– Sondaż to nie Biblia, żeby w niego wierzyć czy nie wierzyć. Sondaż trzeba przeanalizować i wyciągnąć z niego wnioski – komentuje dla LoveKraków.pl Łukasz Pawłowski, prezes Ogólnopolskiej Grupy Badawczej.
Dotychczasowe sondaże wskazują, że największe szanse na zwycięsto w wyborach na prezydenta Krakowa ma Łukasz Gibała z komitetu Kraków dla Mieszkańców. Zdaniem ekspertów wszystko rozstrzygnie się w drugiej turze, do której poza Gibałą wejdzie prawdopodobnie Aleksander Miszalski z Koalicji Obywatelskiej bądź Łukasz Kmita z Prawa i Sprawiedliwości. Pierwszemu z nich potencjalnie zagraża Rafał Komarewicz, kandydat Polski 2050.
– Dokładnie analizujemy sondaże i taki obraz się z nich wyłania. W Krakowie sytuacja jest w miarę stała. Najciekawsza będzie rywalizacja pomiędzy kandydatami, plasującymi się za Łukaszem Gibałą – przekonuje Łukasz Pawłowski, prezes Ogólnopolskiej Grupy Badawczej. W rozmowie z nami opowiedział, jak modelowo przeprowadzać sondaże wyborcze na poziomie lokalnym i jakie są metody ich manipulacji.
Odbieranie elektoratu
Zacznijmy od tego, że w Krakowie bardzo długo swojego kandydata nie ogłaszało Prawo i Sprawiedliwość. W sondażach pojawiało się m.in. nazwisko posłanki Małgorzaty Wassermann, która już w przeszłości ubiegała się o fotel prezydenta, ale bez powodzenia. Sondaż ze stycznia tego roku, przeprowadzony przez IBRIS dla „Rzeczpospolitej”, dawał posłance wynik 22,8 proc. Jednak ostatecznie w wyborach 7 kwietnia powalczy Łukasz Kmita, były wojewoda małopolski. Pytanie, czy badania sprzed jego pojawienia się w grze można było uznawać za wiarygodne?
– Tak, ponieważ na kandydata Prawa i Sprawiedliwości i tak z reguły głosują wyborcy tego ugrupowania. Nieważne, jakie nazwisko wstawimy do sondażu, wynik będzie plus minus indentyczny – przekonuje Pawłowski. – Co innego, gdyby kandydata PiS w ogóle nie uwzględniać w sondażach. Wówczas obraz będzie zaburzony. Tak jak w przypadku nieuwzględniania w sondażach Rafała Komarewicza z Polski 2050, który może odebrać część elektoratu Aleksandrowi Miszalskiemu z Koalicji Obywatelskiej – zauważa ekspert.
Jego zdaniem wyniki sondażu są w dużej mierze zależne od tego, do jakiego komitetu przypiszemy kandydata. Pawłowski podaje przykład obecnego wiceprezydenta miasta Andrzeja Kuliga, który w jednym z badań pojawił się jako reprezentant Przyjaznego Krakowa Jacka Majchrowskiego. – Rozpoznawalność prezydenta Krakowa dała mu bardzo dobry, kilkunastoprocentowy wynik. Ostatecznie Andrzej Kulig startuje z własnego komitetu Ku Przyszłości. Obecnie w sondażach trzeba podawać taką informację, ponieważ pojawi się ona również na kartach wyborczych. Każda inna będzie manipulacją i wynik będzie niewiarygodny – dodaje prezes Ogólnopolskiej Grupy Badawczej.
Niewiarygodne wyniki
W ostatnich tygodniach w Krakowie mieliśmy wysyp wewnętrznych sondaży poszczególnych komitetów wyborczych, których wykonanie zlecali politycy. Zdaniem Łukasza Pawłowskiego nie można z góry uznawać ich wyników za niewiarygodne. – Politycy nie mogą manipulować sondażami, jeżeli firmy badawcze im na to nie pozwolą. Niezależnie od tego, kto je zleca, zasada przeprowadzania badań jest prosta: pytamy wyborców o kandydatów, którzy mają wystartować, podając przy nich nazwy komitetów, które zarejestrowali. Nic więcej nie powinno się tam pojawić – przekonuje ekspert. Przyznaje, że Ogólnopolska Grupa Badawcza niejednokrotnie realizuje sondaże, zlecane przez polityków. – Po naszej stronie jest pilnowanie jakości tych badań. W końcu to my podpisujemy się pod ich wynikami – zauważa Pawłowski.
Podkreśla, że w przypadku 95 proc. prowadzonych przez Ogólnopolską Grupę Badawczą sondaży, ich wyniki w ogóle nie są publikowane. – Załóżmy, że w dwóch badaniach polityk wypadł źle. Ale później w kampanii wyborczej wydarzyło się coś, co podniosło jego wynik. I właśnie ten opublikuje. Ma do tego prawo. Decyzję o publikacji danych zawsze podejmuje ich właściciel, czyli zlecający badanie – dodaje.
Nadzór nad ankieterem
Ekspert przekonuje, że najbardziej dokładnymi sondażami są te, które zostały przeprowadzone przez telefon. – Dziś telefony mają zarówno osoby młodsze, jak i starsze. Dostęp do internetu, szczególnie wśród seniorów, jest bardziej ograniczony. Ponadto badania internetowe przeprowadza się w tzw. panelach, czyli trzeba się tam zarejestrować. Osoby starsze mogą mieć z tym problem – twierdzi nasz rozmówca. – W przypadku ankiet papierowych, wypełnianych przez ludzi w terenie, to po pierwsze jako grupa badawcza nie mamy pełnej kontroli nad ankieterem. Musimy mu wierzyć na słowo, że faktycznie wykonał to badanie sumiennie. Podczas sondażu telefonicznego możemy na bieżąco nadzorować jego pracę – przekonuje ekspert.
Zauważa, że jeśli w mediach pojawiają się wyniki sondaży, to wówczas odpowiedzialność za ich prawidłowe analizę i przedstawienie spoczywa na dziennikarzach. – Powinni poprosić firmę badawczą o pełny raport, wraz z danymi, dotyczącymi m.in. tego, na jakiej grupie badanie zostało przeprowadzone – dodaje Pawłowski.
Wylicza kilka podstawowych zasad, jakimi należy kierować się podczas analizy wyników sondaży. – Przede wszystkim trzeba sprawdzać, czy dane badanie uwzględniało osoby niezdecydowane. Można zrobić prosty test i policzyć, czy wyniki wszystkich kandydatów sumują się do stu. Jeśli tak, to oznacza, że w sondażu nie wzięto pod uwagę odpowiedzi wyborców, którzy jeszcze nie wiedzą, na kogo zagłosują. Wówczas mamy nie do końca pełny obraz aktualnej sytuacji wyborczej – podkreśla ekspert. Warto też sprawdzić, jak sondaże danej firmy badawczej sprawdzały się przy okazji poprzednich wyborów. Można to zrobić np. poprzez stronę internetową SprawdzamySondaze.pl. – Jeśli wyniki były bardzo rozbieżne od ostatecznych, to znaczy, że prowadzi ona badania w sposób mało rzetelny – dodaje Pawłowski.
Proponuje, żeby analizować wyniki sondaży na chłodno. – Często pojawia się takie hasło: nie wierzę w ten sondaż. Tymczasem nie jest on Biblią, by w niego wierzyć czy nie wierzyć. Sondaż trzeba przeanalizować i wyciągnąć z niego wnioski, niezależnie od naszych emocji i sympatii politycznych – podsumowuje ekspert.