News LoveKraków.pl

Centrum Krakowa w trybie nocnym. „Wydawało mi się, że jestem szczęśliwcem, bo mieszkam na Starym Mieście”

fot. Krzysztof Kalinowski/Lovekrakow.pl
– Wydawało nam się, że jesteśmy szczęśliwcami, ale mieszkanie na Starym Mieście stało się udręką – mówią nam ostatni mieszkańcy ścisłego centrum Krakowa.
Środek tygodnia, ulica Floriańska. Powoli dobiega godzina 20. Jest jeszcze jasno, ale Stare Miasto powoli przechodzi w tryb nocny. – Chcesz może do stripa? Wstęp jest za darmo, dziewczyny tańczą bez staników, więc cycki też za darmo pooglądasz. Drugie piwo gratis – młoda dziewczyna namawia nas na wizytę w klubie ze striptizem. Wcześniej tą samą ofertą kusiła zagranicznych turystów.

Idziemy dalej. Po drodze mijamy pub, pijalnię wódki, hostel. Jest też lokal, który oferuje masaż tajski. Czy ktoś tutaj jeszcze mieszka? Na ścianie budynku dostrzegamy domofon. Dzwonimy pod kilka numerów, jednak po drugiej stronie nikt nie odpowiada. Przechodzimy jeszcze kawałek i wchodzimy do kamienicy. Drewnianymi schodami w górę idzie mężczyzna. Patrzy na nas podejrzliwym wzrokiem, za co później przeprasza. Kilka dni temu, nocą, nieopodal kamienicy mieszkańcy słyszeli strzały. Ktoś uszkodził witrynę sklepu. Sprawę badają krakowscy policjanci. Wiele wskazuje na to, że sprawca zniszczeń mógł strzelać z wiatrówki.

To oczywiście tylko wycinek większego obrazu. Bo przecież Stare Miasto to nie tylko kluby z głośną muzyką i półnagimi paniami, ale również tradycyjne stoiska z kwiatami, dorożki konne, zabytki, restauracje z dobrym jedzeniem, kramy w Sukiennicach. Jednak pod osłoną nocy ścisłe centrum Krakowa, tak sympatyczne za dnia, zamienia się w wielką pijalnię wódki.

Przez ostatnie dni odbyliśmy wiele rozmów z mieszkańcami Starego Miasta. W granicach Plant na stałe mieszka już tylko około 440 osób. Mają dość nocnych krzyków, pijanych turystów, uciążliwych klubów z głośną muzyką. Niektórzy trafili do ścisłego centrum przez przypadek, inni, bo od wielu lat żyły tutaj ich rodziny. Mogliby się wyprowadzić, ale nie chcą, nawet kosztem nieprzespanych nocy. Kochają Stare Miasto i chcą zawalczyć o jego lepszą przyszłość. Oto ich historie.

Punkt krytyczny

Dawid Zajączkowski: – Moja rodzina mieszka przy ulicy Brackiej od lat 30. ubiegłego stulecia. Jestem czwartym pokoleniem. Moje dzieciństwo przypadło na lata 80., kiedy Stare Miasto było zupełnie inne. Cisza, spokój, wielu sąsiadów. Przy ulicy Grodzkiej mieszkało pięciu moich kolegów ze szkoły podstawowej. Już dawno się wyprowadzili. Ja i moja rodzina zostaliśmy. Wydawało mi się, że jestem szczęśliwcem. Niestety, mieszkanie na Starym Mieście stało się udręką.



Naszą zmorą, szczególnie nocami, są głośne dyskoteki i lokale sprzedające alkohol, które po brzegi wypełniają się imprezowiczami, zakłócającymi spokój. Ekspansja takiej działalności zatacza coraz szersze kręgi. Kluby i bary prowadzone są nie tylko w piwnicach, ale i w parterach oraz na piętrach kamienic. Mimo grubych ścian, głośne dźwięki muzyki i rozmów przenikają do naszego mieszkania. Spora część bywalców tych lokali w stanie upojenia alkoholowego wychodzi na ulice. Mają wtedy miejsce różne uciążliwe zachowania, m.in. śpiewy, krzyki, kłótnie, bijatyki, załatwianie potrzeb fizjologicznych na zabytkowe budowle, a także uszkadzanie samochodów. Powybijane lusterka to niemal codzienność.

Pamiętam, że kiedy byłem dzieckiem, latem można było zostawić na noc otwarte okna, tak aby schłodzić nagrzane w ciągu dnia mieszkanie. Dziś muszą być szczelnie zamknięte. Choć i to wcale nie gwarantuje, że noc będzie przespana.

Mariusz Kogut: – W kamienicy przy ulicy św. Tomasza mieszkam od lat 90. ubiegłego wieku. Nie było tak, że marzyłem o życiu na Starym Mieście. Trafiłem tam zupełnym przypadkiem. Stare Miasto zawsze było gwarne, ale problem z roku na rok się nasilał. I nasila nadal, docierając do punktu krytycznego.

Nie chodzi o to, by w centrum nie było turystów. Stare Miasto jest również dla nich. Problem polega na tym, że są takie noce, gdy trudno napotkać tutaj trzeźwą osobę. Konsekwencje są widoczne gołym okiem. Awantury, bójki, pijani imprezowicze, leżący na ulicach. Jako mieszkaniec jedyne co mogę zrobić, to zamknąć okna, które mam dźwiękoszczelne, jak również drzwi, które najlepiej, żeby były pancerne. I przetrwać do rana, nie budząc się z powodu krzyków.



Mam troje dzieci: jedno chodzi do przedszkola, pozostała dwójka do szkoły podstawowej. Wieczorami z nimi nie wychodzę, bo strach. Czasami pójdziemy na plac Szczepański nad fontannę, i to wszystko. Gdy wychodzimy rano, bywa, że po nocy widać obrazki, których dzieci nie powinny oglądać. Np. faceta ze spodniami spuszczonymi do kolan, leżącego we własnych fekaliach. Tak wygląda centrum Krakowa, niestety. Tłumaczę dzieciom, że to co widzą jest złe, że tak nie powinno się dziać. Boją się, oczywiście. Pytają, dlaczego wokół jest tak dużo pijanych osób?

Dla bezpieczeństwa zamontowałem monitoring, przez co miałem wielokrotnie odwiedziny policji, która prosi mnie o nagrania. A bo to kogoś pocięli, a bo to kogoś obrabowali. Ciągle dochodzi do niebezpiecznych sytuacji.

Spędziłem życie podróżując, odwiedziłem ponad 150 krajów. Widziałem rozmaite miasta. Byłem np. w San Juan, czyli w stolicy Portoryko. Nie należy do bezpiecznych. W wiele miejsc nie poszedłbym po zmroku. Co ciekawe, najbezpieczniejszym miejscem nocą jest starówka. Jest tam pięknie, panuje spokój. Nie bałbym się tam chodzić z dziećmi nawet po północy.

Pomimo wszystko nie chcę opuszczać Starego Miasta. Tutaj wychowywały i nadal wychowują się moje dzieci. Nie widzę powodu, żeby uciekać, żeby nie wypowiedzieć walki złu. Paradoksalnie cieszę się, że to zło widzą moje dzieci, bo uczą się, żeby go nie akceptować. Przyda im się to w przyszłości. Mam nadzieję, że dzięki temu nie będą przechodzić obojętnie obok rzeczy, na które trzeba reagować.

Pijana hałastra

Krakowianom ze Starego Miasta postanowił pomóc mecenas Ryszard Rydiger, który sam jest mieszkańcem ścisłego centrum. Kamienica, w której zamieszkał w latach 90. ubiegłego wieku, znajduje się przy ulicy Szewskiej.

Ryszard Rydiger: – Dawniej dało się tutaj żyć. W pobliżu było zaledwie parę dyskotek, a teraz z roku na rok lokali rozrywkowych przybywa. Nie dostrzegłem, aby miasto chciało wspomóc nielicznych już mieszkańców Starego Miasta w zakresie walki z hałasem. Jest generowany przez kluby, bary, a konkretnie przez ich upojonych alkoholem gości. Każdemu, kto nie wyprowadził się ze ścisłego centrum Krakowa, wydawało się, że w tej batalii o prawo do niezakłóconego odpoczynku jest sam. Okazało się jednak, że trochę nas tutaj jeszcze zostało. Połączyliśmy siły i złożyliśmy pozew przeciwko gminie o ochronę dóbr osobistych.

Tym dobrem jest prawo do niezakłóconego korzystania z życia rodzinnego i spoczynku nocnego. Mec. Rydiger firmuje pozew swoim nazwiskiem, ale popiera go ok. 30 mieszkańców Starego Miasta. Dokument trafił już do Sądu Okręgowego w Krakowie.

W uzasadnieniu czytamy, że każdej nocy ulica Szewska zmienia się w miejsce hałaśliwych zgromadzeń. „Tłum bez żadnych ograniczeń i skutecznej reakcji pozwanego śpiewa do muzyki, wydobywającej się z lokali, krzyczy, bije się, wymiotuje. Hałas, emitowany przez pijaną hałastrę, przekracza dopuszczone przepisami normy. Trudno przejść ulicą wśród podpitego, rozkrzyczanego, śpiewającego na całe gardło tłumu. Trudno siąść przy rodzinnej kolacji, spać w nocy, poczytać, posłuchać muzyki czy choćby pooglądać telewizję”.

Dlaczego pozwanym jest gmina? – Ano dlatego, że to właśnie ona jest właścicielem i zarządcą działki, po której przebiega ulica Szewska, z której dobiega hałas – zwraca uwagę Rydiger. Strona społeczna domaga się w pozwie, by miasto zaprzestało naruszania dobra osobistego mieszkańców, jakim jest m.in wspomniane prawo do niezakłóconego korzystania z życia rodzinnego. Za każde naruszenie gmina miałaby płacić 500 złotych powodowi. – Oczywiście każdy taki przypadek musielibyśmy dokładnie udokumentować, a następnie założyć osobną sprawę sądową przeciwko gminie – dodaje prawnik.

W magistracie twierdzą, że treść pozwu jeszcze do urzędników nie dotarła. – Nie mamy więc możliwości odniesienia się do argumentów strony społecznej. Prawnicy z pewnością szczegółowo przeanalizują pozew, kiedy do nas dotrze – przekazała nam Monika Chylaszek z biura prasowego krakowskiego magistratu. Nie przypomina sobie podobnego pozwu w ostatnich latach.

W kolejnych dniach opublikujemy:

  • Rozmowę z przedstawicielami Fundacji Frank Bold o tym, jak obywatele biorą sprawy w swoje ręce i pozywają państwo za smog, a miasta za hałas.
  • Artykuł o tym, jak urzędnicy napisali martwe prawo dla Starego Miasta, a radni je uchwalili.

Czytaj wiadomości ze swojej dzielnicy:

Stare Miasto