Kiedy na stadion Cracovii wniesiono 120-centymetrowe rakietnice?

Derby 2017 fot. JG

Przed Sądem Rejonowym w Krakowie toczy się sprawa przeciwko Ireneuszowi S. Były kierownik do spraw bezpieczeństwa Cracovii jest oskarżony o udzielenie pomocy przy wnoszeniu materiałów pirotechnicznych odpalonych 13 grudnia 2017 roku podczas meczu z Wisłą. Nie przyznaje się do winy i podkreśla, że w dni poza meczami kto inny ze strony klubu nadzorował pracę firmy ochroniarskiej.

Derby sprzed ponad roku mają swój dalszy ciąg na sali sądowej. Wszystko przez wydarzenia z drugiej połowy meczu na stadionie przy ulicy Kałuży. Pseudokibice Cracovii zorganizowali ostrzał na sektor z fanami gości. Sędzia przerwał spotkanie na 20 minut, na szczęście nikt nie ucierpiał.

Była zgoda?

Ochroniarz Robert J. zeznał, co usłyszał podczas rozmowy kibiców rozkładających część oprawy. – Mówili, że mają od S. zgodę na małą pirotechnikę – mówił świadek.

Oskarżony zaprzeczył. Ireneusz S. i świadkowie są zgodni co do tego, że pirotechnika musiała znaleźć się na stadionie dużo wcześniej niż 13 grudnia. Możliwe, że nawet miesiąc przed pamiętnym spotkaniem. Na sektor A, skąd były wystrzeliwane około 120-centymetrowe rakietnice, miały trafić w dużych pudełkach.

Oskarżony podkreślił, że na stadionie pracował tylko w dni meczowe, a resztę czasu spędzał w siedzibie klubu przy ulicy Wielickiej. Codziennie na stadion Cracovii wjeżdża wiele osób, które prowadzą tam swoje biznesy. Pomieszczenia mają też kibice, w tym ci, którzy przygotowują oprawy. Według jego wyjaśnień, do pamiętnego meczu klub i ochrona nie mieli dostępu do pomieszczeń zajmowanych przez osoby przygotowujące oprawy.

– Były nawet dodatkowe kraty i zamki – zwrócił uwagę były kierownik. Ireneusz S. mówił, że wnioskował do klubu o klucze, na wypadek zagrożenia pożarowego, ale nigdy ich nie dostał.

S. uważa, że należy sprawdzić, kto sprawował nadzór nad ochroną w dni poza mecczami, bo jest wielce prawdopodobne, że rakietnice trafiły tam właśnie wtedy. Wspomina o dyrektor stadionu, która –  jego zdaniem –  wtedy była odpowiedzialna za nadzorowanie firmy ochroniarskiej.

Oskarżony zapewnił, że nie miał też wpływu na kształt listy, na podstawie której część kibiców o każdej porze dnia i nocy mogła wejść do swoich pomieszczeń, a nawet wprowadzić osoby trzecie.

Kogo sprawdzać, kogo nie sprawdzać?

Ireneusz S. odparł zarzuty części świadków, że wydawał ochroniarzom polecenia, których samochodów i osób nie sprawdzać. Takimi zeznaniami obciążył go między innymi Michał P.

– Gdy przyjeżdżał ktoś, kto wcześniej nie był zgłoszony, kazał nam go wpuścić bez sprawdzenia. Często dzwonili do niego na komórkę. Wcześniej wydał nam polecenie, by nie kontrolować pewnych samochodów. Nie tłumaczył, dlaczego – powiedział świadek.

Zbigniew P. stwierdził z kolei, że 13 grudnia S. nakazał wpuścić grupę kibiców Arki i Ajaksu, ale zostali oni „dobrze przetrzepani”. Odniósł się również do zarzutu, że były kierownik pomógł we wniesieniu pirotechniki. – To byłoby z jego strony bez sensu. Raz była rozmowa i kazał nam dokładnie sprawdzać – przekonywał P.

Kto wiedział o rakietnicach?

– Przed meczem usłyszałem od jednego z policjantów, że mogą być odpalane rakietnice. S. uspokoił mnie i powiedział, że nic się nie będzie działo. Kilka razy powiedziałem mu jako osoba prywatna, nie pełniłem podczas tego meczu żadnej funkcji, że trzeba poprosić o interwencję policji. Nie widział zagrożenia, gdy kibice chodzili po sektorze. Uważam, że policja powinna wejść co najmniej 15 minut wcześniej – mówił Grzegorz P., właściciel firmy ochraniającej obiekty Cracovii od 2011 roku.

Ireneusz S. nie przyznaje się do winy. Przed sądem wyjaśniał, że przed derbami wnioskował o kontrolę pirotechniczną, ale „przedstawiciel policji uznał, że nie ma takiej potrzeby”.

Sprawa wróci na wokandę 18 marca. Jednym ze świadków ma być wiceprezes Cracovii Jakub Tabisz.