„Inspirator zachowań przestępczych”. Jan T. walczy o wolność

Jan T.

Jako jedyny z grupy oskarżonych o ustawianie przetargów urzędników, został skazany na bezwarunkowe pozbawienie wolności. Dopiero kasacja do Sądu Najwyższego umożliwiła Janowi T. opuszczenie murów więzienia. Sąd raz jeszcze przyjrzy się temu, czy były dyrektor nieistniejących już ZDiK-u i ZIKIT-u zasługuje na pobyt za kratami.

Jan T. odpowiadał karnie przed sądem Rejonowym dla Krakowa - Krowodrzy za nieprawidłowości przy organizacji przetargów na przygotowanie do wizyty papieża Benedykta XVI w Krakowie oraz za przetarg na zabezpieczenie reliktów architektonicznych w podziemiach Rynku Głównego. Na ławie oskarżonych zasiadła też m.in. Iwona K., która była wicedyrektorką za czasów Jana T. Wyrok po wielu latach zapadł w kwietniu 2019 roku.

Sąd pierwszej instancji nie miał wątpliwości co do winy Jana T. w kwestii wszystkich zarzucanych mu czynów. Łagodnie jednak potraktował kwestie organizacji przetargu w celach ratowania podziemnych reliktów, zagrożonych wodami gruntowymi.

Fikcyjny przetarg – podziemia

Kwestia przetargu na konserwację i zabezpieczenia odkrytych pod ziemią „Kramów Bogatych”, „Wielkiej Wagi” i „Krzyża Sukiennic” miała miejsce 15 lat temu. Nad tym problemem pracowali najlepsi specjaliści w dziedzinie konserwacji, w tym rzeczoznawca Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego prof. I.P., będący członkiem ekspertów przy prezydencie Krakowa. To on pod koniec grudnia 2006 roku przygotował koncepcję zabezpieczenia i konserwacji odsłoniętych reliktów. Z akt sprawy toczącej się przed sądem rejonowym wynika, że prace musiały zostać przeprowadzone jak najszybciej.

Sąd ustalił, że Jan T. 17 stycznia 2007 roku zaprosił swoją podwładną do gabinetu i zapytał, jak zorganizować przetarg, by wygrała konkretna firma. Chodziło o Międzyuczelniany Instytut Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki działający przy ASP w Krakowie, którą do tej pory reprezentuje prof. P.

Sposób się znalazł. Urzędnicy wysłali zapytania do pięciu firm, w tym do tej, która została wytypowana na wykonawcę. Zgodnie z oczekiwaniami odpowiedź wróciła tylko od Instytutu. Sąd w uzasadnieniu wyroku wspomniał, że właściciele pozostałych przedsiębiorstw dobrze znali się z prof. I.P.  W międzyczasie wojewódzki konserwator, jak przekonywał Jan T., miał naciskać na jak najszybsze rozpoczęcie prac. Umowa została więc podpisana w lutym i opiewała na blisko 1,5 mln złotych.

W tym przypadku sąd oceniając stopień szkodliwości czynu oskarżonego w tym konkretnym zarzucie uznał, że doszło do naruszenia procedur (SIWZ przygotował tak naprawdę wykonawca, a negocjacje były fikcją), ale jednocześnie na szali leżały bezcenne dobra kulturowe, które były zagrożone zniszczeniem.

– Prawdą jest, że działał on [Jan T.] przede wszystkim w celu uchronienia substancji zabytkowej przed nieodwracalnym zniszczeniem – stwierdził sąd, dodając, że nie były to działania na niekorzyść kierowanej przez niego jednostki. Gdyby tak było „bez rozgłosu wskazałby na preferowanego wykonawcę i ustalił z nim cenę za usługi”. Co ciekawe, Jan T. w pismach do konserwatora zabytków ostrzegał przed tym, że pospiesznie przygotowany przetarg może naruszać przepisy, były dyrektor wysłał również zapytanie w tej sprawie do prezesa Urzędu Zamówień Publicznych.

Gdyby odpowiadał przed sądem jedynie za ten czyn, usłyszałby wyrok pół roku prac społecznych po 20 godzin miesięcznie.

Imperator/inspirator

Zarzutów było jednak więcej. Sąd w uzasadnieniu wyroku w części poświęconej karze, czyli dwóch lat i dwóch miesięcy pozbawienia wolności, surowo tłumaczył, jakie okoliczności miały na to wpływ. Zacznijmy od końca.

Jan T. nie był „wzorowym” oskarżonym. Sąd zwrócił uwagę na jego postawę w ciągu całego przewodu sądowego, która „zdecydowanie wykraczała poza gwarantowane przez Konstytucję i Kodeks postępowania karnego prawo do obrony”.

– Oskarżony prezentował butę i postawę roszczeniową, nie wykazując należytego szacunku dla miejsca, w którym się znalazł, naruszając powagę sali sądowej i porządek czynności procesowych (…) Zmierzał do skutecznego zablokowania możliwości zakończenia niniejszej sprawy, wielokrotnie powtarzając wnioski dowodowe czy zabierając głos bez jego udzielenia. To głównie sprawiło, że postępowanie to trwało wiele lat – można przeczytać w uzasadnieniu. Jan T. określony został również mianem „inspiratora zachowań przestępczych”.

Ale najważniejszą przesłanką do tego, by umieścić „Niezatapialnego” dyrektora w więzieniu – poza udowodnieniem winy – była kwestia jego karalności. Gdyby nie to, najprawdopodobniej usłyszałby wyrok pozbawienia wolności w zawieszeniu, jak reszta oskarżonych.

Jak już wiemy, to doprowadziło do skutecznej kasacji w tej sprawie.

Wszystko, co złe, to…

Wcześniej jednak swoje nadzieje opierał na procesie odwoławczym. W jego wyniku niewiele ugrał, bo sąd drugiej instancji skrócił jedynie karę więzienia o dwa miesiące.

W uzasadnieniu wyroku można przeczytać, że Jan T. skupił w swoich rękach całość władzy dotyczącej nie tylko sposobu organizacji przetargów, ale również wyboru konkretnych oferentów. Bez jego zgody nie mogło odbyć się żadne takie postępowanie, a dobór firm był uzależniony od zgody dyrektora. Podobnie miało być z kosztorysami prac.

Taki mechanizm zadziałał przy udzielaniu zamówienia na organizację ruchu w trakcie wizyty papieża. Pierwsza oferta została określona na 600 tys. złotych, druga – już w porozumieniu z wykonawcą, również oskarżonym w tym procesie – opiewała na ponad 800 tys. złotych. A co ciekawe, z zeznań pracownicy firmy wynikało, że faktyczny koszt przygotowań do wizyty wyniósł nieco ponad 300 tysięcy. Za resztę firma miała ustawiać znaki, obsłużyć Wianki czy Boże Ciało. Te zadania nie mieściły się w zakresie przetargu.

Wracając do podziemi rynku, sąd uznał tutaj, że prace nie były jednak na tyle pilne, by omijać lub wręcz łamać prawo. Orzekający przypomnieli, na czym polega działanie w stanie wyższej konieczności i oceniając potencjalne zagrożenie wodami gruntowymi uznali, że ta zasada nie miał zastosowania w tym przypadku i nie można nią tłumaczyć działań podjętych przed Jana T. Wymianę pism z konserwatorem czy ogłoszenie o udzieleniu zamówieniu i negocjacje sąd określił jako teatr.

„Z premedytacją omijał prawo”, „Zredukował zespół przetargowy z ośmiu do dwóch osób”, „Zostawiał rozstrzygnięcia przetargów na ostatnią chwilę” – po takiej ocenie działalności Jana T. nie mógł on liczyć na złagodzenie kary. Zwłaszcza, że sąd nie wziął pod uwagę kwestii jego niekaralności, powielając błąd I instancji.

Powtórka

Wyrok się więc uprawomocnił. I jeśli ktokolwiek myślał, że Jan T. wywinie się i nie trafi za kratki, 9 maja 2019 roku musiał zrewidować swoją pogląd. Były dyrektor został zatrzymany w sądzie, gdy zmierzał na rozprawę w innej sprawie, a następnie osadzony w więzieniu. Miesiąc później jego adwokat wysłał kasację do Sądu Najwyższego. Wśród 13 zarzutów pojawił się ten kluczowy, dotyczący braku wzięcia pod uwagę przy wydaniu wyroku faktu czystej kartoteki Jana T.

Sąd Najwyższy uwzględnił tę okoliczność. – Konieczne stało się uchylenie zaskarżonego wyroku we wskazanym zakresie i przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania, ponieważ zaistniałe uchybienie miały charakter rażący i mogło mieć istotny wpływ na treść orzeczenia sądu odwoławczego – uzasadnił SN. Przy ponownym rozpoznaniu sąd będzie musiał zebrać dane dotyczące karalności Jana T. i wziąć te informacje pod uwagę przy ustaleniu kary.

Proces odwoławczy miał się rozpocząć w październiku zeszłego roku, jednak z uwagi na to, że Jan T. chciał być obecny w sądzie, by móc się odnieść do każdego wniosku dowodowego i składać wyjaśniania, a nie pozwolił mu na to stan zdrowia, ponownie na sali rozpraw pojawi się 16 lutego.