Zabójstwo niemal doskonałe. Tomasza N. otruła żona

fot. Dawid Kuciński
Cztery lata Tomasz N. przeleżał w ziemi, zanim na poważnie ruszyło śledztwo w sprawie jego śmierci. Tylko jedna osoba od początku nie wierzyła, że zmarł z przyczyn naturalnych. Po 11 latach okazało się, że miała rację.

Rankiem 25 listopada 2006 roku Irena C. natknęła się na leżącego przy drodze mężczyznę. 17 minut po telefonie na pogotowie, o godzinie 7:27 lekarz stwierdził zgon nieznanego, około 40-letniego denata. Jako prawdopodobny powód śmierci podał wychłodzenie.

Prokuratura wszczęła proceduralne śledztwo. Na miejscu odkrycia zwłok nie znaleziono żadnych śladów świadczących o tym, że do jego śmierci przyczyniły się osoby trzecie. Również stan jego ciała nic nie powiedział lekarzowi, którzy przeprowadził sekcję zwłok.

Sprawa zamknięta

4 grudnia w Zakładzie Medycyny Sądowej w Krakowie pojawiła się Renata N., jego żona. Rozpoznała mężczyznę. Zastrzegła przy tym, że nikt z rodziny nie może go zobaczyć. Zgodnie z pouczeniami pracowników ZMS, powinna stawić się na komisariacie, aby złożyć zeznania. Tego jednak nie zrobiła. Podejrzane?

Śledztwo zostało umorzone w marcu 2007 roku. Policjant prowadzący sprawę napisał, że 46-letni Tomasz N. był uzależniony od alkoholu, wręcz nadużywał go. Był też poszukiwany do odbycia kary (został skazany za jazdę po pijanemu). Na miejscu znalezienia zwłok śledczy nic nie znaleźli.

Zdaniem ekspertów z ZSM doszło do ostrego zatrucia alkoholem etylowym. W krwi denata były 4 promile alkoholu. Nie ujawniono żadnych obrażeń ciała. Wszystkie te przesłanki mówiły jasno: kolejna ofiara własnego nałogu. Śledztwo zamknięto.

I to mimo zeznań, które złożyła 8 grudnia 2006 roku Aneta S., znajoma zmarłego.

Długi, choroba, ale…

27-latka opowiedziała policjantowi, że rozmawiała z Tomkiem cztery dni przed jego śmiercią. Wiedziała, że jest uzależniony, ale też miała świadomość, że nie pił od jakiegoś czasu.

Z jej zeznań wynikało, że zmarły prowadził firmę na Pędziochowie – zajmował się elektroinstalacjami. 2006 rok nie był dla niego łaskawy. Zwłaszcza od czasów, gdy poróżnił się z żoną. W końcu przestali ze sobą mieszkać. Zalegał z alimentami i w wyniku postępowania komorniczego stracił firmowy samochód. Nałóg nie pomagał w wyjściu na prostą.

Aneta S. wróciła pamięcią do zdarzenia z czerwca 2006 roku, kiedy to dwóch mężczyzn pobiło Tomasza N. w jego rodzinnej wsi – Baranówce, domagając się kolejnych pieniędzy dla Renaty N. Chodziło o 30 tys. złotych.

S. opowiadała, że gdy umarła matka Tomasza N., kobieta pojechała na wesele, a nie na pogrzeb. Jednak gdy Tomasz N. zniknął, od razu zaczęła poszukiwania. – Aż sąsiedzi się dziwili – stwierdziła Aneta S.

Ona zresztą też chciała ustalić, co się wydarzyło. Szukała Tomasza jakiś czas. O tym, że Tomasz N. nie żyje, dowiedziała się dopiero od pracowników ZMS. Dodatkowo usłyszała, że jego żona zastrzegła, aby nie podawać tej informacji nawet rodzinie. Aneta S. zeznała, że Renata N. specjalnie podała też złą godzinę pogrzebu Tomasza.

Podczas rozmowy z policjantem, Aneta S. od razu stwierdziła, że śmierć mężczyzny nie była z powodów naturalnych ani wypadku. – Moim zdaniem była spowodowana jakimś przestępstwem – powiedziała.

Tym tropem jednak nikt nie zamierzał iść.

„To go zmieniło”

Renatę N. udało się przesłuchać dopiero 7 lutego 2007 roku. Stwierdziła, że mąż był uzależniony od alkoholu i brał leki psychotropowe. Jak powiedziała, „to go zmieniło”. Był agresywny wobec niej i dwójki ich dzieci. Obsesyjnie kontrolował ją na każdym kroku, śledził i sprawdzał bilingi. Powodem miał być romans 37-letniej Renaty z innym mężczyzną – według niej, Tomasz N. uroił go sobie.

Oprócz tego miał znęcać się nad nią psychicznie, grozić śmiercią, wyrzucać z domu i nie dawać żadnych pieniędzy. Sprawa ta trafiła nawet do prokuratury. Jednak po przesłuchaniu świadków – głównie rodziny małżeństwa – postępowanie zostało umorzone. Tomasz N. faktycznie pił i był wulgarny, ale zeznania świadków nie potwierdzały tego, o czym mówiła jego żona.

Mimo wszystko dla policjantów Renata N. wydawała się mieć czyste sumienie, choć zabiła swojego męża i przejęła po nim majątek wart kilkaset tysięcy złotych. Kara miała ją spotkać dopiero w zaświatach.

Śmierć, która przyniosła śmierć

Nektóre sprawy jednak nie dają o sobie zapomnieć. Duchy domagają się sprawiedliwości, męcząc tych, którzy zostali przy życiu. I tak w końcu przez szefa krakowskiego Archiwum X przesłuchana została 27-letnia Magdalena B. Była wiosna 2010 roku. Te zeznania wszystko zmieniły.

– Tomasz N. nie umarł śmiercią naturalną, jak wszyscy uważają – on został podstępnie otruty alkoholem i środkami psychotropowymi przez mojego męża Mariusza B. i Renatę N. – zeznała.

Jak do tego doszło?

Mariusz z Magdą poznali się w 2000 roku, trzy lata później wzięli ślub. On nie był świętoszkiem. W pewnym momencie trafił nawet do aresztu. To tam poznał Tomasza, który odpowiadał za jazdę po pijaku i spowodowanie kolizji.

Dwie pary zaprzyjaźniły się. Dla Magdy B. starsza od niej Renata była ideałem. Opisała ją jako kulturalną, inteligentną, wzorem godnym do naśladowania pod wieloma względami. Co więcej, Magdalena B. potwierdziła to, że jej koleżanka miała romans. Dowiedziała się o tym od samej Renaty. Oznaczało to, że Tomasz N. nic sobie nie uroił, jak opowiadała jego żona.

Magdalena B. wiedziała również o fakcie, że to Renata N. zleciła pobicie Tomasza N. Zapłaciła za to 3 tysiące złotych. Opisała w szczegółach, jak wyglądało poszukiwanie osób, które mogą to zrobić. Wiedziała o tym, bo działo się to w jej mieszkaniu w Nowej Hucie.

„Naszłam na to zabójstwo”

Jak się okazało, Mariusz B. i Renata N. wspólnie zaplanowali też zabójstwo. Za pomoc kobieta zaoferowała znajomemu część pieniędzy z majątku, który zamierzała sprzedać. Zamiast jednak dostać pieniądze, Mariusz B. trafił do więzienia, a następnie powiesił się. Ale o tym później.

Wróćmy do zeznań i końcówki listopada 2006 roku. Magdalena zeznała, że miała spędzić dwa dni u swojej przyjaciółki (24 i 25 listopada), którą poznała na studiach. Kobiety spędziły miły piątek, jednak spokój zmącił telefon Mariusza. Po głosie rozpoznała, że jest pijany albo pod wpływem narkotyków. – Coś kombinował – powiedziała. Zdenerwowana wróciła do domu – do mieszkania na os. Stalowym.

Tam natknęła się na roztrzęsionego Artura B. – to był nowy partner Renaty, z którym oficjalnie była związana od ponad roku. Jak zeznawała, miał czerwoną twarz i palił papierosa. Mąż Magdy stał w salonie, „szalenie” zdziwiony, że kobieta wróciła.

Na podłodze w pokoju na kołdrach i kocu leżał Tomasz N., a jego żona monitorowała czynności życiowe mężczyzny – wiedziała, co robi, z wyksztalcenia była pielęgniarką. Na rękach miała gumowe rękawiczki.

Obok nieprzytomnego 46-latka stała litrowa butelka po spirytusie z domieszką zielonej cieczy. Na szyjkę flaszki założony był dziecięcy smoczek.

Jak się okazało, był to jeden z ostatnich etapów zbrodni. Ta rozłożona była bowiem w czasie. Zaczęła się w domu ofiary, w Baranówce. To właśnie tam otwarto pierwszą flaszkę i podano Tomaszowi drinki wraz z rozgniecionymi psychotropami. Mimo wszystko organizm 46-latka był przyzwyczajony do dużych dawek alkoholu. Zbrodnia przeciągała się zarówno w czasie, jak i przestrzeni – przeniosła do Krakowa.

– Byłam świadoma, że jestem świadkiem zabójstwa – przyznała Magdalena B. Targały nią konwulsje, więc poszła do łazienki. Od Renaty usłyszała, że to „nie był nawet człowiek” i że nie chciała czekać, aż przepije cały majątek. – Tylko pomogliśmy w i tak zbliżającej się śmierci – relacjonowała policjantowi zdanie, jakie usłyszała od starszej koleżanki w toalecie.

Na pochówek dała mu majtki z Playboyem. Śmiała się z tego.

Kiedy uznali, że to koniec, przyszedł czas na pozbycie się zwłok. Ubrali mężczyznę i przytrzymując go tak, żeby wyglądał jak ktoś zamroczony alkoholem, weszli do windy. Na ich szczęście, nikogo w niej nie było. Nie zatrzymała się też na żadnym z pięciu pięter. Dopiero na dole spotkali sąsiada. Zapytał, czy może jakoś pomóc. Podziękowali i wsadzili Tomasza do auta, którym pojechali w stronę cmentarza Batowickiego.

W mieszkaniu zaczęło się sprzątanie. Smoczek został pocięty na drobne kawałki i spłukany w toalecie. Magdalena B. zauważyła opakowania po relanium czy klonozepanie. Wszystko wyrzucili.

Ciało Tomasza przeleżało w chłodzie na skraju drogi kilka godzin, aż natknęła się na nie Irena C.

Dziecko pod zastaw

Po wszystkim, po, wydawać by się mogło, zbrodni doskonałej, demony jednak nie odpuściły. Być może tę sprawę pogrzebała chciwość Renaty N.

Jak już zostało powiedziane, kobieta miała zapłacić Mariuszowi B. za pomoc w zabójstwie. Umówili się, że podzielą się pieniędzmi ze sprzedanej działki. Na początku była mowa, że jest warta 250 tys., ale Renata stwierdziła, że sprzeda ją za maksymalnie 100 tysięcy.

Mariusz chciał być obecny przy podpisywaniu aktu notarialnego po transakcji. Zaufanie, które było tak silne podczas zabójstwa Tomasza, znacznie osłabło. Renata wymyśliła, że… da im pod zastaw jednego ze swoich synów.

Skończyło się na głośnej sprawie o porwanie. Magdalena B. i jej mąż zostali skazani. Mężczyzna spędził w więzieniu dwa i pół roku. Wolał to, niż opowiedzenie całej prawdy o sprawie sprzed kilkudziesięciu miesięcy. Milczała również Magdalena.

Gdy wyszedł na wolność, z jego psychiką nie było dobrze. Żałował, że dał się namówić do tego, co zrobił. Miał też żal do siebie, że dał się wyrolować Renacie. Zgodnie z relacją żony, która dowiedziała się tego od brata, mężczyzna spowiadał się z zabójstwa w Częstochowie. To jednak nie pomogło. Miesiąc przed trzecią rocznicą śmierci kolegi – Mariusz B. popełnił samobójstwo.

Śledztwo i ekshumacja

13 lutego 2013 roku śledztwo ponownie ruszyło. Pismo w tej sprawie dostała również Renata N. Wówczas jeszcze miała status pokrzywdzonej.

5 marca szczątki Tomasza zostają wydobyte. Ekshumacja jest niezbędna, aby pobrać próbki tkanek i włosów do badania. Mężczyzna był martwy, ale przemówił głośniej niż ktokolwiek mógł się spodziewać.

W kosmykach włosów i innych tkankach eksperci znaleźli liczne ślady mocnych leków. Jeden z nich wskazywał na medykament, który w ogóle nie był w Polsce dostępny.

7 listopada 2014 roku gotowy jest akt oskarżenia. Śledczy wprost mówią o tym, że było to zabójstwo. Wskazują na Renatę N. i Artura B. Spokojne życie w Sandomierzu na kredyt zmarłego właśnie się skończyło na dobre.

Prokuratura oskarża parę, że poili mieszanką alkoholu i leków mężczyznę, czym doprowadzili go do śmierci. A ich motywy zasługują na szczególne potępienie.

Matka Tomasza N. – starsza, schorowana kobieta również mogła stać się ofiarą synowej. Ustalono bowiem, że pojawił się plan zabójstwa kobiety. Ta jednak zmarła bez niczyjej pomocy. Sam jej dom w Baranówce wart był 670 tys. złotych – za tyle sprzedała go później Renata N.

Aż do Sądu Najwyższego

Zeznania świadków i dowody przekonały sąd, że Renata N. jest winna zabójstwa. Kobieta zaplanowała zbrodnie, ale też na bieżąco ją modyfikowała. Zaangażowała do niej dwóch innych mężczyzn. Jednego z nich oszukała.

Sędzia Beata Górszczyk w uzasadnieniu napisała, że kobieta faktycznie została pokrzywdzona alkoholizmem męża i to zmieniło jej osobowość. Nie zmienia to jednak faktu i jest tylko jedną z okoliczności łagodzących. Była wyrafinowana i sprytna, stwierdził sąd.

– Tomasz N. umierał długo i w poniżających warunkach, a potem jego ciało zostało porzucone przy drodze – czytamy.

Wyrok: 12 lat pozbawienia wolności. To tylko trochę mniej niż to, ile na sprawiedliwość czekał jej mąż.

Artur B. ostatecznie odpowiadał tylko za nieudzielenie pomocy Tomaszowi N. i utrudnianie postępowania. Został skazany na trzy lata więzienia. – Chronił kobietę – zauważył sąd. I chciał też wezwać pogotowie, gdy usłyszał, że Tomasz „zszedł”.

Sąd apelacyjny nieco złagodził wyrok Arturowi, ale utrzymał w mocy 12 lat więzienia dla Renaty. Kobieta walczyła do samego końca, pokładając nadzieje w kasacji do Sądu Najwyższego. Ten jednak uznał, że to powtórzenie zarzutów wobec wyroku sądu pierwszej instancji i 19 października 2017 roku uznał kasację za bezzasadną.