Przez ponad 19 lat adwokat Maciej Burda bronił Zbigniewa Ś. przed wieloletnim więzieniem (i jeszcze nie skończył). To mu się udało, choć i tak „Pyza” spędził w areszcie siedem lat. Mecenas twierdzi, że w tej sprawie pomogło mu to, że uprawia biegi długodystansowe.
Dawid Kuciński, LoveKraków.pl: W jaki sposób znalazł się pan w samym środku jednej z najważniejszych spraw dotyczących przestępczości zorganizowanej w południowej Polsce?
Maciej Burda, adwokat: Amatorsko, ale intensywnie uprawiałem biegi długodystansowe. Miałem dobrą kondycję, a pan Zbigniew Ś. potrzebował kogoś takiego. Był centralną postacią jednej ze spraw zainicjowanych zeznaniami świadków koronnych „Loczka” i „Kastora”. Wciągnął mnie.
Było warto? Nie pytam o pieniądze.
Nie żałuję. Od 2005 roku, na potrzeby tego postępowania pozostaję w przyzwoitej formie. Poza tym mogę obserwować, jak Zbigniew zakrzywia rzeczywistość. Czyni ją sobie poddaną. Szkoda, że on nie pisze wierszy, bo zmieniłby historię literatury polskiej, jak zmienia wszystko, z czym ma kontakt.
Mierzył się pan z zeznaniami świadków koronnych. Ostatecznie okazały się wszystkie nic nie warte, bo sami świadkowie byli zamieszani w morderstwa i poważne przestępstwa. Szukał pan wtedy jak najmniejszego wyroku dla swojego klienta czy jednak miał przekonanie o jego niewinności w zakresie aktu oskarżenia?
To nie jest prawda, że zeznania świadków koronnych okazały się całkowicie bezwartościowe, bo w wielu innych sprawach, które zakończyły się w ostatnich dwudziestu latach, zapadły wyroki skazujące. Trzeba rozważać indywidualnie sytuację każdego oskarżonego, badać zasadność poszczególnych zarzutów. W postępowaniach, które zostały wygenerowane dzięki zeznaniom „Loczka", „Kastora", Dariusza J. czy Rafała W. byłem obrońcą kilkunastu osób. Niektórzy byli winni, niektórzy dobrowolnie poddali się karze.
W ostatnio zakończonej sprawie, w której między innymi rozstrzygano o losie wspomnianego Zbigniewa Ś., na jaw wyszły okoliczności wcześniej nieznane, rzucające nowe światło na relacje „Loczka”. Na przykład przez długi czas nie rozumieliśmy, dlaczego świadek po trzech latach współpracy z organami ścigania nagle zmienił zeznania, „dopisał” nowe osoby jako sprawców poważnych przestępstw. To, że mógł się obawiać postawienia mu zarzutu potrójnego morderstwa, jest okolicznością, która pomaga wyjaśnić niektóre jego zachowania.
Inny świadek koronny – „Kastor” był już wcześniej częściowo skompromitowany. Ponad 10 lat temu Zbigniew Ś. został prawomocnie uniewinniony w śląskim wątku tej sprawy, bo sąd ustalił, że świadek przebywał w zakładzie karnym w chwili, kiedy miał rzekomo dopuścić się napadu rabunkowego wraz z oskarżonym. Nie udało się potwierdzić zdolności świadka do pobytu w dwóch miejscach jednocześnie, więc w tym wątku został uznany za niewiarygodnego. Kłamliwie pomawiał też inne osoby o popełnienie poważnych przestępstw, nawet o dokonanie zabójstw. Jednocześnie w wielu sprawach jego relacje zostały wykorzystane i uznane za wystarczające do wydania wyroku skazującego, więc nie jest tak, że jakiś świadek zawsze kłamie albo zawsze mówi prawdę.
Jak opisałby pan pracę prokuratorów i sędziów w tym czasie?
Znów nie sposób generalizować. Na początku lat dwutysięcznych prokuratorzy nie byli przygotowani na to, że niektórzy świadkowie koronni będą tak bezczelnie kłamać. Wierzyli im, stawiali zarzuty, pisali akty oskarżenia, a potem okazywało się, że świadek opowiedział o przestępstwie, w którym w ogóle nie brał udziału. To mit, że świadek koronny jest „skruszonym” przestępcą. Jest zwykłym przestępcą, tylko świadczy usługi na rzecz organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Czasem uczciwie, a czasem nie, co dla niektórych było zaskoczeniem.
Sędziowie również nie mieli łatwo. W głównym wątku sprawy „Krakowiaka" kolejne wyroki były tak wiele razy uchylane, że zabrakło sędziów w wydziale karnym, by orzekać w kolejnych edycjach.
Za to adwokaci dobrze zarobili na ustawie o świadku koronnym.
Uważa pan, że akces do UE i naciski polityczne wpłynęły na pracę sędziów i prokuratorów, powodując, że walka z przestępczością miała być prowadzona bez względu na cenę?
Nie dostrzegam związku. Świadkowie koronni pojawili się kilka lat przed akcesją.
Jak na całą sprawę wpłynęła postawa głównego oskarżonego?
Zapiskami z zeszytów Zbigniewa posłuży się Bóg na Sądzie Ostatecznym, bo są źródłem niepodważalnej prawdy. Zbigniew był ciekawy świata, więc zapisał sobie kilkaset pytań i je zadał. Możliwe, że tych pytań było tysiące, więc proces był dość uciążliwy. Ważne jest jednak, że to nie była sprawa jednego oskarżonego. Kilka osób rzetelnie przyłożyło się do obrony, co zresztą znacznie ułatwiło pracę obrońcom.