Ile porodów przyjęłam? Taką Bochnię z Brzeskiem – uśmiecha się jedna z lekarek na porodówce w „Żeromskim”. Słuchamy opowieści o mdlejących mężczyznach, kobiecie, która ciążę uznała za szybko rosnącego guza w brzuchu i innej, która przyszła rodzić, ale wcale w ciąży nie była, coraz mniejszej liczbie porodów, najtrudniejszych chwilach w pracy i o tym, że mimo upływu lat, każdy szczęśliwy finał porodu to ogromna satysfakcja.
Na korytarzach Oddziału Ginekologiczno-Położniczego i Ginekologii Onkologicznej Szpitala im. S. Żeromskiego cisza i spokój. Lada moment wybije godzina 14, wszystkie zaplanowane na dziś operacje i zabiegi już zakończone. Lekarze, położne i pielęgniarki odpoczywają, część powoli kończy pracę, część szykuje się do kolejnych dyżurów, po salach krzątają się panie sprzątające.
- Nie dajcie się zwieść, my tu cały czas jesteśmy w pełnej gotowości do działania – uśmiecha się jedna z lekarek.
Spokój jest rzeczywiście tylko pozorny. Piętro niżej właśnie trwa akcja porodowa, niełatwa, z komplikacjami. Doszło do krwotoku, na szczęście udało się go sprawnie opanować. Kiedy później spotykamy opiekujących się rodzącą kobietą lekarzy i położne słyszymy, że wszystko już w porządku, dziecko się urodziło, jego mamie nic nie zagraża, za chwilę będą jej przetaczać krew.
Na korytarzu nieopodal sal porodowych powoli spaceruje kobieta w zaawansowanej ciąży. Widać, że jej ciężko. Opiera się na ramieniu partnera, chwilę później ostrożnie siadają razem na ławce. Pozycja siedząca okazuje się niewygodna. Kobieta kładzie się na mężczyźnie, ciężko oddycha, ten gładzi jej brzuch, potem masuje jej plecy. Akcja porodowa może się rozpocząć w każdej chwili.
Stresu na twarzach szpitalnego personelu jednak nie widać. Dziś i tak są w komfortowej sytuacji. Dzień wcześniej porodów było dziesięć, do tego planowe operacje i zabiegi, zdecydowanie było co robić, a nie każdy poród jest szybki i łatwy. Właściwie to każdy jest inny, tak jak inny jest praktycznie każdy dzień pracy na oddziale.
– Taka praca, na pewno się tu nie nudzimy – mówią nam lekarze i położne pracujący na oddziale.
– To specjalizacja na pewno specyficzna – tłumaczy ordynator oddziału, dr n. med. Łukasz Dancewicz. – Mamy tu z jednej strony położnictwo, porody planowe i te nagłe, ginekologię onkologiczną, zabiegi i operacje, bo mamy już salę operacyjną z prawdziwego zdarzenia, gdzie wykonujemy endoskopie, histeroskopie, usuwamy polipy, mięśniaki, wykonujemy też plastyki czy zabiegi w nietrzymaniu moczu, do tego większe operacje na głównym bloku operacyjnym. Wachlarz naszych zajęć jest więc szeroki, a codziennie może się zdarzyć wszystko, nigdy nie wiadomo, co przyniesie dzień. Wczoraj, podczas jednego z dziesięciu porodów, wypadła pępowina. To bardzo nagła sytuacja, trzeba natychmiast wykonać cesarskie cięcie. Mieliśmy na to 3 minuty.
O położnictwie nie myśleli
Dr Dancewicz kieruje oddziałem od początku 2021 roku, wcześniej pracował m.in. w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie, szpitalu im. L. Rydygiera, ale też w szpitalach w Warszawie czy Bydgoszczy. W Żeromskim był (i wciąż jest) wśród ordynatorów najmłodszy, ma pod sobą 60 położnych i 25 lekarzy, 60 oddziałowych łóżek, sale porodowe i operacyjne, odpowiedzialność jest więc duża. Średnio miesięcznie przyjmowanych jest tu ok. 150 porodów, do tego każdego dnia odbywa się ok. 9-10 planowych operacji i zabiegów ginekologicznych. Lekarz nie kryje, że na początku, kiedy obejmował stanowisko, nieco się stresował.
– Nie wiedziałem, czy się w nowej roli sprawdzę – opowiada. – Mam jednak zespół świetnych specjalistów, wydaje mi się, że nieźle odnalazłem się w sprawach organizacyjnych, działamy najlepiej jak potrafimy.
On, podobnie jak większość pytanego przez nas personelu, wcale nie myślał o tym, by związać się z położnictwem. Początkowo chciał być chirurgiem, ostatecznie wyszło inaczej. – Ale cieszę się z tego, jak się wszystko ułożyło. I myślę, że tak mają tu praktycznie wszyscy – mówi.
Rzeczywiście, zaledwie chwilę później słyszymy potwierdzenie tych słów od oddziałowej położnej, Agnieszki Wal. – To był przypadek, że się tym zajęłam, pewnie jak u większości moich koleżanek – opowiada. – Ale jak już tak wyszło, spodobało mi się i zostałam na dłużej. I szczerze mówiąc teraz, gdyby ktoś mnie zapytał czy mogłabym robić coś innego, to nie mam pojęcia co to mogłoby być. Przyjmowanie porodu, opieka nad kobietą, to są tak niesamowite chwile, że nie chciałabym tego oddać. Jest to też zawód szalenie ciekawy, bo każda pacjentka jest inna, każdy poród jest inny, każde dziecko też jest inne, więc nie ma dwóch takich samych porodów. Niestety, mam wrażenie, że nasz zawód jest trochę niedoceniany, a myślę, że powinno być inaczej.
Złagodzić ból, poczuć się jak w domu
Kiedy wspólnie ruszamy zwiedzać oddział, po drodze mijamy jedną z lekarek, ktoś szepcze, że to oddziałowa legenda. Kiedy nasz fotograf opowiada, że kilka godzin wcześniej dowiedział się, że to właśnie ona przyjmowała go na świat, lekarka lekko się pod nosem uśmiecha.
– Na pewno tak było. Ja tu już tyle lat pracuję, że jest to więcej niż możliwe – mówi i rusza dalej, by skontrolować stan pacjentek w salach.
Oglądamy sale operacyjne i schodzimy na dół, zobaczyć sale porodowe. Są cztery, każda inna, każda kolorystycznie oddająca inną porę roku. Jest więc jesień, zima, wiosna, lato, a w każdej z sal duże łóżko obłożone kolorowymi poduszkami, piłki, piłeczki, zestawy do aromaterapii, pluszaki, dekoracje. Agnieszka Wal podkreśla, że chodzi o to, by było jak najbardziej przytulnie, by pacjentki mogły poczuć się jak w domu. – Nawet na podłodze nie mamy typowo szpitalnego linoleum – uśmiecha się.
W każdej z sal jest też oczywiście pełno sprzętu medycznego, KTG, zestawy do telemetrii („dzięki temu nie musimy cały czas stać pacjentkom nad głowami i mają więcej intymności” – słyszymy), do tego w każdej sali jest łazienka z prysznicem. Jedna ma też wannę do porodów w wodzie, ale tam nie wejdziemy – jest zajęta przez rodzącą pacjentkę.
– Nie mamy tych porodów w wodzie tak dużo, ale panie lubią korzystać z wanny, wodna immersja jest jednym ze sposobów łagodzeniu bólu – mówi nam położna Aneta Bulek. Kiedy pytamy w jaki sposób działają drabinki i chusty, pokazuje nam kilka pozycji, które mają pomóc m.in. w trakcie skurczów porodowych. - Mamy wszystkie niefarmakologiczne metody łagodzenia bólu, czego chcą pacjentki, to im zapewnimy – podkreśla Agnieszka Wal.
Co ze znieczuleniem? – Oczywiście jest dostępne, choć coraz więcej pacjentek chce rodzić naturalnie, bez żadnego wspomagania farmakologicznego czy znieczulenia. Bardzo je w tym wspieramy i jeśli tylko nie ma przeciwwskazań, zapewniamy pacjentkom pełną swobodę wyboru i szanujemy ich decyzje – zapewnia Wal.
Położne przyznają przy tym, że słyszały o miejscach w Polsce, gdzie znieczulenia zewnątrzoponowe są praktycznie niedostępne i uważają to za „karygodne”. Dr Dancewicz również zapewnia, że problemów z dostępem do znieczulenia w Żeromskim nie ma. – Jeśli tylko pacjentka chce ze znieczulenia skorzystać i nie ma ku temu medycznych przeciwwskazań, to takie znieczulenie dostanie. Mamy wszystko, czego trzeba – podkreśla. – Przecież jeśli idziemy do dentysty, to nie wyrywamy zęba bez znieczulenia, chyba że tego chcemy, prawda?
I dodaje: – Namawiamy do porodu w wodzie, w innych pozycjach niż na plecach, mamy wszystko, co może pomóc i ułatwić poród, jeśli tylko pacjentka ma ochotę z tego skorzystać.
Prywatne placówki i porody domowe
Nie wszystko jednak zawsze idzie tak, jak życzyłyby sobie tego pacjentki i szpitalny personel. Położne i lekarze wymieniają różne, zdarzające się po drodze komplikacje, od krwotoków okołoporodowych (te jeśli chodzi o komplikacje występują najczęściej), po sytuacje takie jak wspomniane już wypadnięcie pępowiny. – Dlatego właśnie jestem zdecydowanym przeciwnikiem porodów domowych. Oczywiście, kiedy wszystko idzie dobrze, poród przebiega fizjologicznie, można urodzić nawet na ławce w parku, ale pamiętajmy, że sytuacja może się diametralnie zmienić dosłownie w moment. Fizjologia może się zmienić w patologię w kilkanaście sekund, a w położnictwie najbardziej niebezpieczne są właśnie stany nagłe. I są przypadki, w których jeśli nie zareagujemy w czasie maksymalnie 3-5 minut, poród może się bardzo źle skończyć. Tak dla pacjentki, jak i dla dziecka – podkreśla dr Dancewicz.
Tłumaczy też, że dlatego tak ważny jest wybór miejsca, w którym się rodzi.
– Do samego cięcia cesarskiego cały czas musimy mieć dostępną nie tylko odpowiednią salę, ale i anestezjologa z pielęgniarką, dwóch specjalistów ginekologów, położną, dwie instrumentariuszki, czyli cały zespół ludzi musi być 24 godziny na dobę w pełnej gotowości do działania. Dostęp do sal operacyjnych i personelu jest kluczowy, bo choć stany nagłem, wymagające cięcia cesarskiego czy innych operacji dotyczą stosunkowo niewielkiego odsetka pacjentek, to jednak się zdarzają. I nawet jeśli prywatna placówka będzie oferować nam wyjątkowo wygodny apartament, to i tak, jeśli będzie działo się coś złego, a nie ma tam oddziału intensywnej terapii czy innego oddziału wsparcia, pacjentkę będzie trzeba przewieźć do najbliższego szpitala – mówi.
Na pytanie czy prywatne placówki „zabierają” pacjentki publicznym szpitalom dr Dancewicz odpowiada, że trochę tak, przy czym zastrzega, że opieka nad pacjentkami wcale tak bardzo się od siebie w różnych placówkach nie różni. Jak mówi, być może w prywatnych porodówkach jest nieco wyższy standard pomieszczeń, ale opieka jest podobna. Plus w stanach nagłych, wymagających operacji, placówka prywatna nie będzie w stanie pomóc. Dr Dancewicz przekonuje przy tym, że publicznych porodówek naprawdę nie ma co się bać, nieważne jakie historie można przeczytać o różnych miejscach w internecie.
Problem leży jednak w istocie gdzie indziej. Po prostu, rodzi się o wiele mniej dzieci, niektóre porodówki trzeba wręcz zamykać. Mówi o tym zarówno dr Dancewicz, jak i inni lekarze, lekarki oraz położne, z którymi rozmawiamy. Dr Ewa Chorobik, którą spotykamy w sali z wcześniakami, wspomina, że w latach 80-tych tylko w Żeromskim zdarzało się i 6 tysięcy porodów rocznie, dziś jest to dużo, dużo mniej. – A my chcemy żeby tych dzidziusiów było jak najwięcej – mówi.
Karteczka z Wiednia
Lekarka w zawodzie pracuje już od ponad 30 lat. Ile porodów przyjęła? Na początku przekonuje, że na takie pytanie odpowiedzieć się nie da i jest to niepoliczalne, w końcu jednak odpowiada: - Kiedyś sobie wyliczyłam, że taką Bochnię z Brzeskiem. Na pewno mogę liczyć w tysiącach – uśmiecha się. I dodaje, że już zdarzają się przypadki, w których przyjmuje porody kobiet, które lata temu u niej się rodziły.
Ona również przekonuje, że każdy poród jest inny, a wiele z nich zapamiętuje się do końca życia. Doskonale pamięta pierwszy poród, jaki przyjęła, ten najtrudniejszy w karierze i wiele, wiele innych. – Niestety, szczególnie w pamięć zapadają te chwile trudne – przyznaje.
Po chwili jednak na jej twarzy znów pojawia się uśmiech. – W zeszłym roku dostałam taką karteczkę z Wiednia… Urodził się u nas wcześniaczek, mama przyjechała do Krakowa na święta, rodziła u nas w trybie szybkim. Dziecko urodziło się w bardzo ciężkiej zamartwicy, malutkie dziecko. Nie byliśmy w stanie tego dziecka u nas poprowadzić, ale musieliśmy poród przyjąć, bo on nie dojechałby do innego ośrodka. Tutaj uratowaliśmy mu życie, zaopatrzyliśmy, koledzy przejęli później opiekę, ale wiedziałam, i od razu to powiedziałam rodzicom, że będą musieli się mocno zaangażować w rehabilitację tego maluszka. I w zeszłym roku dostałam od nich karteczkę, z chłopcem stojącym pod choinką, przebranym za rycerza, który, jak napisała mi jego mama, mówi i śpiewa. Ja tego maluszka zapamiętam do końca życia – opowiada.
Dr Chorobik przyznaje przy tym, że nie jest to praca łatwa. Nie dość, że wypełniona emocjami, czasem bardzo trudnymi, to jeszcze obciążająca fizycznie. 16-godzinne dyżury to przecież w pracy lekarza normalka. Jak sobie z tym wszystkim radzić? – Te trudności są przecież wpisane w nasz zawód. I po pracy jeden śpi, inny gra w tenisa, jeszcze inny zwiedza świat lub siada w bujanym fotelu, czyta książkę i nie myśli o niczym. Pomoc psychologiczna to tylko we własnym zakresie. To nie jest łatwa praca, ale gdybyśmy jej nie lubili, to byśmy szybko zrezygnowali – mówi.
Najtrudniejsze przypadki
O trudnych sytuacjach w pracy mówią wszyscy, z którymi rozmawiamy. Agnieszka Czekajska, specjalistka ginekologii i położnictwa opowiada nam o kobiecie, która mimo ujemnych testów ciążowych miała pękniętą ciążę pozamaciczną („zdawało się to niemożliwe, abstrakcyjna sytuacja, a jednak się zdarzyła; nie był to prosty przypadek”), czy o kobiecie, która zgłosiła się na porodówkę wcale w ciąży nie będąc. – Manifestowała czynność skurczową, żywą, zostałyśmy z koleżanką zawołane na izbę przyjęć, bo pani pewnie już rodzi. Tymczasem przykładamy głowicę i okazuje się, że pani w ciąży nie jest. A twierdzi, że chodziła do ginekologa, ma termin porodu i oczekuje od nas pomocy – opowiada nam lekarka. – To nie są przypadki łatwe, zwłaszcza że oddziału psychiatrycznego u nas nie ma, a jakoś trzeba było się tą panią zaopiekować.
Dr Czekajska mówi też o przypadkach kobiet, które przyjeżdżają na SOR z bólami brzucha, które okazują się porodem, ona również opowiada o krwotokach, które potrafią sprawić wiele trudności. – Krwotoki położnicze są okropne, bywają tak niespodziewane, tak intensywne, że bywa, że po prostu wyczerpujemy cały nasz schemat postępowania, nic nie działa i brakuje pomysłów, co dalej. Nigdy się jednak nie poddajemy i robimy wszystko, by pacjentce pomóc – zapewnia lekarka.
Dr Dancewicz wspomina z kolei kobietę, która zgłosiła się do szpitala z szybko rosnącym guzem w brzuchu. – Podejrzewała, że ma raka, a była to ciąża, mniej więcej trzeci trymestr – opowiada.
Bywają też kobiety, które w trakcie ciąży nie odwiedziły ginekologa ani razu. To duży problem dla lekarzy, bo nie wiedzą ani czy dziecko jest zdrowe, ani który to właściwie tydzień ciąży. Personel zapewnia nas jednak, że na szczęście takich przypadków jest coraz mniej, a świadomość ludzi rośnie.
Dla dr. Dancewicza najtrudniejsze są zawsze sytuacje graniczące ze śmiercią pacjentki. – Było kilka takich krwotoków, których wydawało się, że nie opanujemy – opowiada. – Pamiętam pacjentkę, która miała krwotok z powodu zaawansowanego raka szyjki macicy, inną, u której doszło do pęknięcia macicy w 30. tygodniu ciąży i miała potężny krwotok do jamy brzusznej, czy kobietę, która w ciąży doświadczyła wypadku komunikacyjnego, z urazem wielonarządowym, ledwie uszła z życiem. Zawsze trudne są też momenty, w których pacjentki dowiadują się, że mają nowotwór, ciąże obumarłe, czy musimy podjąć decyzję o terminacji ciąży z uwagi na zagrożenie życia... Oczywiście, to wszystko jest naturalnie wpisane w naszą pracę, natomiast są to sytuacje bardzo trudne.
Czasem w oczach pacjentów widzę, że czekają na wsparcie, ale my też jesteśmy ludźmi, nie zawsze potrafimy tego wsparcia udzielić tak, jak tego by oczekiwali…
- Najtrudniejsze są zawsze porody martwych dzieci – mówi z kolei Agnieszka Wal. I zaznacza, że jednak są też w pracy przede wszystkim chwile piękne. Ona wyjątkowo zawsze będzie wspominać poród słynnych sześcioraczków z Małopolski. – Myślę, że takiego przypadku już w życiu nie spotkam – uśmiecha się.
Na pierwszej linii z pacjentem
Wszyscy nasi rozmówcy podkreślają też, że ich praca polega na kontakcie z ludźmi. A ludzie, jak to ludzie – są różni. Jedni są spokojni, inni panikują (czasem wpadając w histerię), jedni nie wiedzą nic, innym zdaje się, że pozjadali wszystkie rozumy. A że przy porodzie mogą być obecni przyszli ojcowie, to różna bywa między parami dynamika.
- Zawsze to mówię: kto pracuje z ludźmi ten się w cyrku nie śmieje – uśmiecha się Agnieszka Wal. I przyznaje, że do tego zawodu, poza ogromną wiedzą, trzeba mieć pewne predyspozycje. – Bywa trudno. Na pewno nie każdy nadaje się do takiej pracy – nie kryje położna.
– Nasza praca na pewno jest wymagająca. Relacja pacjent-lekarz nie zawsze jest łatwa, zwłaszcza że dla większości naszych pacjentek jest to ich pierwszy pobyt w szpitalu, jest ogromny stres, ból, obawy nie tylko o siebie, ale i swoje dziecko. To dla nich bardzo intensywne doświadczenie zarówno fizyczne, jak i psychiczne, bywa więc, że sytuacje są bardzo trudne – dodaje dr Czekajska. I podkreśla: - My się naprawdę bardzo staramy. Dobro pacjentki i bezbólowy poród to są nasze priorytety. I choć czasem kobiety boją się tej styczności z porodówką i bólu, na koniec są zadowolone. Warto przejść się na położnictwo i posłuchać tych historii, daje to dużą satysfakcję.
Ordynatora pytamy o obecność mężczyzn na porodówce i czy rzeczywiście bywa tak, jak w filmach – omdlenia, panika, przeżycia większe niż rodząca partnerka. – Panowie mają swoją wrażliwość – uśmiecha się dr Dancewicz. – Rzadko, ale rzeczywiście zdarza się, że partner mdleje, bywało, że musieliśmy się chwilę zajmować panem zamiast pacjentką. I choć to może być zabawne, to pokazuje, że moim zdaniem panowie nie powinni być obecni przy cięciach cesarskich. To już jest poważny zabieg, sala operacyjna, duży zespół, który musi wykonać swoje zadania. A nigdy nie wiadomo jak mężczyzna zareaguje widząc rozcinanie brzucha partnerki.
Cud narodzin
Jednym z naszych ostatnich przystanków na porodówce jest sala, w której leżą noworodki. Staramy się być cicho, ale wszyscy rozmawiają normalnie, nikt nie szepcze, nie ścisza głosu, mimo to dzieci są spokojne.
- Myśleliśmy, że tu będzie płacz, hałas, krzyczące noworodki, a tu taka sielanka – dziwimy się.
- Dzieci są zaopiekowane, to spokojne – uśmiechają się panie na sali.
Kiedy naszych rozmówców pytamy o najlepszy dzień czy najlepszą chwilę w pracy, wszyscy mówią, że to każdy poród, który dobrze się kończy. – Najlepszy dzień to każdy, gdy rodzą się zdrowe dzieci, a pacjentki są zadowolone – mówi dr Czekajska.
Kiedy z kolei w rozmowie z dr. Dancewiczem wspominamy o „cudzie życia i narodzin” oczekując może nieco pobłażliwej reakcji, słyszymy: - Tak, to naprawdę jest fenomen. Mimo całej tej wiedzy, książek, lat praktyki, każde narodziny to jest przeżycie. A wiedząc, jak wiele rzeczy może wydarzyć się po drodze, kiedy wszystko kończy się dobrze to wrażenie cudu narodzin jest tylko spotęgowane. I cieszymy się jeszcze bardziej.
- Czyli znieczulicy nie ma? – pytamy.
- Nie, skąd. Myślę, że kiedy finałem są szczęśliwe narodziny, każdy położnik ma satysfakcję. To nie mija z biegiem lat – przekonuje.