– Jeśli chcemy dokonać transformacji energetycznej i być ważnym elementem „zielonej rewolucji”, to ten dodatek węglowy przeczy temu i podważa całą dotychczasową politykę, która w tej materii była prowadzona – mówi w rozmowie z LoveKraków.pl dr hab. Stanisław Mazur, profesor i rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.
Patryk Salamon, LoveKraków.pl: Czy był Pan zdziwiony odczytami PKB kwartał do kwartału?
Dr hab. Stanisław Mazur, rektor UEK: Podzielam opinię większości ekonomistów, która zakładała bardziej optymistyczny scenariusz. Jeżeli popatrzymy teraz na europejskie gospodarki, to nasza sytuacja wydaje się najgorsza.
Co przyniosą kolejne kwartały, będzie jeszcze gorzej czy może odbijemy się od dna?
Obawiam się, że będziemy wchodzić w stagflację. Czyli z jednej strony będziemy mieć problem z bardzo wysoką inflacją, a z drugiej z wyhamowaniem gospodarki. Zakładam, że wiosną przyszłego roku dojdzie do „technicznej recesji” i o pewnym ożywieniu możemy myśleć dopiero w drugim kwartale 2023 roku.
To ożywienie objawi nam się za sprawą przemysłu, konsumpcji czy innych czynników?
Polska gospodarka od bardzo dawna opiera się na trzech czynnikach wzrostu: konsumpcji, eksporcie i środkach europejskich. Wierzę, że konsumpcja będzie powoli rosła. Jeśli chodzi o środki europejskie, to te zagwarantowane nam w ramach Krajowego Programu Odbudowy, byłyby w tym momencie czymś zbawiennym dla polskiej gospodarki.
Nie obawia się Pan, że kolejne wpompowanie pieniędzy do polskiej gospodarki wywoła nagły wzrost inflacji?
Środki europejskie mają inny charakter. To nie jest pusty pieniądz. To są środki, które są przeznaczone na określone inwestycje gospodarcze i przedsięwzięcia, co w konsekwencji uruchamia pewne mechanizmy wzrostowe.
Na wzrost inflacji wpływają obecnie silnie transfery socjalne, które nie mają pokrycia w gospodarce. Oczywiście należy je czynić, ale kierujmy się chociażby kryterium dochodowym. Jest świetny przykład dopłat do węgla. Z naszych analiz wynika, że głównymi beneficjentami tego programu będą ci, którzy są bogatymi ludźmi i wcale takiej pomocy nie potrzebują.
Rekomenduje Pan przyjęcie określonych kryteriów w przypadku tych dodatków, tzw. węglowych?
Ten „dodatek węglowy” powinniśmy wprowadzać w oparciu o kryterium dochodowe. Poza tym chciałbym dodać, że przekaz, który stoi za tym rozwiązaniem, w istocie rzeczy jest strzelaniem sobie w kolano. Jeśli chcemy dokonać transformacji energetycznej i być ważnym elementem „zielonej rewolucji”, to ten dodatek węglowy przeczy temu i podważa całą dotychczasową politykę, która w tej materii była prowadzona.
Zatrzymajmy się przy temacie inflacji. Czy podpisze się Pan pod stwierdzeniem prezesa Glapińskiego, że będzie już tylko lepiej?
Nie, podobnie jak nie podpisze się pod stwierdzeniem, w którym prezes Glapiński mówi, że inflacja jest wyłącznie wynikiem wojny w Ukrainie i polityki Putina – to nieprawda. Inflacja ma wiele składowych. W części jest to oczywiście szok zewnętrzny spowodowany wojną, ale poza tym stoi za tym wadliwa polityka, którą prowadziła Rada Polityki Pieniężnej.
Czy inflacja na poziomie powyżej 20 proc. jest realna?
Jeżeli ten szok zewnętrzny będzie się nasilał, tzn. wojna w Ukrainie, wzrost cen energii i cen surowców, to inflacja na poziomie 20 proc. nie jest wykluczona, przy czym to jest bardzo pesymistyczny scenariusz. Wierzę, że ona nie przekroczy ok. 20 proc. i w tym miejscu wskaźnik może się zatrzymać. W drugim i trzecim kwartale 2023 roku będziemy obserwowali spadek inflacji.
Wzrost cen energii spowoduje wyskok inflacji na początku roku?
Jeżeli ten wzrost cen energii będzie radyklany, to jest to możliwe. Zwróćmy jednak uwagę na drugi element tego procesu. W sytuacji, w której mamy wysoką inflację, która szkodzi obywatelom i gospodarce, to działa ona po dwóch stronach polityki – monetarnej i fiskalnej. Polityka monetarna oznacza, że podnosimy stopy procentowe, zwiększamy rezerwy obowiązkowe, natomiast polityka fiskalna ogranicza transfery środków publicznych.
A dzieje się wręcz odwrotnie.
To jest sytuacja, w której łapiemy się lewą ręką za prawe ucho. To znaczy, że z jednej strony podnosimy stopy procentowe – utrudniamy dostęp do kredytów, schładzamy gospodarkę, ale zarazem rozszerzamy pakiety transferów publicznych, co powoduje, że polityka staje się nieskuteczna.
Wróćmy na rynek lokalny. W czerwcu bezrobocie w Krakowie wyniosło 2,6 proc. – czy to dobry sygnał dla miasta?
To jest bardzo dobry wskaźnik. Jednakże biorąc pod uwagę inne polskie metropolie, to w Krakowie bezrobocie ciągle jest relatywnie duże.
Jeśli chodzi o niebezpieczeństwa związane z rynkiem pracy, to będzie nam brakowało pracowników, co stanowi pewien paradoks. Po stronie sektora przedsiębiorstw obserwujemy w tej chwili spadek zatrudnienia i ograniczanie inwestycji, co może pokazywać, że rynek pracownika powoli przechodzi w bardziej zbalansowane relacje między pracodawcami a pracownikami.
Czy to niskie bezrobocie nie powoduje, że korporacjom w Krakowie zaczyna brakować rąk do pracy?
To jest istotny problem. Do pewnego stopnia ratujemy się migracją z Ukrainy. Chciałbym podkreślić, że korporacje to potężny i szybko rozwijający się sektor gospodarki w naszym mieście. W tej chwili korporacje oferują 90 tys. miejsc pracy – to 260 firm, w których panują wysokie zarobki. Myślenie władz miasta powinno się sprowadzać do tego, jak zapewnić absolwentów i pracowników dla tego sektora, ponieważ właśnie dla ludzi i wysokiej klasy absolwentów krakowskich uczelni te firmy działają tutaj.
Co zrobić, żeby było więcej tych absolwentów? Czy model kształcenia w Krakowie jest właściwy?
Musimy wyjść poza pewne utarte schematy myślenia, dlatego że absolwenci krakowskich uczelni są główną karta przetargową dla miasta. W ciągu ostatnich 10 lat liczba studentów w Krakowie zmalała z 212 tys. do 130 tys. – to pokazuje tę lukę, którą musimy zapełnić, i jest na to kilka sposobów. Możem rekrutować przyszłych studentów w Polsce, choć tutaj występuje problem spadku demograficznego, który dotyczy całego kraju.
W tej chwili pracujemy nad globalną akcją, dzięki której przyciągniemy talenty z różnych krajów, żeby tutaj studiowały i pracowały. Rozmawiamy o tym z dużymi firmami i biznesem, ponieważ wierzymy, że byłoby to strukturalne rozwiązanie problemu.
Jak zachęcić studentów zagranicznych, żeby osiedlili się w Krakowie?
Z pewnością Kraków sam w sobie jest wyjątkowym miastem, jego oferta i klimat to bardzo silny element, którzy przykuwa uwagę, ale to nie wystarczy. Chcemy stworzyć taki system, w ramach którego uczelnie krakowskie mogłyby zintegrować się i wspólnie ruszyć na poszukiwanie talentów. Biznes krakowski, również ten międzynarodowy, jest zainteresowany udziałem kapitałowym w tego typu projekcie. Musimy myśleć kompleksowo, trzeba znaleźć dla tych studentów mieszkania, pracę i zaproponować im odpowiednią ofertę.
Wspomniał Pan o dużym spadku liczby studentów na przestrzeni lat. Czy to odbija się również na finansach uczelni?
Do pewnego stopnia oczywiście to jest skorelowane finansami uczelni. Krakowskie szkoły wyższe to drugi ośrodek akademicki w Polsce i jeden z najsilniejszych w Europie. W Krakowie jest ok. 16 uczelni publicznych oraz kilkanaście tys. pracowników akademickich. Teraz, kiedy tych studentów jest mniej, to powstaje luka, bo mamy kadrę badaczy i infrastrukturę, która pozwala obsłużyć znacznie większą liczbę studentów.
Pojawiły się zapowiedzi Pana planów politycznych. Czy rzeczywiście będzie Pan kandydował na prezydenta Krakowa?
Nie będę ukrywał, że koncentruję się na uruchamianiu wielu inicjatyw głównie na styku miasta, biznesu i uczelni. Robię to wierząc, że to najlepszy sposób budowania przyszłości miasta. Uważam, że połączenie tych środowisk będzie korzystne i dla nich, i dla miasta.
Gdyby jednak jakieś środowisko polityczne, nawet ponadpartyjne, zaproponowało Panu kandydowanie w najbliższych wyborach, to zgodziłby się Pan?
Od jakiegoś czasu spotykam się z takimi pytaniami z różnych stron, również politycznych. Widzę w tym jednak uznanie dla uczelni i środowiska akademickiego. Widzę też, że to funkcjonowanie na styku biznesu-miasta-uniwersytetu przyniosło rekordową rekrutację na UEK w tym roku. Chciałbym, żeby uczelnia i jej merytoryczne zaplecze miało realny wpływ na miasto i biznes, żeby absolwenci mieli dobrą pracę w Krakowie. Polityka? Gdyby tego typu scenariusz się pojawił, to kluczowym kryterium decyzyjnym dla mnie byłoby spojrzenie na to, ile udało mi się zrobić do tej pory w mieście i na Uniwersytecie.
Czy przed Krakowem jest jakieś wyzwanie w kontekście wzrostów cen energii?
To wyzwanie dotyczy wszystkich miast, przy czym w przypadku dużych miast mamy jeszcze jeden dodatkowy czynnik. Chodzi o negatywne konsekwencje tzw. polskiego ładu.
Szacujemy, że budżet Krakowa rok do roku spadnie o miliard złotych, wyłącznie z tytułu obniżki CIT-u. Z obniżki PIT-u z 17 do 12 proc. Kraków straci ok. 40 mln zł. To powoduje, że zdolność finansowa miasta będzie mniejsza, presja inflacyjna będzie rosła i Kraków stanie przed dramatycznym wyborem, jak zbilansować budżety. To będą bardzo trudne decyzje i trudny czas dla Krakowa. Miasto ma jednak potencjał, aby poradzić sobie z tym problemem.
Jak wygląda recepta na przejście tego trudnego czasu?
Tu nie ma prostych recept. Posłużę się jedną, która w tej chwili wydaje się być szalenie ważna dla naszych słuchaczy, dla kosztów energii i ciepła. Jako UEK chcemy pokazać mieszkańcom, jak o kilkanaście czy kilkadziesiąt procent obniżyć koszty korzystania z energii. To jest możliwe i to jest tylko przykład. Szerszy sposób to konsekwentna realizacja polityki antysmogowej. Kraków musi być w forpoczcie miast ekologicznych
Jest Pan za tym, aby nie ruszać uchwały antysmogowej? W sejmiku pojawiły się zakusy, żeby ją zmodyfikować i wydaje się, że dojdzie do tego już we wrześniu.
Tak. Co więcej, jako rektorzy uczelni krakowskich podjęliśmy jednoznaczną uchwałę, która mówi, że wycofanie się z postanowień uchwały antysmogowej oznacza w istocie regres i zły przykład. To zniszczenie tego, co do tej pory udało się zrobić.