Mężczyzna ma myśli samobójcze. Kobieta twierdzi, że chce ją zabić mąż. Młoda dziewczyna spadła ze schodów. 18-latek wpadł pod samochód i ledwo przeżył. Starsza pani upadła na torowisku, doszło u niej do krwawienia śródczaszkowego. Na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym Szpitala Wojskowego zespół pielęgniarek, lekarzy i ratowników medycznych dzień i noc walczy o każde życie.
Sobota, godzina 22. W poczekalni Szpitalnego Oddziału Ratunkowego przy ulicy Wrocławskiej większość krzeseł jest wolna. Kilka osób czeka na swoją kolej. Nikt nie wszczyna awantur, nie płacze, nie krzyczy z bólu, nie trzyma się za głowę czy brzuch. Nie widać również, by ktoś był ranny. Nasłuchujemy sygnałów nadjeżdżających karetek. Cisza. Wypatrujemy lekarzy, pielęgniarek i ratowników medycznych, w pośpiechu przemykających po korytarzach. Pusto. Na prawo od wejścia, za szybą, trzy osoby, w tym jeden mężczyzna w wojskowym mundurze, w ciszy wpatrują się w ekrany. Czekają na kolejnego pacjenta, którego trzeba będzie zarejestrować. Czy dobrze trafiliśmy? Czy to na pewno SOR?
– My się już dziś napracowaliśmy – uśmiecha się brunetka w okularach. To Małgorzata Krakowska-Stasiak, doktor nauk medycznych, specjalistka chorób wewnętrznych i medycyny ratunkowej. Od trzech lat kieruje SOR-em w Szpitalu Wojskowym w Krakowie. W mediach społecznościowych napisała, że jej zadaniem jest uporządkowanie chaosu. – Od godz. 8 do teraz przyjęliśmy 80 pacjentów. Większość z nich nie potrzebowała pilnej pomocy. Na oddziały szpitalne skierowaliśmy może 6, góra 7 osób. To faktycznie byli pacjenci, którzy powinni do nas trafić. Wśród nich pani, która upadła na torowisku i doznała poważnego urazu głowy. Doszło do krwawienia śródczaszkowego. Inny pacjent krwawił z przewodu pokarmowego. Przyjęliśmy również osobę z ciężkim zapaleniem płuc – wylicza lekarka.
Złamania, skręcenia, zwichnięcia. Nimi także zespół dr Krakowskiej-Stasiak zajmował się w ostatnich godzinach. – To urazy, które jak najbardziej kwalifikują pacjenta do przyjęcia na SOR. Taki pacjent nigdzie indziej nie zostanie zaopatrzony, tym bardziej że jest sobota. Pozostałe osoby, z problemami alergologicznymi, bólami uszu czy katarem, mogłyby spokojnie poczekać do poniedziałku i zgłosić się do lekarza pierwszego kontaktu – twierdzi szefowa SOR. – Po co przyszli do was? – dopytujemy. – Niektórzy nie korzystają z podstawowej opieki zdrowotnej, bo uważają, że nie otrzymają tam pomocy. Przychodzą do nas, bo liczą na szybką diagnostykę. Nie chcą czekać na badania miesiącami.
Najczęściej pacjenci z niegroźnymi schorzeniami, na dodatek nie obciążeni przewlekłymi chorobami, przychodzą do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego o własnych siłach. Zdarza się jednak, że część z nich wzywa karetkę. To najprostsza droga na SOR. Ludzie dobrze wiedzą, co powiedzieć dyspozytorowi, by przyjechało pogotowie. – A kiedy już przyjedzie, to na 99 proc. pacjent zostanie przetransportowany do szpitala. Ratownicy boją się taką osobę zostawić w domu. Wolą, żeby pacjenta zbadali lekarze. Trudno się dziwić. Oni są od ratowania życia, a nie od robienia diagnostyki – przekonuje lekarka.
***
Gdy rozmawiamy, przy ulicy Józefa Kałuży Lech Poznań mierzy się z Cracovią. Nim sędzia zagwizdał po raz pierwszy, na SOR przy Wrocławskiej trafił starszy mężczyzna z rozbitą głową. W drodze na stadion upadł na chodniku.
Gdy po jednej czy po drugiej stronie Błoń rozgrywany jest mecz, medycy ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego przy ulicy Wrocławskiej są przygotowani na to, że będą opatrywać ofiary bójek. – Pocięcia maczetami również się zdarzają, ale zdecydowanie rzadziej niż dawniej – podkreśla szefowa SOR. Jedna z pielęgniarek z długim stażem pamięta, jak kilkanaście lat temu karetka przywiozła mężczyznę z maczetą w plecach. Jest dobrze zorientowana w bieżących wydarzeniach. Wie, że dawni liderzy bojówek Wisły i Cracovii siedzą za kratkami. Może dlatego zmniejszyła się liczba ofiar kibolskich porachunków?
Za to więcej niż kiedyś jest młodych osób pod wpływem środków odurzających. Medycy nie mają wątpliwości, że to prawdziwa plaga. Na dodatek niejednokrotnie trudno stwierdzić, jaką substancję pacjent zażył. – Nasz panel wykrywa dziesięć podstawowych narkotyków. Bywa, że badania nie wykazują ich w organizmie pacjenta. Wynika to z faktu, że na „rynku” dostępna jest obecnie cała masa dopalaczy czy nowych narkotyków, które nie są wykrywalne w testach. Osoby pod ich wpływem są pobudzone i agresywne – dodaje dr Krakowska-Stasiak. Kilka dni przed naszą wizytą jeden z pacjentów, ewidentnie będący pod wpływem środków odurzających, wymachiwał tutaj koszem na śmieci.
– Osoby, które zachowują się agresywnie i stwarzają zagrożenie dla personelu, staramy się unieruchomić, stosując przymus bezpośredni. Zakładamy im wtedy pasy czterokończynowe. Mamy na szczęście ochronę, która nam pomaga. Czasami do akcji musi wkroczyć policja – nie ukrywa szefowa SOR.
Najczęstsze skargi, na jakie odpisuje? Ktoś zbyt długo czekał na przyjęcie na oddział. – Najdłuższy czas oczekiwania? Cztery godziny. Ale z reguły dotyczy to osób, które naprawdę mogłyby pójść do domu i nic by im się nie stało. Zresztą bywa, że odsyłamy pacjentów ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego do lekarzy pierwszego kontaktu. Nie możemy stale przyjmować osób z katarem. Jesteśmy od szybkiej diagnostyki i od ratowania życia. Kiedy karetką przyjeżdża pacjent z wypadku komunikacyjnego, z urazami wielonarządowymi, cały SOR jest postawiony na nogi. Takimi przypadkami powinniśmy się zajmować – przekonuje.
Szpitalny Oddział Ratunkowy to przekrój społecznych problemów. Medycy obserwują, że niestety wciąż nadużywamy alkoholu, a rowerami czy hulajnogami nadal jeździmy bez kasków. Nie da się też ukryć, że wyrasta nam pokolenie hipochondryków. – Może to źle zabrzmi, ale wydaje mi się, że osoby młode są dziś bardzo skupione na sobie, na swoim zdrowiu: wręcz chorobliwie. Młodzi nie wierzą, że mogą być zdrowi – twierdzi lekarka. Przeprasza nas na moment, dzwoniło laboratorium, przyszły wyniki pacjenta.
***
Sala, gdzie przyjmowani są chorzy, nie jest duża. Na łóżku leży staruszka, której właśnie założono sondę do żołądka. Z kolei pod ścianą siedzi mężczyzna w średnim wieku, podłączony do kroplówki. Ma 2,5 promila alkoholu oraz myśli samobójcze. Dopiero gdy wytrzeźwieje, skonsultuje go psychiatra, czyli za wiele godzin. Co jakiś czas na twarz mężczyzny wstępuje delikatny uśmiech. Czasami kładzie dłonie na kolanach i rozgląda się na boki. W pewnym momencie podnosi się z krzesła i mówi, że idzie do ubikacji. Po chwili podąża za nim pielęgniarka. Musi dopilnować, by nie zrobił sobie krzywdy.
O pulpit, za którym siedzi zespół dr Krakowskiej-Stasiak, opiera się ratownik, który na SOR przy ul. Wrocławskiej pracuje od ponad dwóch lat. Jeździ również w karetce, a w przeszłości był m.in. dyspozytorem medycznym. – Proszę napisać, że wiele osób popada w alkoholizm i bezdomność, a później tuła się po Polsce, po świecie, socjalnie nie ma co z nimi zrobić. To ludzie w wieku od 30 do 80 lat. Kiedyś trafił nam się młody bezdomny, który stwierdził, że żyje na ulicy z wyboru. Niektórzy są nam dobrze znani. Trafiają tu wielokrotnie, później umierają, w ich miejsce pojawiają się następni – mówi ratownik. – Jest taki pan, który żyje na ulicy i trafia do nas regularnie. Specjalnie kładzie się na chodniku, żeby ktoś zwrócił na niego uwagę i wezwał karetkę – uzupełnia szefowa Szpitalnego Oddziału Ratunkowego.
Stan niektórych bezdomnych jest już tak tragiczny, że ich nogi są zjadane przez robactwo. – Taką osobę trzeba umyć, ogarnąć, bywa też, że jest cała w fekaliach. Najczęściej nogi nadają się do amputacji, ale bywa, że pacjenci nie godzą się na taki zabieg – słyszymy od medyków. Część z nich w reakcji na okropny smród wymiotuje, inni z kolei pozostają niewzruszeni. – Do wszystkiego można się przyzwyczaić – dopowiadają ci, którzy są bardziej odporni.
– Dużo jest przypadków, zapadających w pamięć. To szczególnie pacjenci z masywnymi urazami, z wypadków. Ale czy warto o tym mówić? Chyba niekoniecznie – twierdzi ratownik. – To o czym warto? – dopytujemy. – Warto mówić o tym, że SOR jest od ratowania życia. Komu ostatnio uratowałem życie? Staram się o tym nie myśleć, zapominać. Jest tego taka masa... Udało się, idziemy dalej – podkreśla. Są takie przypadki, które pomimo kilkunastu lat pracy w systemie opieki zdrowotnej dalej robią na nim wrażenie.
– Starość wiąże się z chorobą, do tego jesteśmy przyzwyczajeni. Jednak poruszające jest, jak przyjeżdża młody chory człowiek. Rak, białaczka. Ogólnie ciężkie przypadki i ciężkie choroby, z których częściej się nie wychodzi niż wychodzi. Jakie emocje towarzyszą takim pacjentom? Boją się – urywa ratownik.
***
Do sali wraz z pielęgniarką wchodzi kobieta, na oko po sześćdziesiątce. Przesadziła z winem, a na dodatek twierdzi, że mąż chce ją zabić. Prawdopodobnie ma urojenia. – Przyjmujemy ogrom pacjentów z zaburzeniami psychicznymi. Dużo jest młodych osób, nadużywających alkoholu i będących pod wpływem narkotyków – mówi pielęgniarka z 20-letnim stażem na SOR.
Regularnie zdarzają się dyżury, kiedy na oddział musi przyjeżdżać policja. Osoby po środkach odurzających są bardzo pobudzone, czasami wręcz agresywne. – Mamy też masę pacjentów z myślami samobójczymi, jak również takich, którzy się okaleczają. Myślę, że jest to jakaś forma wołania o pomoc. Ludzie nie radzą sobie w życiu, szczególnie młodzi. Nie wiem, z czego to wynika. Mówi się, że takie mamy czasy, prawda? Żyjemy w biegu, w stresie, aż w końcu wysiada nam psychika – podkreśla pielęgniarka.
Oczywiście, że ona sama też ma trudniejsze dni, czasem bywa smutna, szczególnie gdy umiera pacjent. Ostatnio na oddział trafiła ponad 90-letnia kobieta, bardzo schorowana, mająca problemy z krążeniem, cierpiąca na nowotwór. – Niestety zmarła. Śmierć zawsze jest czymś, co głęboko mnie smuci. Nie jest istotne, czy pacjent ma 20 czy 90 lat, wszystkich traktuję jednakowo. Nie interesuje mnie też status społeczny takiej osoby. Chorują wszyscy, niezależnie od tego, kim są i co robią w życiu.
Przykre jest dla niej także to, kiedy rodziny zostawiają starsze osoby na pastwę losu. Widzi po niektórych seniorach, że są zaniedbani. Tłumaczy bliskim, że taka osoba nie potrzebuje pomocy na SOR. Wystarczy się nią po prostu zaopiekować w warunkach domowych: dać jeść, pić, umyć ją. – Jednak oni oddają te starsze osoby do nas, bo mają wówczas chwilę oddechu, odpoczywają. Naciskają na lekarzy, żeby taki pacjent został jeszcze trochę. Nie zdają sobie sprawy, że dla starszej osoby pobyt w szpitalu jest zagrożeniem. Seniorzy mają słabszą odporność. Mogą np. zarazić się czymś od innych pacjentów – twierdzi.
Najgorsze są święta Bożego Narodzenia. Można powiedzieć, że seniorzy są wówczas dosłownie podrzucani na Szpitalny Oddział Ratunkowy. Personel określa ich mianem babć świątecznych. Niektórzy starsi pacjenci nawet nie zdają sobie sprawy, co się z nimi dzieje. Jednak zdarzają się tacy, którzy są w pełni świadomi i cierpią z tego powodu, że zamiast z bliskimi, święta spędzą w szpitalu.
– Ten problem naprawdę istnieje, to nie jest jakaś świąteczna opowiastka. Bliscy sami przywożą seniorów na SOR, bądź wzywają karetkę. Doskonale wiedzą, co mówić, by przyjechała. Koloryzują, wyolbrzymiają objawy. Bardzo często przekazują dyspozytorowi, że starszy tatuś czy starsza mamusia mają ból w klatce piersiowej, co może oczywiście sugerować zawał serca – dodaje i podkreśla raz jeszcze: – Święta są bardzo przykre.
– Jestem bardzo wrażliwa na takie przypadki. Straciłam już oboje rodziców. Gdy umierali, trzymałam ich za ręce – podkreśla pielęgniarka i wraca do obowiązków.
Co kilka miesięcy na Szpitalny Oddział Ratunkowy przy Wrocławskiej trafia starsza pani. Syn ma już dość opiekowania się matką, więc dzwoni po pogotowie, by chwilę od niej odetchnąć. I wcale nie chce jej przyjmować z powrotem. Któregoś dnia, gdy pani została już wypisana ze szpitala i karetka transportowa odstawiła ją do domu, mężczyzna powitał ratowników z bronią w ręku. Możliwe, że była to atrapa pistoletu, ale... – Przy okazji na światło dzienne wychodzi kolejny problem społeczny: mamy zbyt mało domów opieki dla seniorów. Na miejsce w placówce czeka się długo – mówi jedna z pielęgniarek.
***
Nadszedł właśnie taki czas w roku, że na Szpitalny Oddział Ratunkowy trafia i będzie trafiać bardzo dużo osób z poważnymi dusznościami, które występują w efekcie różnych infekcji. Nie brakuje też pacjentów z urazami wielonarządowymi. – Prawdziwą plagą są osoby, które miały wypadek na hulajnodze elektrycznej. Mamy jesień, warunki drogowe są trudne, więc przyjmujemy również wiele osób z potrąceń – mówi jedna z pielęgniarek.
Na oddział zagląda kobieta z rejestracji. – Pacjent z bólem żołądka – przekazuje.
– Jak pana boli w skali od 1 do 10?
– 8.
– Kiedy pan ostatni raz jadł i co?
– Dwie godziny temu, zupę.
– Proszę poczekać, zlecimy badania.
Gdy pacjent się oddala, pielęgniarki wymieniają spojrzenia. – Ból żołądka ocenia na osiem i niedawno jadł zupę? Konsultował się z lekarzem telefonicznie. Ten nastraszył go, że może mieć perforację przewodu pokarmowego – załamuje ręce jedna nich. Kolejny pacjent. Ciało obce w oku. Po chwili wjeżdża młoda dziewczyna na wózku, który pcha chłopak, równie młody co ona.
– Co pani jest?
– Schodziłam po schodach, w pewnym momencie źle stanęłam i spadłam.
– Gdzie panią boli?
– W kostce. Najbardziej niepokoi mnie fakt, że drętwieją mi palce u stopy.
– Za moment przyjdzie do pani lekarz urazowy.
Medycy mówią, że chyba przynosimy spokój. – Trafił pan na dyżur, który jest naprawdę wyjątkowo luźny. To nie zawsze tak tutaj wygląda. Bywa, że łóżka z pacjentami zastawiają cały tamten korytarz – wskazuje palcem młoda pielęgniarka. – Na SOR bywa niebezpiecznie. Pamiętam sylwestra, gdy agresywny mężczyzna próbował w nas rzucić wózkiem inwalidzkim – wspomina.
Trudne momenty wynagradzają pacjenci, których życie udaje się uratować. Medycy ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego śledzą nieraz ich dalsze losy. – Często nie wiemy, jak ostatecznie dana sprawa się zakończyła. Śledzimy ciekawsze przypadki. Mieliśmy na przykład pacjenta z rozwarstwieniem aorty, sięgającym także do tętnic kończyn dolnych. Wyhaczyliśmy to tutaj, na naszym oddziale. Mężczyzna trafił do Szpitala Jana Pawła, a z tego co wiemy, teraz jest w ośrodku rehabilitacyjnym – podkreśla pielęgniarka.
Jej młodsza stażem koleżanka dodaje: – To są takie bonusiki. Wykonujemy pracę, w której na co dzień stykamy się z wieloma trudnymi sytuacjami. Musimy mieć jakąś motywację do działania. A nic tak nie cieszy, jak pacjent, który wyzdrowiał. My tego jednak na SOR-ze nie widzimy. Nie jest tak, że pacjent z nagłym zatrzymaniem krążenia, gdy mu je przywrócimy, wstaje i wychodzi ze szpitala. Trafia na oddział i dopiero tam jest stawiany na nogi. Śledzimy takie przypadki, bo chcemy wiedzieć, że nasza praca przynosi efekty – kwituje.
Pielęgniarki zgodnie twierdzą, że wspólnie z ratownikami i lekarzami stanowią bardzo zgrany zespół. – Większość z nas ma długi staż. Bywa, że pielęgniarki pracują tutaj do emerytury, bo po prostu lubią pomagać ludziom. Na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym panuje rodzinna atmosfera. Znamy się również prywatnie. Gościmy u siebie z różnych okazji. Wspólnie bawimy się na weselach, wspólnie przeżywamy żałobę na pogrzebach. Mamy doświadczoną pielęgniarkę oddziałową, panią Ewę, która pracuje na SOR od wielu lat. Jest dla nas ogromnym motywatorem do działania – podkreśla jedna z pielęgniarek.
***
Starsza pani z sondą w żołądku szuka czegoś w siatce, po chwili się kładzie. Mężczyzna z myślami samobójczymi wciąż siedzi pod ścianą i rozgląda się na boki. Pan z bólem żołądka poszedł na badania, a dziewczyną, która spadła ze schodów, zajął się ortopeda. Medycy żartują, byśmy przychodzili częściej, bo chyba faktycznie przynosimy im spokój. W ostatnich dniach im go brakowało. Niestety, nie wszystkim pacjentom udało się uratować życie. Zmarła m.in. 25-letnia dziewczyna, która celowo się otruła. Był też ponad 60-letni pan, który pomylił muchomora z kanią. Zrobił z niego jajecznicę i trafił na SOR z poważnymi objawami zatrucia. Został przeniesiony na inny oddział, niestety rokowania były bardzo złe – wątroba została doszczętnie zniszczona.
Mimo takich sytuacji, medycy z Wrocławskiej nie ukrywają, że kochają swoją pracę. Szczególnie doceniają momenty, gdy pacjent przestaje cierpieć. – Nie zawsze chodzi o ratowanie życia. Ostatnio mieliśmy mężczyznę z wybitym barkiem. Ortopeda mu go nastawił. Widzieliśmy, jak na twarzy tego pacjenta pojawia się uśmiech, bo przestało go boleć. To cieszy – mówi pielęgniarka. Wychodzimy ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego. Jest godzina 2 w nocy. Podjeżdża karetka. Czy i tym razem uda się komuś uratować życie?
Postscriptum
Kilka dni po naszej wizycie na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym dostajemy wiadomość od jednej z pielęgniarek. „Szkoda, że nie było pana na ostatnim dyżurze. Cały SOR pracował na 100 procent. U dwóch pacjentów toczyliśmy krew. Był też 18-latek, potrącony przez samochód. Miał urazy wielonarządowe, żyje. Była ciężka noc, ale taka, po której faktycznie czujemy, że robimy dobrą robotę”.