Pożar kamienicy przy ul. Lubicz. W tle zbrodnia sprzed lat

Kamienica, która spłonęła przy ul. Lubicz. tu kiedyś był nocny klub Ermitaż fot. Patryk Salamon

W kamienicy przy ul. Lubicz 15, która spłonęła kilka dni temu, był kiedyś klub nocny Ermitaż. W nim zaczęła się historia zabójstwa, która miała finał przed krakowskim sądem ćwierć wieku temu.

27 września 1998 r. o godzinie 12.40 do małego komisariatu w Jarosławiu koło Przemyśla zgłosił się 23-letni, wysoki, dobrze ubrany Marian K.,  bezdzietny malarz zarabiający 750 zł miesięcznie, i oświadczył, że męczą go koszmary, bo dziesięć dni wcześniej w Krakowie zabił przygodnie poznaną kobietę. Powiedział, że udusił ją w jej własnym mieszkaniu.

Pilny telegram do Krakowa

W telegramie, sygnowanym jako "pilne!!!" policjanci z Jarosławia powiadomili krakowskich kolegów o szczerym wyznaniu. W telegramie tylko pobieżnie podano rysopis kobiety i usytuowanie mieszkania na Wzgórzach Krzesławickich w Nowej Hucie, gdyż sprawca był tam tylko raz i to niecałą godzinę.

– Policjanci, kilka godzin po sygnale o zbrodni, pojechali po mężczyznę, przywieźli go z Jarosławia do Krakowa i od razu zaczęliśmy czynności śledcze – wspominał potem prowadzący sprawę prokurator.

– 23-latkowi nakazaliśmy, by pokazał gdzie znajduje się mieszkanie, gdzie dokonano mordu. Bezbłędnie doprowadził do środkowych drzwi na drugim piętrze w bloku na Wzgórzach. Jeszcze raz przyznał się do winy, został aresztowany decyzją sądu. Na tym etapie śledztwa żadnych dowodów zabójstwa nie było. Rozpoczęło się drobiazgowe badanie sprawy, zwłaszcza, że nie było jasne, czy wyznania Mariana K. nie są wytworem jego wyobraźni.

Faktycznie w mieszkaniu na Wzgórzach Krzesławickich znaleziono 18 września 1998 r. martwą 47-letnią kobietę, ale lekarz stwierdził zgon naturalny. Rodzina Teresy M. była przekonana, że był to zwykły atak serca, prokurator nie widział potrzeby, by zlecać sekcję zwłok i zezwolił na pochowanie zmarłej. 22 września odbył się pogrzeb.

Aż tu nagle pięć dni później taka sensacja, że zgon wcale nie był naturalny.



Spotkanie w Ermitażu

Zwłoki Teresy M. znalazły jej koleżanki z pracy. Zmarła, ubrana w kolorową suknię, czarne lakierki, białą bluzkę, leżała na wersalce w swoim mieszkaniu. Na brzuchu miała pluszową poduszkę. Wszędzie w pokojach panował ład. Było czysto i schludnie.

– Razem z Elżbietą J. i Teresą 16 września byłyśmy na zabawie w Ermitażu na ul. Lubicz. Dobrze się bawiłyśmy, wypiłyśmy trochę alkoholu. Przysiadł się do nas młody chłopak, tańczył cały czas z Teresą – zeznała Danuta K.

– Później Ela swoim autem odwoziła nas do domów. Teresa wysiadła z tym młodym człowiekiem, odprowadzał ją do klatki schodowej, nie wiem co się dalej działo – nie kryła. Dwa dni potem zaniepokojone losem Teresy, której ciągle nie było w pracy, koleżanki wezwały policję i straż pożarną. Strażak wszedł do mieszkania przez balkon, znalazł na wersalce zwłoki.

Zdaniem świadka Marian K. z sympatią odnosił się do Teresy, nie był pijany, zachowywał się poprawnie.

– Miał coś w sobie, bo Teresa pozwoliła się odprowadzić do mieszkania – mówiła koleżanka zmarłej. Podobnej treści zeznania złożyła Elżbieta J.

– Gdy wracaliśmy moim autem widziałam w lusterku, jak Marian K. próbował obejmować i całować Tereskę, ona się trochę broniła, a on nie był natarczywy – zeznała. Dodała, że jeszcze w czasie zabawy w Ermitażu, gdy na chwilę została sama z Teresą, ta rzuciła cicho: Ten chłopak szalenie mi się podoba!

Ekshumacja zwłok i wynik sekcji

Prokurator, by ostatecznie wyjaśnić co się stało w mieszkaniu na Wzgórzach, zarządził ekshumację Teresy M. Sekcja wykonana  2 października w Zakładzie Medycyny Sądowej w Krakowie wykazała zmiażdżenie kości krtani kobiety, co spowodowało jej uduszenie. Tymczasem podejrzany ze szczegółami opowiedział przebieg krytycznej nocy.

– Poznaliśmy się w Ermitażu – mówił Marian K. – Kobieta podobała mi się, miałem nadzieję na zbliżenie seksualne, dlatego pojechaliśmy do jej mieszkania. Tam piliśmy herbatę, oglądaliśmy telewizję. W pewnej chwili Teresa chciała mnie pocałować, odsunąłem się. Później ja chciałem dać jej całusa, ona się uchyliła, powiedziała wulgarnie – ty gówniarzu, uszczypnęła mnie – nie krył.

Wtedy Marian K. chwycił ją za szyję, trzymał 20-30 sekund, nagle zobaczył krew na jej ustach, wtedy zwolnił uchwyt. Wpadł w panikę. Zaczął wycierać odciski palców, ręcznikiem usunął krew z jej ust i pobrudzony wrzucił do reklamówki, tak jak i dwie szklanki. Zabrał dwa pierścionki, obrączkę, zerwał z szyi łańcuszek i wziął zegarek.

Ciało Teresy ułożył na wersalce
. Mieszkanie zamknął na klucz, który wyrzucił później do kosza na śmieci. Udał się na postój taksówek, a za kurs do wynajmowanego mieszkania zapłacił jednym z pierścionków. Reklamówkę też wyrzucił do śmieci. Spakował swoje rzeczy i następnego dnia wyjechał do Przemyśla, do znajomych i rodziny. W pociągu zamienił z nieznajomym mężczyzną zegarek na sygnet, a resztę biżuterii zaniósł do jubilera w Przemyślu i dostał za to drobną sumę. Dręczyły go wyrzuty sumienia, więc w końcu powiedział o wszystkim policji.

– Nie chciałem zabić, choć zdawałem sobie sprawę, że trzymając kobietę za szyję mogłem ją udusić. To był jednak nieszczęśliwy wypadek – przekonywał prokuratora.

Uczynny, miły, grzeczny syn i ministrant

Tuż przed procesem Mariana K. jego ojciec przysłał do sądu list, w którym sugestywnie opisywał jak uczciwe, wrażliwe i dobre jest jego dziecko.

– Uczył się zawsze bardzo dobrze, zdobywał nagrody w konkursach, 15 lat był ministrantem, a gdy byłem chory, po przebytych operacjach, opiekował się z troską młodszym rodzeństwem. Bardzo ciężko przeżył pobyt w wojsku, rozstanie z rodziną. Jako ojciec zaświadczam i nie wierzę w to, aby mój syn był zdolny do morderstwa – napisał w liście Tadeusz K.

Na pierwszej rozprawie oskarżony jeszcze raz przyznał się do winy. Tym razem jednak twierdził, że Teresę M. dusił od trzech do pięciu sekund. Biegli lekarze stwierdzili później przed sądem, że na uduszenie człowieka w taki sposób, jak to opisał mężczyzna, wystarczy czasem mniej niż jedna sekunda. Interesujące zeznania na procesie złożyła ciotka oskarżonego Barbara K.

– W tej sprawie nie widzę ofiary i sprawcy. Uważam że są same ofiary. Ja i moja rodzina ubolewamy z powodu śmierci tej kobiety i tragedii tamtej rodziny – zapewniała. Podkreśliła, że nie zauważyła, by Marian po powrocie z Krakowa zachowywał się nienormalnie.

– Dalej był czuły, wrażliwy na krzywdę innych. Gdyby nie jego sumienie, to nie byłoby tej sprawy – mówiła.

Uśmiercał rodzinę w wyjaśnieniach

Jan A., od którego 23-latek wynajmował mieszkanie w Krakowie w śledztwie mówił, że dzień po zabójstwie zgłosił się do niego lokator i oświadczył, że zmarł mu ojciec i dlatego musi natychmiast wyjechać do Przemyśla.
– Pan Marian tak się spieszył, że nawet zapomniał w tę podróż zabrać swoje rzeczy osobiste. Zrobiła to dopiero policja, gdy już siedział w areszcie – opowiadał mężczyzna.

Z kolei koledzy Mariana K. w Przemyślu usłyszeli od niego, że... dwa lata temu zmarła mu żona i pozostawiła trochę biżuterii, którą zamierza sprzedać. Koledzy wskazali mu jubilera, który zajmował się skupem takich rzeczy.

Oczywiście Marian K. nigdy nie był żonaty. Już w trakcie procesu z relacji świadków, głównie kobiet, zarysował się charakter seksualnych zainteresowań oskarżonego. W swoich kontaktach z płcią przeciwną wybierał głównie panie dojrzałe, starsze, niektóre nawet o kilkadziesiąt lat.

– W sytuacjach sam na sam był trochę nieśmiały – podkreślały zgodnie na procesie. Ostatecznie prokurator domagał się w końcowej mowie kary 15 lat pozbawienia wolności, obrona wnosiła, by czyn zakwalifikować jako nieumyślne spowodowanie śmierci człowieka i wymierzenie najniższej możliwej kary. Sąd Okręgowy w Krakowie skazał Mariana K. na dziesięć lat więzienia za zabójstwo.

Łagodniej po apelacji

Od wyroku sądu pierwszej instancji apelował obrońca oskarżonego. Odwoływał się skutecznie, bowiem Sąd Apelacyjny w Krakowie z dziesięciu do sześciu lat zmniejszył wyrok Marianowi K. uznając, że mężczyzna zasługiwał na nadzwyczajne złagodzenie kary. Podkreślono, że sąd pierwszej instancji nie docenił zachowania oskarżonego, które miało decydujący wpływ na wykrycie tego przestępstwa.

– Jeśli prawo nakazuje nadzwyczajne złagodzenie kary jedynie wobec sprawców przyznających się do winy, to tym bardziej jest to słuszne wobec sprawcy, który z własnej inicjatywy, gnębiony wyrzutami sumienia, samooskarżając się, powoduje wszczęcie przeciw niemu postępowania o czyn, który dotąd nie uznano nawet za przestępstwo – napisał sędzia w uzasadnieniu wyroku
Sądu Apelacyjnego.

I tę karę Marian K. odbył.

 

Czytaj wiadomości ze swojej dzielnicy:

Wzgórza Krzesławickie