imigrantów nierówności jeszcze się pogłębią, a życie nasze i naszych bliskich po prostu się pogorszy.
– Prawda jest taka, że jeśli spojrzymy na ścieżki zawodowe osób migrujących zobaczymy, że zaczynają one od bardzo prostych zawodów. Wobec tego w naturalny sposób w pewien sposób rywalizują z tymi, którzy też mają bardzo ograniczone choćby ścieżki awansu – mówiła posłanka.
I dodawała: - Nie dbając o pozycję migrantów na rynku pracy sprawiamy, że po pierwsze są oni wyzyskiwani, a po drugie Polki czy Polacy tracą pracę, bo łatwiej jest nieuczciwemu pracodawcy zatrudnić migranta na czarno, nie odprowadzać składek, bo przecież może ten imigrant nie ma karty pobytu, może pozwolenia na pracę, nie musimy więc przejmować się tym, że pójdzie do inspekcji pracy. Jeśli spojrzymy na osoby pracujące w bardzo prostych zawodach dostrzeżemy, że obawa przed tym, że przyjdą imigrantki i będą się zgadzać na najmniejsze stawki, a one stracą pracę, jest realna. Nieważne czy tak będzie czy nie, czy obawa jest racjonalna czy nie. Jest jednak realna, pojawia się w społeczeństwie, musimy więc znaleźć na nią odpowiedź.
Posłanka Razem podawała przy tym dane, według których luka pomiędzy osobami schodzącymi z rynku pracy a tymi, które na rynek pracy wchodzą, wynosi co roku między 200 a 400 tysięcy osób.
– Są zawody i branże, w których bez imigrantów po prostu nie będziemy mogli funkcjonować. Trzeba zdawać sobie z tego sprawę i mówić o tym otwarcie. Widząc jaka jest sytuacja i wzbudzając nastroje ksenofobiczno-antyimigranckie politycy tak naprawdę podcinają więc gałąź, na której jest polska gospodarka i my wszyscy – podkreślała. – Jeżeli będziemy mieć łatkę społeczeństwa zamkniętego, ksenofobicznego, niechętnego, rasistowskiego, wtedy nikt kto ma wybór nie będzie chciał do nas przyjechać. A poza wszystkimi innymi argumentami jest to dla nas po prostu nieopłacalne.