News LoveKraków.pl

Prof. Mazur: Nie będę gryzł się w język [ROZMOWA]

Stanisław Mazur

W obawie przed przejęciem władzy przez ludzi, którzy w mojej ocenie byliby niebezpieczni dla Krakowa, podjąłem decyzję o rezygnacji z własnych ambicji – mówi w rozmowie z LoveKraków.pl prof. Stanisław Mazur, rektor UEK i lider stowarzyszenia Lepszy Kraków.

Patryk Salamon, LoveKraków.pl: Kilka dni przed pierwszą turą wyborów prezydenckich zrezygnował Pan z kandydowania na prezydenta Krakowa. Jakie argumenty kryją się za tą decyzją?

Prof. Stanisław Mazur, rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie: Nasza kampania i mój start były kontynuacją bardzo zaawansowanych, merytorycznych prac programowych, jakie środowisko Lepszego Krakowa tworzyło od ponad roku. To pomysły, postulaty, ale i konkretne wyliczenia, w różnych aspektach funkcjonowania Krakowa - od transportu i gospodarki przestrzennej, przez zieleń, politykę międzypokoleniową, po kulturę, narzędzia budowania relacji miasto-biznes-uczelnie, czy tworzenie cyfrowych rozwiązań smart city. Niestety, środowisko obywatelskie, szczególnie przy takim rozdrobnieniu, ma znacznie mniejsze zasoby i zasięgi, by komunikować, że zmiana jest możliwa. W obawie przed przejęciem władzy przez ludzi, którzy w mojej ocenie byliby niebezpieczni dla Krakowa, podjąłem decyzję o rezygnacji z własnych ambicji na rzecz konstruktywnego sojuszu z Aleksandrem Miszalskim, który zobowiązał się do realizacji uzgodnionego programu Lepszego Krakowa.  



Ale chyba nie była to łatwa decyzja? Wcześniej mówił Pan o tym, aby Kraków był zarządzany przez obywatelskiego prezydenta i jego środowisko.

Decyzja była bardzo trudna, ale cieszę się, że podejmowana w poczuciu zrozumienia i akceptacji naszego środowiska. Tworzą je ludzie, którzy marzą o tym, by Kraków zmieniał się w kierunku nowoczesnej, dobrze zarządzanej metropolii europejskiego formatu. Uznaliśmy, że możemy albo przegrać w I turze, albo uzyskać gwarancje tego, że Aleksander Miszalski i Koalicja Obywatelska wykorzystają niedostępne nigdy wcześniej bogate rozwiązania ekspertów, naukowców, praktyków, aktywistów, a przede wszystkim te proponowane przez mieszkańców, zebrane w programie Lepszego Krakowa. Dziś to połączenie naszej merytoryki, obywatelskości, ze sprawnością polityczną partii rządzącej, może przynieść miastu coś naprawdę dobrego. Liczę, że będziemy budować wspólnotę, miejsce wygodne do życia, innowacyjną gospodarkę, a edukacja i kultura staną się czynnikami transformującymi miasto.

Użył Pan wcześniej takiego sformułowania, że miasto nie może trafić w ręce populistów. Kogo ma Pan na myśli?

Nie będę się gryzł w język. Szalona determinacja, okupiona dynamicznymi zmianami poglądów, polityczne sojusze od prawa do lewa, kampania oparta głównie na nieustannej krytyce miasta, które choć nie było idealne, stabilnie rozwijało się przez ostatnie dwie dekady. Do tego bardzo niejasna, nawet dla ekspertów finansowych, sytuacja związana z gigantycznymi pożyczkami w rodzinnych spółkach. Odbieram prezydenturę Łukasza Gibały jako potężne zagrożenie dla Krakowa. I tak, bardzo bym nie chciał, by miasto trafiło w jego ręce. Choć uczciwie dostrzegam w środowisku Krakowa dla Mieszkańców wielu ludzi, którzy podobnie jak Lepszy Kraków, od lat chcą coś zmienić w mieście i robią to używając działań i wiedzy o Krakowie, nie tylko pustych haseł, jak ich lider.

Kto wygra w drugiej turze wyborów?

Sytuacja jest bardzo ciekawa. Z jednej strony Aleksander Miszalski dysponuje blisko 11-procentową przewagą. Z drugiej zaś, o zwycięstwie wyborczym może zadecydować 1/5 krakowian, którzy oddali swój głos na Łukasza Kmitę z PiS. Uważam byłego wojewodę, za osobę, która prowadziła całą swoją kampanię uczciwie i merytorycznie. Rozumiem, że mimo potencjału dialogu, z uwagi na ogólnopolski spór, nie poprze kandydata Koalicji Obywatelskiej. Mam jednak nadzieję, że te centralne animozje nie doprowadzą do wskazania przez niego kandydata popieranego przez skrajną lewicę. Pamiętajmy także o wyborcach, którzy głosowali na Andrzeja Kuliga czy Trzecią Drogę. Ja oczywiście liczę na to, że wygra Miszalski, ale o tym, jaki będzie finalny wynik, zadecyduje znowu frekwencja wyborcza.