Aleksander Miszalski obiecał, że pierwsza łopata pod budowę metra zostanie wbita w 2028 roku. To raczej nierealne. Pytanie też, czy tym metrem dojedziemy do nowoczesnego Krakowa, a może zatrzymamy się na stacji z tabliczką: „niespełnione wyborcze obietnice”? A Robert Makłowicz powie: „koniec trasy, proszę opuścić pojazd”?
Wielkie rozliczanie
Gdy Platforma Obywatelska doszła do władzy w Polsce, zaczęło się wielkie rozliczanie poprzedników. Powoływane były kolejne komisje śledcze, a prominentnym politykom Prawa i Sprawiedliwości stawiano prokuratorskie zarzuty. PiS rządziło osiem lat.
Prof. Jacek Majchrowski był prezydentem Krakowa przez 22 lata. I nawet jeśli wyjść z założenia, że on i jego ludzie są czyści jak łza, to jednak na pewno znalazłoby się coś, z czego można profesora rozliczyć.
Tymczasem Aleksander Miszalski zachowywał się w tym zakresie dość powściągliwie. Najpierw zlecono audyt w magistracie. Co z niego wyniknęło? Choćby to, że pieniądze nie są w mieście odpowiednio pilnowane. Zaskoczenie? Raczej nie, skoro od dawna powtarzano, że Kraków jest bardzo zadłużony, stoi nad finansową przepaścią, a pieniędzy może nie wystarczyć nawet na podstawowe potrzeby krakowian, takie jak np. komunikacja miejska.
Choć nie do końca jest tak, że nowy prezydent w ogóle nie posprzątał po swoim poprzedniku. Zdecydował m.in. o likwidacji gminnej spółki Kraków 5020, która zasłynęła głównie z prowadzenia tzw. drugiej miejskiej telewizji: mało kto ją oglądał, a kosztowała miliony złotych. Niemniej trzeba zauważyć, że zakończenia działalności spółki radni i społecznicy domagali się jeszcze za kadencji prof. Majchrowskiego. Miszalski wsłuchał się w ich głos.
Co ze zmianami kadrowymi? Nowy prezydent podjął m.in. decyzję o odwołaniu Marii Anny Potockiej ze stanowiska dyrektora MOCAK-u. Stało się tak w efekcie medialnych publikacji, w których pracownicy zarzucali Potockiej mobbing. Polityk Platformy nie zdecydował się natomiast na odwołanie Katarzyny Zapał z funkcji dyrektorki Zarządu Budynków Komunalnych, chociaż to właśnie za jej rządów w tej kluczowej miejskiej jednostce dochodziło do, jak twierdzą krakowscy śledczy, m.in. łapówkarstwa. Miało to związek z najmem i wykupem gminnych nieruchomości w atrakcyjnych lokalizacjach. Ostatecznie Zapał sama zdecydowała, że odchodzi. „Trudno wiązać kwestię odejścia pani dyrektor Zapał ze sprawą, która toczy się od wielu lat i nadal nie zakończyła się” – twierdzą miejscy urzędnicy.
Swoi ludzie
Jednocześnie Aleksander Miszalski wprowadził do magistratu swoich ludzi. Także tych, którzy pomagali mu w kampanii, choć co do ich kompetencji można było mieć pewne wątpliwości. Chodzi m.in. o Aleksandrę Twaróg, która po konkursie została Krakowskim Rzecznikiem Uczniów i Dialogu Szkolnego. O utworzenie takiego stanowiska Twaróg zabiegała w kampanii wyborczej, występując na jednej konferencji nie z kim innym jak właśnie z przewodniczącym PO w Małopolsce Aleksandrem Miszalskim. Kobieta średnio poradziła sobie z testem konkursowym (byli lepsi), ale pracę dostała. – Wynik testu, choć ważny, nie był jedynym kryterium oceny – mówiła Joanna Krzemińska, rzeczniczka prezydenta.
Ostatnio z kolei niemałe kontrowersje wzbudziło powołanie Marty Wodyńskiej na pełnomocniczkę ds. seniorów. Jak zauważył wiceprzewodniczący Rady Miasta Krakowa z PiS-u Michał Drewnicki, pod oknem papieskim krzyczała, by abp Marek Jędraszewski „pocałował ją w dupę”. Co więcej, jak dodaje radny, znana jest z nienawistnych i agresywnych treści w internecie „wypier…”, „ja cię kurw… nienawidzę”. I zwraca uwagę, że Wodyńska to działaczka związana z Koalicją Obywatelską. Drewnicki złożył oficjalny protest przeciwko tej nominacji, bo jak wyjaśniał, urzędnik w Krakowie musi mieć nieposzlakowaną opinię.
Aleksander Miszalski wprowadził też do magistratu młodych działaczy partyjnych, którzy od czasu do czasu lubią wieczorami krytykować pracę niektórych krakowskich dziennikarzy. Niemniej ekspertów w różnych dziedzinach prezydent również zatrudnił. W nich nadzieja.
Spokój dla mieszkańców
Skończmy już jednak z tymi rozliczeniami. Skupmy się na tym, co dla mieszkańców najważniejsze, czyli np. na prawie do spokoju i wypoczynku. Jak wiadomo, Kraków przyciąga turystów, a ci nie zawsze, szczególnie pod wpływem alkoholu, potrafią zachować się w sposób kulturalny. Efekt? Ostatni mieszkańcy Starego Miasta nie mogą spać po nocach, bo pod ich oknami trwa nieustanna impreza. Remedium na ten problem miało być powołanie nocnego burmistrza. Ostatecznie został nim wieloletni przewodnik po Krakowie Jacek Jordan.
Można było odnieść wrażenie, że początek jego pracy na stanowisku burmistrza był dosyć komiczny. Otóż niecały miesiąc po rozpoczęciu działalności przez Jordana miasto pochwaliło się, że są już pierwsze jej efekty: „Zgodnie z zapowiedziami nastąpi wydłużenie godzin otwarcia miejskich toalet oraz zwiększenie częstotliwości wywozu śmieci z Rynku Głównego i Kazimierza” – napisano w komunikacie. I od razu padło pytanie: czy naprawdę trzeba było powołania burmistrza, żeby podjąć decyzje, dotyczące tak prozaicznych spraw?
Oczywiście to nie jest tak, że nic dobrego za prezydentury Aleksandra Miszalskiego się nie dzieje. W podsumowaniu swojego pierwszego roku polityk wymienił m.in. pozyskanie unijnych pieniędzy na hermetyzację oczyszczalni w Płaszowie, jak również podpisanie umowy na dostawę 90 nowych tramwajów (choć dostarczonych może być ich ostatecznie mniej).
Ogłoszono też listę pierwszych budynków, w których ZBK zamontuje windy, co ma rozwiązać problemy tzw. więźniów czwartego piętra. Władze miasta przedstawiły też standardy odpowiedzialnego budownictwa, mówiąc w ten sposób stop patodeweloperce. To zjawisko było bardzo widoczne za poprzedniej ekipy i zdecydowanie wymaga ukrócenia.
Czy to jednak nadzwyczajne osiągnięcia? Te działania wyglądają raczej na bieżące zarządzanie miastem. Aleksander Miszalski jest bardziej gospodarzem Krakowa niż wizjonerem. Choć pola do popisu ma sporo. Bo przecież na kompleksowe zagospodarowanie czeka choćby teren Wesołej. Ostatnio ogłoszono, że zakończył się pierwszy etap prac nad tzw. masterplanem dla terenów, zakupionych przez miasto za miliony złotych od Szpitala Uniwersyteckiego. Na wizualizacjach widać nowoczesne budynki i dużo zieleni. Czy ten projekt uda się wprowadzić w życie? I czy to będzie właśnie ta inwestycja, z której zasłynie prezydent Krakowa Aleksander Miszalski? Czas pokaże.
Na stole leżą też gotowe propozycje zagospodarowania terenów w rejonie Płaszowa i Rybitw, gdzie uciążliwa działalność dotycząca m.in. gospodarki odpadami wymieszała się z mieszkaniówką. Ta sprawa wymaga pilnego rozwiązania. Nie chodzi tylko o inwestowanie w technologie, które zmniejszą uciążliwe zapachy, ale również o to, by ten leżący na obrzeżach, ale ważny obszar Krakowa na nowo zaaranżować. Na papierze zrobił to już (na zlecenie przedsiębiorców) obecny główny architekt Krakowa Janusz Sepioł. Swoje zdanie o przyszłości Płaszowa i Rybitw wyrazili też mieszkańcy. Póki co władze miasta nie za bardzo chcą zabierać się za temat. Może z powodu braku własnej wizji?
Ukrywanie konsultacji
Z pewnością Aleksandrowi Miszalskiemu trzeba oddać jedno: nie zamyka się w swoim gabinecie, przesiąkniętym zapewne nadal zapachem cygar po poprzedniku, tylko wychodzi do mieszkańców i nie boi się trudnych pytań. I choć czasami odpowiada na nie bardzo ogólnie, np., że jakaś kwestia wymaga analiz, to jednak wydaje się bardziej otwarty na krakowian niż prof. Jacek Majchrowski.
Bardzo prawdopodobne, że to właśnie za kadencji prezydenta Miszalskiego pojawią się nowe drzewa na Rynku Głównym, o których jego poprzednik mówił: „Rynek ma inne funkcje niż las czy park. Wiem, że niektórzy by chcieli, żeby wszędzie były drzewa. To się trzeba wyprowadzić do Puszczy Niepołomickiej”. I tego typu odpowiedzi zdarzały się profesorowi częściej.
Jackowi Majchrowskiemu wytykano również, że za mało rzeczy konsultuje z mieszkańcami. Aleksander Miszalski chce to zmienić. Ostatnio informował na konferencji prasowej, siedząc na ławce pod krakowskim magistratem: „Przestajemy ukrywać konsultacje. Nie są po to, żeby tylko się odbyły, tylko po to, by naprawdę dowiedzieć się, czego chcą mieszkańcy”.
Pytanie, czy skończy się tylko na zapowiedziach? Trzeba będzie w tym względzie patrzeć władzom miasta na ręce, choćby z tego powodu, że końcem ubiegłego roku zaliczyli niemałą wpadkę: właśnie z konsultacjami społecznymi, i to dotyczącymi sprawy, która wzbudza w Krakowie ogromne kontrowersje, a chodzi o Strefę Czystego Transportu. Przypomnijmy: choć konsultacje społeczne jeszcze trwały, miasto opublikowało projekt uchwały w sprawie SCT. Wyszło trochę tak, jakby urzędnicy mówili mieszkańcom: „wypowiedzcie się, ale my i tak zrobimy po swojemu”. Czyli zupełnie odwrotnie niż w zapowiedziach prezydenta Miszalskiego („konsultacje nie są po to, żeby tylko się odbyły, tylko po to, by dowiedzieć się, czego chcą mieszkańcy”).
Potknięcia prezydenta
Bo to, co na co dzień rzuca się w oczy, to właśnie fakt, że nowe władze miasta potykają się o własne nogi. Podobnie było z metrem, czyli kluczową inwestycją dla Krakowa, która ma zrewolucjonizować podróżowanie po stolicy Małopolski.
Władze miasta na własne życzenie sprawiły, że wokół tego tematu zrodziło się gigantyczne zamieszanie. W pewnym momencie mieszkańcy już nie wiedzieli, co Kraków w zasadzie chce budować. I czy na pewno metro. Był to efekt m.in. takich wpadek samego prezydenta, przywoływanych przez posłów (w tym przypadku przez Darię Gosek-Popiołek z Lewicy). – Jak powiedział prezydent Miszalski, po torach w Krakowie pojedzie coś, co będzie przypominać tramwaj. Czyżby urząd miasta pracował nad nowym modelem pojazdów szynowych i będziemy mieć patent? – zastanawiała się posłanka Lewicy.
W listopadzie ubiegłego roku ujawniliśmy, że magistrackie dokumenty wskazują, że władze Krakowa planują budowę podziemnej linii tramwajowej, a nie tradycyjnego metra. Gasić pożar musiał wiceprezydent Stanisław Mazur, który zapewniał, że Kraków wybuduje metro.
Kiedy? Padają różne daty. W czerwcu 2024 r. Aleksander Miszalski zapowiadał, że pierwsza łopata zostanie wbita w 2028 roku. Z różnych przyczyn to data raczej nierealna. Pytanie też, czy tym metrem dojedziemy do nowoczesnego, metropolitalnego Krakowa, a może zatrzymamy się na stacji: „niespełnione obietnice”? A Robert Makłowicz powie: „koniec trasy, proszę opuścić pojazd”?