Złoty interes zamienił się w koszmar

Właściciele firmy Biofuturo mogą odetchnąć z ulgą przynajmniej w jednym aspekcie. Śledztwo, które toczyło się wobec firmy, zostało umorzone. Zarzuty były poważne i dotyczyły oszustwa na kwotę ponad 18 mln złotych.

W 2008 roku powstała spółka, której głównym udziałowcem był Czesław M. Firma pośredniczyła w sprzedaży żywności ekologicznej. Głównymi odbiorcami produktów były największe w Polsce sieci supermarketów. Z usług Biotrade korzystały również mniejsze sklepy. Natomiast najważniejszym dostawcą firmy było czeskie przedsiębiorstwo Pro-Bio.

Do 2012 roku interes kręcił się dobrze. Prokuratura ustaliła, że w latach 2010 i 2011 spółka osiągnęła zysk, wątpliwości mogły budzić nieznaczne zaległości w podatkach i opłaceniu ZUS-u pracowników, których w tym okresie było ok. 40. Śledczy też ustalili, że majątek firmy opierał się na leasingu i zapasach magazynowych o krótkim terminie przydatności do spożycia.

Problem

Polska spółka i czeski dostawca mieli nawiązać ściślejszą współpracę, a konkretniej chodziło o przejęcie części udziałów w Biotrade. Czesi jednak zmienili zdanie i zażądali spłaty zobowiązań, które wynosiły ponad pół miliona złotych. Z drugiej strony Polacy uznali, że Czesi mają zobowiązania wobec nich, które sięgają 1,2 mln złotych.

Czeska firma była jednak bardziej bezwzględna. Zajęcie przez komornika konta firmy i wstrzymanie linii kredytowej doprowadziło do dalszych komplikacji związanych z brakiem możliwości spłaty innych kontrahentów polskiej spółki. Działo się to w połowie 2012 roku, a na stanowisku prezesa Czesława M. z przyczyn zdrowotnych zastąpił jego syn – Robert. Kierownictwo próbowało nadal działać, hanlując towarem kupionym za gotówkę.

Domino jednak ruszyło i coraz więcej firm domagało się pieniędzy od firmy, której zaczynało brakować pieniędzy na opłacanie pracowników, podatków i składek. – Z uwagi na niemożność zapłaty zaległości spółka Biofuturo Trade część swoich należności uregulowała przekazaniem wierzycielom składników majątku, jak pojazdy czy towar – ustalił prokurator.

Ostatnia deska ratunku?

W lutym podjęto próbę ratowania uratowania firmy. Właściciele spółki stwierdzili, że pożyczą od innej firmy 5 mln złotych na zakup hotelu w Cieszynie i z zysków będą spłacać zobowiązania wierzycieli. Taka propozycja została przedstawiona przez innego ze wspólników spółki. Gwarancją spłaty pożyczki miały być warte ponad 5 mln złotych udziały Czesława M. Ostatecznie współwłaściciel firmy stracił udziały, a w zamian nie dostał obiecanej kwoty. Na początku 2013 roku spółka zawnioskowała o ogłoszenie upadłości i w październiku sąd zgodził się z wnioskiem.

Wierzyciele firmy zgłosili się do prokuratury, wyliczając, że spółka w sumie powinna im zapłacić 18,5 mln złotych. Śledztwo było prowadzone w sprawie niekorzystnego rozporządzenia mieniem, czyli oszustwa.

Nie oszustwo, tylko ratunek

Prokurator prowadzący śledztwo uznał jednak, że do przestępstwa nie doszło. – Zauważyć należy, że w obrocie gospodarczym częstym zjawiskiem jest spóźnianie się kontrahentów w zapłacie za dostarczone towary i usługi. Przyczyny tego są różne i najczęściej wiążą się z tzw. zatorami płatniczymi, pogarszającymi bieżącą płynność finansową firmy. Przy czym niejednokrotnie dłużna firma ma perspektywy poprawy swojej kondycji i uregulowania zobowiązań, które w danym momencie obiektywnie są nie do zrealizowania – stwierdził w uzasadnieniu umorzenia postępowania prok. Piotr Kowal.

– O przestępstwie można mówić dopiero, gdy dłużnik zaciąga zobowiązanie z zamiarem ich niespłacenia lub gdy ma świadomość, że nie ma możliwości i perspektyw spłacenia wierzycieli – wytłumaczył.

– Reasumując, działania Czesława M. i Roberta M. nie zmierzały do oszukania dostawców spółki Biofuturo Trade i wzbogacenia się ich kosztem, ale miały na celu utrzymanie funkcjonowania spółki na rynku z perspektywą naprawienia jej kondycji finansowej. Zaciągnięte zobowiązania spółki Biofuturo Trade są podstawą odpowiedzialności cywilnoprawnej, ale nie karnej w ramach przestępstwa oszustwa – czytamy w uzasadnieniu.

Drugi z zarzutów dotyczył naruszania praw pracowniczych, ale i tu śledczy nie doszukał się znamion czynu zabronionego. Firma miała zaległości w spłacie pensji i opłacaniu składek, ale nie były to działania celowe, tylko skutek złej kondycji finansowej. – Robert M. w miarę możliwości starał się regulować te zaległości i faktycznie pracownicy wskazywali, że albo zostały one w końcu uregulowane w całości lub przynajmniej w części – stwierdził prokurator. Pracownicy mogą swoje roszczenia przedstawić w sądzie pracy.

News will be here