Wyrok 2 lat więzienia w zawieszeniu na 3 lata usłyszała Ewa S., menadżerka stacji paliw pod Krakowem. Musi oddać 190 tys. zł., które zagarnęła. Ma na to rok od prawomocnego wyroku, który teraz na nią zapadł.
Stacja nie była dochodowa, brakował towaru, nie można było płacić kartą za usługi, a ruch był znikomy. Jednak biznes z niedoinwestowaną stacją postanowiła poprowadzić spółka z Warszawy. Dlatego podjęto współpracę z 62 - letnią ekonomistkę Ewą S., która została menadżerem stacji od połowy 2014 r.
Miała pełnomocnictwo do konta, mogła zajmować się wpłacaniem i wypłacaniem pieniędzy, zamawianiem towaru, obliczaniem opłat koncesyjnych za paliwo i alkohol, który był sprzedawany na tej stacji.
Na początku 2015 r. biuro księgowe obsługujące spółkę prowadzącą stację zaczęło informować, że są błędy w dokumentach wystawionych przez Ewę S., nierozliczone zaliczki, a wewnętrze dokumenty źle wystawione m.in. chodziło o rozliczenia kasowe. Sytuacja nie uległą poprawie, gdy wdrożono nowy system informatyczny, który pozwalał na pracę zdalną. Menadżerka sprzeciwiała się tej innowacji, jak i temu, że szefowie zmienili obsługę księgową na biuro rachunkowe z Krakowa.
Nie spłaciła pożyczki
W lutym 2015 r. Ewa S. dostała pożyczkę 27 tys. na wykupienie, jak twierdziła, leasingu auta, którym jeździła. Ustaliła termin spłaty na kwiecień 2015 r. ale mimo wielokrotnych wezwań pożyczki nie oddała. Dostała też przedsądowe wezwanie do zapłaty, ale i to nie podziałało.
Od czerwca 2015 r zewnętrzna firma nawiązała współpracę ze stacją. Jej pracownicy mieli podjeżdżać i tankować swoje auta i do każdego tankowania miały być im wydawane druki wz, a rozliczenia miały być do tygodnia w formie płatności kartą. Ewa S. zajmowała się obsługą tej firmy i pobierała od niej pieniądze mimo zakazu obrotu gotówkowego jaki był w jej spółce. Pieniądze trafiały do Ewy S., ale już nie na konto spółki. Gdy wyszły na jaw zaległości i zadłużenie zewnętrznej firmy Ewa S. uspokajała, by się nie denerwować i mówiła, że na pewno zapłacą. Nie zająknęła się, że już wcześniej pobrała od niej pieniądze. Pracownicy stacji zauważyli też, że kobieta wcześnie przyjeżdża na stację i niszczy dokumenty w niszczarce. Inne segregatory z dokumentami gdzieś wywozi.
Szkoda wyliczona na 190 tys. zł
Gdy sprawa trafiła do prokuratury biegły wyliczył szkodę spowodowaną działaniami Ewy S. na 190 tys. zł. Kobiecie postawiono też zarzut niszczenia dokumentów, oszustwo na kwotę 27 tys. związane z wzięciem pożyczki oraz przywłaszczenia mienia spółki.
Z powodu braku dokumentów nie było jasne gdzie podziało się ponad 100 tys. zł, być może trafiły do Ewy S. od zewnętrznej firmy, a być może że nie.
– Nie można wykluczyć że taka kwota trafiła do sejfu na stacji, ale pewności nie ma – zauważyli biegli. Zwrócili uwagę, że obrót gotówkowy w spółce był prowadzony w sposób nieformalny. Stąd trudności z wyliczeniami szkody. Oskarżona winę za bałagan finansowy przerzucała na biura księgowe, ale sąd uznał, że to była jedynie jej linia obrony i prawomocnie skazał kobietę.
Sąd Apelacyjny w Krakowie w nieznacznym zakresie zmodyfikował wyrok na Ewę S., zwrócił uwagę, że była już kilka razy karana i w związku z tym prokuratura miała podstawy, by wnosić apelację na niekorzyść oskarżonej, ale takiej skargi jednak nie złożyła.